Z urodzenia jestem człowiekiem nieszczęścia

Z urodzenia jestem człowiekiem nieszczęścia

Spowiedź heretyka z familoka Janosch – właśc. Horst Eckert (ur. w 1931 r. w Zabrzu), pochodzący z Górnego Śląska pisarz niemieckojęzyczny, autor literatury dziecięcej. Janosch jest autorem ponad 300 książek dla dzieci. Książką, która dała początek całemu cyklowi dla dzieci, z Misiem i Tygryskiem, była „Ach, jak cudowna jest Panama”. W 1970 r. wydał książkę „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny”, plebejską historię o losach mieszkańców Górnego Śląska od lat 30. do 50. XX w. Dlaczego nie przyjechał pan do Zabrza, gdy władze miasta chciały Panu wydać honorowy złoty polski paszport? – Mam w piersi baterię w małym pudełeczku, napędzającą serce, kiedy staje. Bez tej baterii serce nie będzie pracować. A w samolocie albo wtedy, kiedy znajdę się obok silnego pola energii, bateria może nawalić. Zwarcie, a potem koniec. Czasem muszę szybko znaleźć się w izbie przyjęć, bo serce przestaje pracować, i trafić w sekundę czy dwie do lekarza. Jeśliby się to zdarzyło w samolocie, to nie musiałbym iść do szpitala, wszystko rozwiązałoby się samo. Co by zrobiono w Zabrzu, gdybym tam umarł? Kiedyś nie wolno było chować heretyka i ciężkiego grzesznika na cmentarzu; chowano ich za płotem przy kościele św. Andrzeja, bez księdza i krzyża. Wie pani o tym? Niech pani spyta panią burmistrz, co by zrobiono, gdybym jako ciężki grzesznik zmarł w Zabrzu! (…) Jakie wspomnienia z dawnej ulicy Piekarskiej zachował pan w pamięci? – Z Piekarskiej pamiętam jeszcze wszystko. Ludzie żyli tam jak w „Cholonku”. I jeśli teraz mieszkają w Niemczech, myślą ciągle tak samo. Na przykład częściej się myją. Spotkałem krewnego: był umyty, ale śmierdział jak wszyscy z Piekarskiej. W Niemczech jest woda bieżąca w każdym mieszkaniu, tego w Zabrzu przy Piekarskiej nie było. Do 1946 r. Potem Polacy, na przykład w domu mego urodzenia, zrobili spuszczany klozet w sieni. O Boże, jak tam śmierdziało nieludzko! Byłem w tym domu bodaj w 1992 r. Czym pachnie pana Śląsk? – Chlebem i kiszoną kapustą. W zimie śniegiem. A Zabrze dwutlenkiem węgla. Zabrza, jakie opisuje pan w swoich książkach, już nie ma. To powód do łez, żalu? – Raczej nie. Tamten czas był piekłem, ale trzeba go zrozumieć. Aby wykuć żelazo, potrzeba ognia. Żelazo trzymane zbyt długo w ogniu pęka. Jest do niczego. Czego jeszcze nauczyły pana bieda i głód? – Że można obywać się byle czym. Przez to nigdy nie przestraszę się biedy. Ten, kto prawie nic nie potrzebuje, ma wszystko. Najchętniej jem chleb z czosnkiem. Mogą być też kartofle. I kapusta kiszona. To jest zawsze. Ile jest w panu z Cholonka? – Jestem Adolfem Cholonkiem. Moje imię, Horst, pochodzi od nazisty Horsta Wessela. Cholonek został zabity. Scena z bandą, ta z książki, zdarzyła się i mnie. Zdołałem jednak ujść przed kamieniami, szybko uciekłem. To było na ulicy Barbórki. Herszt młodzieżowej bandy nazywał się Josef Golek, chodził ze mną do szkoły, czasem dzieliłem się z nim kanapką. (…) Jak powstawały pana książki? – Musiałem wypić dwie-trzy szklaneczki whisky albo koniaku, albo dużą szklankę cuba libre – zresztą gin i czysta wódka też były dobre – i zostawić na boku rozum. To, co się potem samo zapisało na mojej maszynie do pisania, było książką. Myślę, że jakiś duch albo Bóg pisał moje książki za mnie. Przez 40 lat nie mogłem przeżyć dnia bez alkoholu. Po 45 takich książkach musiałem alkohol odstawić. Teraz już wszystko skończone. Żadnej wódki, żadnego Boga. Skończone. Jaka jest recepta na dobrą książkę Janoscha? Jakich trzeba użyć składników? – Trzeba pić gin. Albo trzeba być na rauszu dzięki czemuś innemu. W dzieciństwie większa część mojego mózgu została przez pijaństwo ojca, mękę w Hitlerjugend i w Kościele do tego stopnia zniszczona, że jest martwa niczym balast. W bezgranicznym strachu zniszczona i w tej części ciągle martwa. Jak drewniana noga. Jeśli długo wali się w rękę, to ona drętwieje i obumiera. I tylko przeszkadza. Myślę, że natura broni się w ten sposób przed bólem, żeby go już nie odczuwać. Nie odczuwać strachu przed Bogiem i jego piekłem. Przed pijaństwem ojca, który zwykle wrzeszczał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 22/2015

Kategorie: Kultura