In vitro to cud medycyny, a nie zbrodnia

In vitro to cud medycyny, a nie zbrodnia

Prawo nie może narzucać pacjentom ograniczeń w wyborze metod leczenia Dr Krzysztof Grettka z Kliniki Leczenia Niepłodności Angelius Provita w Katowicach, który zajmuje się leczeniem zaburzeń płodności oraz in vitro ponad 10 latW naszej klinice od 2007 r. przeprowadzamy ok. 500 zabiegów in vitro rocznie. Stosujemy dwa protokoły – dłuższy i krótszy, w zależności od rokowań. Różnią się one czasem przyjmowania leków, a co za tym idzie, ich ceną. Leki mogą kosztować od 2,5 tys. do 4 tys. zł, więc pacjentom nie jest to obojętne. Uważam, że leki powinny być refundowane, chociaż obawiam się, aby nie sięgnięto wówczas po najtańsze, bo te często nie spełniają swojego zadania.Od początku działalności, od ośmiu lat, przechowujemy wszystkie niewykorzystane zarodki. Z mojego punktu widzenia najważniejsze, aby nie zabraniać mrożenia zarodków. Zakaz znacznie obniży liczbę udanych zabiegów, a obecnie mamy skuteczność na poziomie ok. 40%. Brak możliwości mrożenia cofnie nas o wiele lat. Kobiety będą narażone na wielokrotne stymulacje i przedłużające się leczenie.Bardzo ważne jest uregulowanie dawstwa. Mamy w klinice nieodpłatną procedurę adopcyjną. Jeśli rodzice chcą zostać dawcami dla innej pary, zrzekają się zarodków w obecności prawnika. Jesteśmy bardzo zainteresowani uregulowaniami prawnymi, bo teraz sami musimy zatrudniać prawnika, aby tworzył odpowiednie umowy, zapisy. Zdarza się też, że para przychodzi z kobietą, która chce być dawczynią komórek jajowych, bo jest zdrowa. Mówią wówczas, że to siostra albo kuzynka, a my przecież nie mamy żadnej możliwości sprawdzenia takiego układu.Praktykowałem w wielu państwach – w Niemczech, w Austrii, Anglii, Izraelu, Stanach Zjednoczonych. Wszędzie zabiegi in vitro są dużo droższe, mniej więcej czterokrotnie, i są refundowane w całości lub w części. Dają furtkę osobom, których nie stać na ten kosztowny zabieg, jakże ważny z punktu widzenia społecznego i psychicznego, budowania rodziny. Beata Znamirowska-Soczawa – Pewnego dnia koleżanka w pracy opowiedziała mi o przyjaciółce z lat szkolnych, która ma dziecko dzięki metodzie in vitro. Pokazała mi ją na Naszej Klasie. Pomyślałam wtedy, że dobrze postąpiłam, nie mówiąc nikomu o tym, jak poczęła się nasza córka. Uzgodniliśmy z mężem, że to będzie nasza sprawa. Nie poinformowaliśmy nawet rodziców. Nie chcemy być tematem plotek, taniej sensacji czy politowania – opowiada Grażyna.Grażyna i Maciek pobrali się grubo po trzydziestce. Ona ekonomistka, on informatyk. Oboje zrobili karierę zawodową. Rozpoczęli budowę domu i od razu postanowili powiększyć rodzinę.– Gdy przez ponad rok nie mogłam zajść w ciążę, zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko jest z nami dobrze. Postanowiliśmy poddać się badaniom. Okazało się, że mój organizm wytwarza komórki jajowe, ale u męża był problem z aktywnością i liczebnością plemników. Na szczęście podszedł do tego spokojnie i postanowiliśmy się leczyć.Grażyna zaczęła przeczesywać strony i fora internetowe i wybrała klinikę w Białymstoku, odległą od miejsca zamieszkania o 300 km. Lekarze zaproponowali najpierw inseminacje, łącznie cztery. Przypominają one zwykłe badanie ginekologiczne, ale samo wstrzyknięcie spermy poprzez długi kateter jest bolesne. Przez kilka godzin ból rozrywa brzuch. Jednak efektu nie było. W końcu zaproponowano im in vitro, lecz dwukrotne próby nie doprowadziły do poczęcia dziecka. – Każda porażka przynosiła olbrzymi stres, załamanie. Płakałam w poduszkę, wpadałam w stany depresyjne. Po jakimś czasie znów się podnosiłam i jechałam na kolejne badanie. Mąż bardzo mnie wspierał i zgadzał się na wszystko, co proponowałam.A zaproponowała zmianę kliniki. Znalazła w internecie bardzo pozytywne opinie o klinice Angelius Provita w Katowicach. – Lekarz prowadzący okazał się niesamowity – gdy weszliśmy do jego gabinetu, poczuliśmy się zupełnie spokojni, a on wszystko dokładnie nam wytłumaczył. Być może dzięki temu spokojowi  udało się za pierwszym razem.Doczekali się córeczki, obecnie półtorarocznej. Aby zostać rodzicami, na zabiegi i leki wydali ponad 60 tys. zł. – Mimo leków stymulujących wytwarzam małą liczbę komórek jajowych, więc nasz materiał genetyczny wykorzystujemy w całości. Za pierwszym razem, w Białymstoku, wyhodowano sześć zarodków, trzy umieszczono we mnie, trzy zamrożono. Ponieważ żaden się nie rozwinął, za drugim razem skorzystaliśmy z zamrożonych zarodków. W Katowicach była podobna sytuacja. Wyhodowano pięć zarodków, z tego dwa umieszczono w mojej macicy. I udało się – urodziła się zdrowa córeczka. Niecały rok

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 31/2012

Kategorie: Kraj