Bilans „Solidarności” w oczach konserwatywnego liberała Jest prawidłowością ponad- ustrojową, że w momentach kryzysu obozu rządzącego pojawia się tendencja do przypominania ideowych źródeł legitymizacji systemu oraz przeciwstawiania ich skompromitowanej praktyce politycznej. Jest rzeczą naturalną, że w Trzeciej Rzeczypospolitej przybiera ona formę powoływania się na mit „Solidarności”. W postaci skrajnej ujął to na łamach „Polityki” (nr 30, 28.07., s. 23-24) Wiktor Osiatyński, dowodząc, że w Polsce powinien powstać szeroki ruch mobilizacji społecznej, wymuszający na władzy respektowanie standardów przyzwoitości i nie cofający się nawet przed hasłem bojkotu wyborów parlamentarnych. Wzorem takiego ruchu miałaby być „Solidarność” z 1980 roku, czyli (zdaniem autora) „z czasów, gdy nie aspirowała ona do władzy, lecz wyrażała nastroje społeczne i starała się ograniczać oraz cywilizować władzę”. Nieoceniona wartość książki Lecha Mażewskiego polega właśnie na tym, że zdecydowanie przeciwstawia się ona mitologizowaniu „Solidarności” – również w początkowym, heroicznym okresie jej historii. Autor pokazuje „Solidarność” lat 1980-1981 jako ruch kontrowersyjny, wymagający oceny krytycznej i zupełnie nie nadający się dziś do naśladowania. Czyni to przy tym nie z pozycji tzw. postkomunizmu, lecz ze stanowiska konserwatywnego liberała, ceniącego autonomiczną wartość państwowości i wyczulonego na niebezpieczeństwa utopijnego radykalizmu. Oryginalność jego analizy polega m.in. na tym, że nie ogranicza się ona do dowodzenia, że „Solidarność” okresu „burzy i naporu” wykazywała brak politycznego realizmu, niedostateczne zrozumienie geopolitycznych uwarunkowań sytuacji polskiej oraz naiwne wyolbrzymianie zakresu ustępstw, jakie poczynić mogły władze PRL. Diagnozę tę uzupełnia Mażewski szczegółową rekonstrukcją solidarnościowej utopii, niezmiernie ważnej jako dokument świadomości społecznej. Utopii, dodajmy, wstydliwie przemilczanej dziś przez tych wszystkich, którzy w gruncie rzeczy traktowali „Solidarność” instrumentalnie, ceniąc ją jako taran do walki z PRL-owską władzą i programowo lekceważąc jej złudzenia socjalistyczno-egalitarne. Mowa oczywiście o utopii samorządowej, trafnie określonej w książce jako „utopia podmiotowości społecznej”. Konstytutywną cechą tej utopii było radykalne przeciwstawienie – w duchu anarchizmu – sfery społecznej, pojętej jako obszar swobodnych, zdecentralizowanych decyzji kolektywów pracowniczych, maksymalnie zawężonej sferze państwowej. Pozwalało to głosić, że „Solidarność” nie sięga po władzę państwową, w rzeczywistości jednak oddawało życie społeczne pod kontrolę „samorządnej Rzeczypospolitej”, niezależnej od formalnie uznanych władz państwowych – co, rzecz jasna, prowadzić musiało do dezintegracji istniejącego państwa. Rozumiało się przy tym samo przez się, że życiem społecznym rządzić mają nie anonimowe mechanizmy rynkowe, ale decyzje samorządowych kolektywów, kierujących się zasadą egalitarnej dystrybucji dóbr. „Solidarność” domagała się przecież nie tylko prawnego ograniczenia rozpiętości dochodów, ale również ustalenia górnego pułapu zamożności. Program jej wchodził nawet w takie szczegóły jak postulowanie formalnego zakazu posiadania przez jedną rodzinę dwóch samochodów i dwóch mieszkań. Ideologia ta, formułowana głównie przez Jacka Kuronia (czerpiącego inspirację z antypaństwowego syndykalizmu Edwarda Abramowskiego) w dziwaczny sposób łączyła się w świadomości szeregowych członków masowego ruchu z wulgarno-socjalistycznym woluntaryzmem, czyli wiarą w faktyczną omnipotencję rządu: trzeba tylko „nacisnąć” go, a wtedy „da”, bo dać może, i tylko w ten sposób wywiąże się z obietnic socjalizmu. Postawa ta, zupełnie nie licząca się z realnymi możliwościami państwa, znalazła wyraz w żądaniach wysokich podwyżek płacowych, jednakowych dla wszystkich, a więc niezależnych od gospodarczej efektywności, i połączonych w dodatku ze skróceniem czasu pracy. Szczytem tej nierealistycznej roszczeniowości był chyba postulat trzyletnich, płatnych urlopów macierzyńskich. O bezradności omnipotentnej ponoć „władzy” świadczy fakt, że w pierwszej fazie rokowań gdańskich postulat ten zaakceptowany został przez Komisję Rządową (s. 21, 38). Jak z powyższego widać, pozory politycznej ostrożności („nie sięgamy po władzę”, „wyrzekamy się przemocy”), łączyły się w ideologii solidarnościowej z zaskakująco silnym radykalizmem populistycznym, głęboko zakorzenionym w socjalistycznej utopii, od której partia rządząca od dawna już usiłowała się uwolnić. Rozwijając tę interpretację, nawiązał Mażewski do myśli innych liberalnych krytyków „Solidarności”, zwłaszcza Bronisława Łagowskiego oraz niżej podpisanego. Wykorzystał również dorobek Mirosława Dzielskiego, któremu przypisał (słusznie) wielkie zasługi w propagowaniu opcji ewolucyjno-liberalnej wewnątrz „obozu posierpniowego” (s. 167). Nie ulega jednak wątpliwości, że wzbogacił diagnozy swych poprzedników wieloma własnymi ustaleniami oraz nadał im kształt zwartej
Tagi:
Andrzej Walicki