Banki wykorzystują wzrost kursu szwajcarskiej waluty do zdzierania skóry z kredytobiorców Frank szwajcarski znowu doprowadza do rozpaczy ludzi, którzy zaciągnęli w nim kredyty. Wahania kursu sprawiają, że comiesięczne raty są nawet o ponad połowę wyższe niż dwa lata temu. Pechowcy mogą na własnej kieszeni odczuć prawdziwość zasady (która w ostatnich kilku latach wcale nie była taka oczywista), że najlepiej brać pożyczki w tej walucie, w której się zarabia. W latach 2008-2009 mieliśmy już do czynienia z wysokim wzrostem kursu franka. Wtedy w ciągu siedmiu miesięcy (do końca lutego 2009 r.) podrożał on z 1,96 zł do 3,33 zł. Potem bywały dołki – jeszcze w marcu 2010 r. kurs wynosił zaledwie 2,66 zł. Końcówka roku przyniosła jednak zdecydowany marsz w górę, zahamowany dopiero po Wigilii, do poziomu 3,22 zł (kurs sprzedaży w NBP) i 3,21 zł (średnia kantorowa cena sprzedaży) 29 grudnia. Można powiedzieć, że to wciąż jeszcze troszkę mniej niż apogeum z 2009 r. Ale nie w przypadku działających w Polsce banków. One przeliczają kredyty udzielane we frankach nawet po kursie 3,40! To cena iście zbójecka, której nie odważają się stosować najbardziej zachłanne kantory. Może dlatego, że kurs kantorowy jest w dużym stopniu kształtowany w oparciu o rzeczywiste wahania wolumenu kupna i sprzedaży waluty. Kurs stosowany przez komercyjne banki jest natomiast ustalany dowolnie, tak by mogły one jak najwięcej zarobić na drożejącym franku, przy zachowaniu jakichś pozorów związku z rzeczywistością. Gdyby jednak zapytać, dlaczego banki stosują akurat taką cenę franka, odpowiedź powinna brzmieć: bo mogą. Jakichkolwiek merytorycznych przesłanek w tym nie ma. Zapłacicie, ile chcemy Zrozumiałe więc, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów stwierdził, iż banki nie podają zasad obliczania spreadów (różnic między kursem, po którym bank udziela kredytu walutowego, i kursem stosowanym przy jego spłacie). Co mają podawać, skoro żadne zasady nie istnieją?! A jak już podają, to informują, że kurs waluty „ustalony został przez dodanie marży banku do średniego kursu NBP”. Marża banku komercyjnego budowana jest zaś wyłącznie według widzimisię prezesów, na maksymalnym poziomie, jaki zniosą nieszczęśni kredytobiorcy. A polscy zniosą dużo, bo nie mają wyboru. Gdzie pożyczą gigantyczne sumy potrzebne na zakup mieszkania, jeśli nie w bankach komercyjnych, które zgodnie, jednolitym frontem, zdzierają z nich skórę? Jak wyliczył Expander, za 300 tys. zł kredytu we frankach, wziętego na początku 2007 r., rata w marcu 2010 r. wynosiła 1270 zł. W grudniu – już 1517 zł. W jeszcze gorszej sytuacji są ludzie, którzy zaciągnęli kredyty w lipcu 2008 r., gdy frank kosztował 1,96 zł. Dziś ich zadłużenie wzrosło o połowę. Wzrosłoby jeszcze bardziej, ale na szczęście w Szwajcarii są niskie stopy procentowe. A co mają powiedzieć ci, którzy spłacają kredyty zaciągnięte w 1993 r., gdy frank szwajcarski kosztował 1,09 zł (z uwzględnieniem denominacji złotego w 1995 r.)? Frank drożeje, bo w światowym kryzysie finansowym jest walutą bezpieczną i chętnie kupowaną. Można jednak zauważyć, że w Polsce jego kurs jest zwykle wyższy pod koniec miesiąca, gdy wiele osób spłaca raty kredytów. Pojawiają się więc opinie, że to efekt manipulacji kursowych banków, które sztucznie podnosząc cenę szwajcarskiej waluty, chcą mieć dodatkową przesłankę, by zawyżać spready. Nie da się tego stwierdzić i udowodnić naszym bankom zmowę monopolistyczną. Można jednak od razu zauważyć, jak bardzo różnica między ceną kupna i sprzedaży franka przekracza notowania NBP (ramka). W banku centralnym wynosi ona 6,38 gr. W kantorach – 5-8 gr. W bankach komercyjnych – nawet ponad 30 i 40 gr. Trudno określić to innym słowem niż złodziejstwo. Analitycy najwyższej klasy Kredyty mieszkaniowe we frankach szwajcarskich ma ponad 400 tys. Polaków. Prawie trzy czwarte wszystkich kredytów hipotecznych zaciągniętych w walutach obcych przypada właśnie na franka. Te setki tysięcy ludzi brały pożyczki, kierując się nie sympatią do pięknego alpejskiego kraju, lecz oczywistą kalkulacją. Frank był bardziej konkurencyjny niż euro, dolar czy jen. Do sierpnia 2008 r. generalnie rosła popularność pożyczek w obcych walutach. W 2007 r. stanowiły one niespełna 50% wszystkich nowo zaciąganych kredytów hipotecznych, w 2008 r. już ok. 80%.
Tagi:
Andrzej Dryszel









