Warto walczyć o siebie

Warto walczyć o siebie

Oczy krwawią od tej wolności, ale 80% narodu nie przeszkadzają gargamele, blaszane domy weselne na tysiąc osób albo billboardy z pornosem różowego mięcha: „Karkówka 9,99” Andrzej Stasiuk– (ur. 1960 r.) prozaik i eseista, autor kilkunastu książek, mieszka w Beskidzie Niskim Czy wolna Polska pana rozczarowała? – Dlaczego miałaby? Czy to jest moja narzeczona, żebym od niej czegokolwiek oczekiwał? Polska jest taka, jaką ją sobie zrobię. Według jakiego przepisu? – Bardzo osobistego. Wewnętrznego. Bez skazy powszechnych, a tanich chciejstw. No i ta moja Polska składa się przede wszystkim z pamięci. Z pamięci miejsc, ludzi i zdarzeń, które miały na mnie wpływ. Z pamięci uczuć. Z krajobrazów, tak: wybitnie z przestrzeni, z krajobrazów, czyli załamań światła na powierzchni rzeczy. Piękny kraj. Taką ją sobie pan wyobrażał po 25 latach wolności? – W ogóle jej sobie nie wyobrażałem, bo przyszłość niespecjalnie mnie interesowała. Tym bardziej że zawsze czułem swobodę. Miałem swoją wyobraźnię, swoje myśli i swoją pamięć. Być może na dłuższą metę okazałoby się to złudne, ale nie musiałem się o tym przekonywać. Komuna padła, a ja wszystkie zmiany przesiedziałem w chałupie na końcu świata, na samym skraju ojczyzny, czytając ojców pustyni, Dostojewskiego i „Dziady” Mickiewicza. W pańskiej dezercji z wojska w 1981 r. nie o obronę wolności chodziło? Nie o wolność przekonań? – Nie. Brzemienną decyzję podjąłem w sylwestra 1980 r. po pijanemu. Nie wróciłem z przepustki, bo wojsko mnie znudziło. Zmieniłem jednostkę i ta druga okazała się miejscem nad wyraz głupim i brutalnym. Gdybym został w starej, może bym nie zwiał. Ogólnie lubiłem wojsko, tylko że w tej drugiej czułem, że tracę czas. To była moja prywatna wojna ze światem, a nie z polityką. Chciałem zmiksować nudę armii i ekscytację więzienia, sprawdzić te dwie rzeczywistości. Szło mi o wolność, ale o moją prywatną. Nie jestem żadnym kombatantem ani bestią polityczną, która kiedykolwiek kalkulowała, jak to będzie, gdy padnie komuna. Nawet nie zwracałem specjalnej uwagi na komunę. Miałem 21 lat. Stan wojenny w pierdlu w nastroju patriotycznym? – Nie. Siedziałem ze zwykłymi złodziejami. Byliśmy raczej wściekli, nadzieje na amnestię umarły, a jedynym patriotyzmem złodzieja jest amnestia. Gdy do Stargardu przywieźli internowanych i ci zaczęli śpiewać nabożne i patriotyczne pieśni, to z naszych okien leciały w ich stronę przekleństwa. W końcu to oni byli winni tego, że amnestii nie będzie. Tak samo jak oni wcześniej stanowili nadzieję, że będzie. I nawet przez myśl panu nie przechodziło, że chciałby pan żyć w wolnym kraju? – Nie myślałem o wolności, bo nie czułem się ofiarą. Moja wyobraźnia była większa. Żyłem w świecie włas­nych wyobrażeń. Ten świat oczywiście mieszał się z codziennością, ale to była mieszanka dość odurzająca. Nie rozpaczam, że prawie 30 lat przeżyłem w komunie. Za Boga bym tego doświadczenia nie zamienił na 30 lat życia w dzisiejszej rzeczywistości kapitalistycznej. Jestem dzięki niemu bardziej złożony. Nie każdemu było dane żyć w dwóch światach. Większość mieszkańców tzw. Zachodu nie ma pojęcia o ironii i komplikacji ludzkiego losu. O tym, że świat może być po prostu inny od tego, który znają. Więc jakkolwiek wyzywająco to zabrzmi, jestem o ten komunizm bogatszy. Wybory czerwcowe w 1989 r. nic w pana życiu nie znaczyły? – A wie pani, że nie pamiętam? Możliwe, że z przyzwyczajenia raczej nie. Nie głosował pan? – W każde wcześniejsze wybory żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza jeździli po okolicy i naciskali, przypominali, nakłaniali do wzięcia udziału. Ja zwykle wiedziałem, kiedy przyjadą, i szedłem sobie do lasu, który był tuż obok domu. W czerwcowe też przyjechali, ale tym razem bohatersko nie udałem się w knieję, tylko zaczekałem. Słuchałem radia i coś tam wiedziałem, że wolność i tak dalej… No i jak weszli, to ja tak samo bohatersko: „Nigdzie nie idę”. A oni: „Bardzo przepraszamy, ale teraz to jest dobrowolne i możemy nawet zawieźć”. No ale chyba nie pojechałem. Zresztą na kogo miałbym głosować? Znałem parę nazwisk: Kuroń, Michnik… Jacyś anarchiści z Wolności i Pokoju: Wojtek Jankowski, Jarema Dubiel. Ale anarchiści przytomnie oraz przezornie nie startowali. Czy na tym swoim zadupiu, jak pan czasami mawia, odczuł pan zmianę? – Przyjaciele przyjeżdżali ze świata i opowiadali bajki o żelaznym wilku. O pełnych sklepach, o tym, że paszporty w domu, że można jeździć w świat, że zamiast milicji jest policja i w ogóle prawie jak w Ameryce. Potem ktoś przyjechał i opowiadał o internecie. To było

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 23/2015

Kategorie: Wywiady