Ważna postać epizodyczna

Ważna postać epizodyczna

Całe lato 1969 r. Pies z Korą i Galią jeżdżą autostopem po Polsce. Do szczęścia wystarcza im namiot, słońce, muzyka

Będzie epizodem. Niespełna rocznym. Ale ważnym. W końcu to mężczyzna, z którym po raz pierwszy uprawia miłość. To zostaje na zawsze.

Z Psem poznają się w kwietniu 1968 r. na Plantach pod budynkiem BWA, gdzie na ławkach wysiadują długowłosi. Rysiek wprowadzi Korę w środowisko. Niegrzecznego chłopca z dobrego domu zna całe miasto.

Towarzyszy Korze w podróży do Mielna na pierwszy hipisowski zlot. Na trasie E7, 150 km za Krakowem, w okolicach Skarżyska, ich auto zatrzyma drogówka. Pierwszy milicjant pyta pasażerów obwieszonych koralikami, dlaczego tak dziwnie wyglądają. Drugi milicjant wyjaśnia, że to hipisi. Pierwszy, sporządzając służbową notatkę, pyta, jak się to pisze. Pasażerowie wyjaśniają chóralnie i po angielsku: najpierw hip, potem pies. Bingo: wszyscy usłyszą, że drugi człon to najlepszy pseudonim dla Ryśka.

Na temat genezy tej ksywki istnieje inna wersja. Rysiek w kontakcie bywa trudny. Powinien nosić tabliczkę: „Uwaga! Zły pies”.

Wysoki, szczupły, szlachetne rysy, gęsta broda, długie do ramion włosy, które codziennie pieczołowicie rozczesuje. Zrównoważony, spokojny. Ciepła barwa głosu. Świdrujące spojrzenie. Na szyi dzwoneczek. Na filmie z balu hipisów, wykorzystanym w klipie z 2021 r. do piosenki Grzegorza Nawrockiego „Brudnopis (Kochałem kiedyś Psa)”, widać jego fantazję – zatraca się bez reszty w tańcu, wygina ciało, rzucając na boki biodrami i odsłaniając brzuch.

Podoba się nie tylko kobietom. Tekst Nawrockiego powstał pod wpływem zwierzeń mężczyzny spotkanego po koncercie w Krakowie, skrycie kochającego się w Psie i zdolnego zrobić dla niego wszystko, włącznie, jak mówią słowa piosenki, „z laską pod Sukiennicami”.

Poeta i malarz Jacek Gulla przyjaźni się z Psem, spędzają ze sobą mnóstwo czasu, prowadzą gorące dyskusje. Kochający się w Gulli Krzysztof Niemczyk, artysta totalny, szaleje z zazdrości, podejrzewając kolegów o romans. W mroźny dzień potrafi wystawać pod oknami Psa. Mówi, że go nie cierpi.

Pies ma to, czego brakuje Korze: rodzinny dom w kamienicy przy ulicy Blich, nieopodal Hali Targowej. Przestronny, z biblioteką. Mama, Janina Terlecka, dystyngowana dama. Ojciec, Olgierd Terlecki, historyk, literat, redaktor najpierw „Dziennika Polskiego”, potem „Życia Literackiego”, człowiek z podwójną tożsamością, co wyjdzie na jaw dopiero po jego śmierci.

Korze Pies imponuje tym, że studiuje na UJ historię. Pisze też wiersze, są publikowane w „Dzienniku Polskim”. Lubią jadać w jadłodajni U Stasi przy Mikołajskiej. Mielony, kompot, tłuczone ziemniaki z masłem. Siedzi się przy dużych stołach przykrytych ceratą, płaci przy wyjściu.

Wieczory spędzają w klubach muzycznych. W wojskowej Szopie przy ulicy Rakowickiej, gdzie w soboty na potańcówkach rocka grają na żywo czeskie zespoły. W Jaszczurach występują Szwagry – formacja z parą wokalistów: Marianem Kosterem i Ireną Wiśniewską. Cieszą się z Korą rodzimą muzyką quasi-hipisowską, która w drugiej połowie lat 60. jest w fazie pełnego rozkwitu. Lubią zespół z Ustki, 74 Grupa Biednych, i jego protest songi: „Jestem wolny” i „Ballada o młynarzu”. Bywają w klubie Pod Ręką na koncertach Zdroju Jana, łączącego formy widowiskowe z oryginalnym instrumentarium. Podoba im się wrocławski zespół Romuald i Roman – to prekursorzy rodzimego rocka psychodelicznego, mający słabość do wielominutowych solówek gitarowych.

W drugiej połowie lat 60. niezwykłą popularność zyskują pocztówki dźwiękowe – jednostronne płytki gramofonowe przypominające pocztówki. Jakość mają fatalną, trwałość – krótką, lecz często są jedynym sposobem na zdobycie upragnionych nagrań. To właśnie z nich Kora i Pies słuchają ukochanych Doorsów. I dzięki nim Kora doświadczy pierwszej poważnej muzycznej identyfikacji – chce być jak Grace Slick, amerykańska piosenkarka (ur. 1939 – od 1966 r. wokalistka grupy Jefferson Airplane. Na początku lat 70. rozpoczęła karierę solową. Śpiewała m.in. o przyjmowaniu substancji psychoaktywnych i uprawianiu seksu. Krytykowała Kościół katolicki i wojnę w Wietnamie) obdarzona mocnym altem o niskiej barwie i szerokiej skali, wykonująca wokalny slalom między rock and rollem a poetycką egzaltacją, liryzmem i melancholią a dzikością i krzykiem.

Poza tym robią to, co zakochana para: uprawiają seks. Kora w tej sferze to debiutantka. On zachęca do eksperymentów, lubi mocne doznania. Powtarza Korze: „Bądź taka, nie bądź taka, bądź taka, bądź taka, nie bądź taka”. Tę właśnie frazę wpisuje dorosłym, zamaszystym pismem do jordanowskiego pamiętnika Kory. Niby niewinna wyliczanka, a między słowa wpleciona jak zaklęcie destrukcja. Z czasem Kora tę frazę rozwinie w piosenkę, która w 1989 r. znajdzie się na płycie Maanamu „Sie ściemnia”.

Włóczą się po Krakowie. Miasto z Rynkiem narzuca styl życia, choćbyś nie planował, trafisz na płytę. Można przesiadywać popołudniami na kamiennych ławkach pod Ratuszem. W okolicy są Krzysztofory, Barany, Jaszczury. Jest i kawiarnia Noworol (zwana tramwajem) na parterze Sukiennic, z wejściem od strony kościoła Mariackiego. Siada się przy stoliku i świat się wyświetla w ciągu kolejnych sekwencji: spieszący dokądś ludzie, stojące dorożki, jadące auta.

Na linii A-B (północno-wschodniej części Rynku) fontanna z żabami od nazwiska jej projektanta zwana kanapą Zina – można usiąść na jej brzegach i obserwować gołębie dziobiące się po głowach.

Wszystkie ulice – Wiślna, Świętej Anny, Szewska, Szczepańska, Sławkowska, Świętego Jana, Floriańska, Mikołajska, Sienna, Grodzka, Bracka – prowadzą do Rynku.

Jedna z nich doprowadzi Psa w samo południe 11 marca 1968 r. pod pomnik Mickiewicza (zwanego Adasiem), gdzie odbywa się protest przeciwko zdjęciu z desek warszawskiego Teatru Narodowego „Dziadów” reżyserowanych przez Kazimierza Dejmka, uznanych przez PRL-owską władzę za inscenizację „antyrosyjską, antyradziecką i religiancką”. Tu znaczenie ma przypadek: trzy dni wcześniej Rysiek odwiedza kolegę w Warszawie i widzi demonstrujących studentów okładanych pałami przez zomowców.

11 marca pod Mickiewiczem Rysiek, zirytowany słowami młodego człowieka twierdzącego, że w Warszawie milicja nikogo nie bije, wykrzyknie: „Bije, i to mocno!”. Ktoś zmylony jego ekscentrycznym wyglądem rzuci, by się nie wtrącał, bo nie jest studentem. W odpowiedzi Rysiek wyciągnie z kieszeni spodni legitymację studencką.

Teraz mówcy wezwą krakowską brać do solidarności ze środowiskiem warszawskim. Domagają się m.in. przestrzegania konstytucji PRL-u, uwolnienia aresztowanych pracowników naukowych i studentów, otwartego informowania o wszystkich sprawach publicznych, zagwarantowania autonomii wyższych uczelni w Polsce.

Protesty krakowskie oraz te w całej Polsce zostają stłumione. Aresztem i grzywną karze się za „zakłócanie porządku w miejscach publicznych”, za uczestnictwo w „nielegalnych związkach”, za produkcję i kolportaż ulotek. Kilkadziesiąt osób jest zawieszonych w prawach studenta, część pracowników naukowych zwolniono z pracy.

Dla Ryśka Terleckiego to ważne doświadczenie polityczne. Przejrzy na oczy, skonfrontuje się z prawdziwą naturą komunizmu. Nie inwestuje jednak jeszcze młodzieńczej energii w obalanie ustroju, na razie idzie ona w z założenia apolityczny ruch hipisowski.

Całe lato 1969 r. Pies z Korą i Galią (przyjaciółką Kory) jeżdżą autostopem po Polsce. Do szczęścia wystarcza im namiot, słońce, muzyka. Nocują gdzie popadnie, nawet na klatkach schodowych. Zgodnie z hipisowską ideologią niemarnowania palą niedopałki znalezione na przystankach tramwajowych, dojadają resztki w barach mlecznych.

21 sierpnia Pies sam ruszy na kolejny hipisowski zlot odbywający się na Dolnym Śląsku, w przygranicznych Dusznikach-Zdroju. Stoi na rogatkach Krakowa, próbuje złapać stopa w stronę Wrocławia. Gdy dotrą do niego wieści, że polska armia wraz z radziecką, węgierską, NRD-owską, bułgarską wkraczają do Czechosłowacji z planem stłumienia Praskiej Wiosny, rezygnuje z podróży, wraca do domu i z przyjaciółmi maluje na murach rebus złożony z trzech znaków: czerwonej gwiazdy, znaku równości, swastyki.

„Kleiliśmy się” – wspominała Kora. I ma na myśli środki odurzające. Bo Pies odkrywa przed swoją dziewczyną nie tylko sferę seksu, wprowadza ją także w świat narkotyków. Już w czasie zlotu w Mielnie głosi z emfazą, że narkotyki mogą być drogą do wolności.

Razem z Korą wędrują tą psychodeliczną drogą.

Pierwszy raz wezmą coś w Zakopanem, w plenerze. Wkoło zielono, błogo, w głowie – karuzela.

Potem jest płyn Tri – trójchloroetylen, substancja stosowana przy operacjach chirurgicznych oraz w pralniach do wywabiania plam. Nasącza się nim wacik, przystawia się do ust i nosa, wącha, wdycha – ów rytuał nazywa się właśnie klejeniem. Rezultatem jest stan nadwidzenia i nadczucia. Efekt może być też fatalny: w Krzysztoforach ktoś odurzy się do tego stopnia, że się porzyga i straci przytomność.

W Krakowie tri pojawia się wiosną 1968 r. jako bardzo tajemniczy i trudny do zdobycia specyfik przywieziony w małym pojemniczku z Warszawy. Ekscytacja opada, kiedy się okaże, że można go kupić w każdym sklepie gospodarstwa domowego.

Gdy tri znika ze sklepowych półek, hipisi znajdują zamiennik: fenmetrazynę (mówią: ferma) zapisywaną przez lekarzy na odchudzanie (recepty można zdobyć na lewo). Inne jej zastosowanie odkryją licealiści i studenci – przed egzaminami to koło ratunkowe, działa jak amfetamina: maksymalizuje koncentrację i poprawia pamięć. Nie otumania jak tri, przeciwnie, mobilizuje do twórczej ekspresji. Tyle że po przyjęciu większej ilości człowiek staje się obsesyjnym perfekcjonistą, nieustannie poprawia swoje dzieło lub odwrotnie – cokolwiek zaczyna robić, szybko to porzuca i zaczyna coś innego.

Przyjmowanie fenmetrazyny potęguje w Korze fizyczną zapaść i chaos emocji.

To pod jej wpływem w łazience przy Jaremy nieskutecznie targnie się na życie. Cierpi na bezsenność – nie zmruży oka przez dwa tygodnie. Dzień i noc bez odpoczynku, w pełnej gotowości mentalnej. Waży 47 kg, skóra i kości. Dzieje się to w klasie maturalnej, trudno się dziwić, że ostatnią rzeczą zaprzątającą jej głowę są przygotowania do egzaminu dojrzałości.

Ale ma siłę, by toczyć z Psem i znajomymi dyskusje na temat sposobów dotarcia do drugiego człowieka. Rozważać, czy to możliwe, jeśli ofiaruje mu się czas i uwagę. Filozofować, rozpruwać egzystencjalne podszewki. Kora jest przekonana, że poprzez dialog można zmieniać świat na lepsze. Jednocześnie konstatuje, że mimo usilnych prób pozostaje on nienaruszony w swoim trwaniu. Dlatego zaczyna rozważać, czyby się nie spalić. Chce przebudzenia i otwarcia na nowe. Uzna, że tylko w ten sposób może wstrząsnąć sumieniami ludzi, tak jak to uczynił w 1968 r. Ryszard Siwiec w Warszawie na Stadionie Narodowym i rok później Jan Palach w Pradze na placu Wacława.

Przyjaciele Kory martwią się, wiedzą, że jest do tego zdolna. Przytomnie zareaguje człowiek o ksywce Minotaur, mówiąc: „Kora, przecież nie możesz tego zrobić, spal się symbolicznie”. Razem zrobią sporych rozmiarów lalkę, przytargają pod BWA, obleją benzyną, rzucą zapałkę. Buchnie płomień – w momencie zrobi się wysoki słup ognia.

Z grupą znajomych Pies i Kora pójdą pewnego dnia do malarza Piotra Marka, kolegi mieszkającego przy Tarłowskiej, przecznicy Zwierzynieckiej. Odbiją się od drzwi – nie są mile widziani na tej akurat proszonej domówce. Gdy odchodzą, ktoś rzuci do kosza niedopałek, zapalą się śmieci, dym osmali futrynę. Następnego dnia dzielna Milicja Obywatelska dokona oględzin miejsca wykroczenia, zrobi zdjęcia, spisze protokół, wytropi przestępcę. W rezultacie Pies zostaje oskarżony o spowodowanie zagrożenia pożarem i w lutym 1970 r. na miesiąc trafia do aresztu przy Montelupich. Najpierw obcinają mu włosy, potem ruszają przesłuchania – jest wypytywany o narkotyki, dezerterów, kontakty z Kościołem i cudzoziemcami.

W sprawie Psa przesłuchiwana jest i Kora. Weźmie winę na siebie, powie, że to ona wznieciła ogień.

Psu to wiele nie pomoże, Korze nie zaszkodzi, ale sam ten akt odwagi zrobi na nim wrażenie. Tym większe, że ich związek wcześniej rozpada się z hukiem. Kora czuje się manipulowana, a Rysiek inaczej traktować kobiet nie potrafi. Kora ucina toksyczną więź – radykalnie i bez możliwości naprawy. Urządza publiczną scenę: w Krzysztoforach, na oczach Psa, za kotarą, kocha się z hipisem o pseudonimie Hugo – statystą z Teatru Starego.

Hugo od dawna durzy się w Korze, śle jej wiersze Stachury jako swoje. To z nim w 1969 r. Kora jedzie ze Świnoujścia do Międzyzdrojów, gdzie uczestniczą w studenckim festiwalu FAMA. Kora śpiewa na stopie „Blowin’ in the Wind” Dylana. Hugo dla Kory to nikt na serio.

A Pies po miesięcznym pobycie w więzieniu zostaje w kajdankach odwieziony do szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie. Przebywa na oddziale kierowanym przez doktorkę Noemi Madejską, sprzymierzeńczynię oryginałów, która wypisuje mu kolejne przepustki, dzięki czemu pacjent przez trzy miesiące przebywa głównie poza szpitalem.

Potem Pies wróci na studia. Tyle że zmienia uczelnię, przenosi się na KUL. Namówi go do tego ks. Adam Boniecki, marianin, publicysta „Tygodnika Powszechnego”, duszpasterz akademicki przy kościele Świętej Anny. Na łamach pisma Boniecki pisze, że hipisi „o przystosowaniu mówią z odrazą i odcieniem pogardy. (…) Stwierdzają z zadumą: wolność to robienie tego, co się chce. Swoje istnienie uważają za fakt artystyczny” (…).

Fragmenty książki Katarzyny Kubisiowskiej Się żyje. Kora. Biografia, Znak, Kraków 2023

Wydanie:

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy