Wesela polskie
Ludowo czy wykwintnie? W pałacu czy karczmie? Z małżami czy prosiakiem? Ona – wykształcona za granicą specjalistka od marketingu. On – menedżer poważnej firmy. Urodzeni w Warszawie, chcieli mieć romantyczny ślub, w wiejskim kościółku, który wypatrzyli w okolicach Radomska. Nie mają rodziny na wsi, ale od czego firma specjalizująca się w organizowaniu wesel? Był więc paradny zaprzęg do kościoła, złożony z umajonych furmanek. Wszystkie dania przygotowała wiejska kucharka. Zabawa odbyła się w remizie, noclegi dla gości przewidziano w chałupach po sąsiedzku, a także w stodole na sianie. Do tańca grała prawdziwa weselna orkiestra znanego w Radomsku pana Jasionki. O północy wpuszczono do remizy kawalerkę ze wsi, która podglądała pod oknami. Goście ze stolicy byli zachwyceni. Modzie na dawne obyczaje uległ też poseł Michał Kamiński, który w lipcu br. zawarł w łomżyńskiej katedrze ślub z Anną Pacuską, asystentką Jerzego Buzka. Po ślubie goście udali się do karczmy Rzym w Kermusach koło Tykocina. Na weselnym przyjęciu serwowano chłodnik, ziemniaki ze skwarkami, pieczonego prosiaka i podpiwek. Przygrywała wiejska kapela. Pan młody występował w szlacheckim kontuszu. Lucjan Maciejewski, właściciel renomowanej firmy w Bielsku-Białej, specjalizującej się w urządzaniu weselnych przyjęć, twierdzi, że idzie moda na wesela z elementami folkloru. Zazwyczaj uroczystości nie przyjmują tak ekstremalnej postaci jak wspomniane weselisko pod Radomskiem; jego klienci życzą sobie tylko jakiś akcent z ludowych obyczajów. Ale następuje wyraźny odwrót od organizowania przyjęć na modłę zachodnią, z owocami morza i innymi egzotycznymi potrawami na stole. Pan Maciejewski serwuje więc w eleganckiej oprawie głównie tradycyjne polskie potrawy (rosół z makaronem, pieczonego prosiaka, wędliny własnego wyrobu, kaszanki, smalec itd.), zaś koło północy wprowadza na salę, gdzie bawią się goście, kilkuosobowy zespół folklorystyczny. Zazwyczaj są to górale, którzy pełnym temperamentu tańcem i przyśpiewkami potrafią rozruszać najbardziej zmęczonych weselników. Artyści ludowi mają często konkurencję, bo kilka godzin wcześniej na tej samej sali popisuje się przed gośćmi śpiewaczka operetkowa albo para walcujących tancerzy. Sami swoi Moda na ludowość wymaga starannego wyreżyserowania uroczystości. Obecne prawdziwe wesela wiejskie są mniej atrakcyjne widowiskowo, bo mają wiele zapożyczeń z miasta. – Przede wszystkim nie są już tak huczne jak kiedyś – mówią rodzice świeżo poślubionych Joanny Iwaniak i Marcina Madeja. – Jeszcze pięć, sześć lat temu zapraszano 500, 600 osób, my przygotowaliśmy wesele na 350. Nowożeńcy pochodzą z tej samej wsi, Babina, i znają się od dzieciństwa. Byli parą przez siedem lat, małżeństwo planowali od dwóch, ale czekali do zakończenia studiów. Nie stanowią tutaj wyjątku, Babin znajduje się 30 km od Lublina i jest wsią dość bogatą, dużo zdolnej młodzieży podejmuje studia. Początkowo młodzi opierali się, nie chcieli tak dużego przyjęcia, ale dla rodziców skromne wesele to wstyd przed sąsiadami. – W mieście człowiek zamyka drzwi i nic go nie obchodzi, a u nas gadaliby, że cudak albo chytry – mówi matka Joasi. – Już rok temu zarezerwowałam Dom Strażaka w Matczynie, mają tam wielką kuchnię, stoły i naczynia. Większość wesel robi się teraz w wynajętych pomieszczeniach, a nie w stodołach czy namiotach. W przygotowaniach od poniedziałku do piątku, po 10 godzin dziennie, pomagała mi rodzina i sąsiadki, tak zresztą robią wszyscy. Zamówiłam też kucharkę, to ona planowała, ile czego kupić. W sobotę i w niedzielę, przez dwa dni wesela, kucharka do pomocy ma obsługę: dziewięć kelnerek i trzech kelnerów, dzięki temu rodzice, drużbowie i starostowie mogą spokojnie posiedzieć przy stole. Taki luksus jednak kosztuje, kucharce trzeba było zapłacić 2100 zł, a kelnerom po 220 zł. Zgodnie z tradycją, bardziej obciążeni finansowo są rodzice panny młodej; to oni mają obowiązek zapewnić miejsce i jedzenie. Strona pana młodego opłaca ślub, orkiestrę i napoje, w tym alkohol. – Najdroższe jest ciasto, samych jaj poszło nam ponad 1500 – sumuje pani Iwaniakowa. Na wszystkie produkty, które nie były z własnego gospodarstwa, wydali około 10 tys. zł. Alkohol gromadzili od kilku miesięcy. Na dorosłego musi przypadać pół litra, a teraz pije się tylko czystą z banderolką, nie wypada podać bimbru. Przed ceremonią Joasię i Marcina pobłogosławili rodzice i nie obyło się bez matczynych łez, tym









