Kulisy przetargów w lubelskiej energetyce Przetargi w Polsce są nagrywane. Trudno jednak o dowody. Milczą wygrani, ale też i przegrani, bo liczą, że i im się kiedyś „poszczęści”. Wyjątkiem jest lubelska spółka Walmar, która wypowiedziała wojnę miejscowemu monopoliście – Zakładom Energetycznym Lubzel. Prezes Walmaru, inż. Waldemar Szyszko, zasypuje dowodami na nieuczciwość Lubzelu lokalne instytucje kontrolne – NIK, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, wreszcie prokuraturę. I wszyscy adresaci trzymają stronę silniejszego. Możnowładca z Lublina Lubzel jest możny i bogaty. Wielu ludziom i instytucjom daje zarobić. Najbardziej zdane na łaskę Lubzelu są lokalne przedsiębiorstwa budujące sieci energetyczne. Dziś jest ich 15. Dyrektor Lubzelu ds. inwestycji, Andrzej Cieślak, uważa, że wszystkie są zadowolone. Z wyjątkiem firmy Walmar. To ona składa doniesienia do NIK i prokuratury. W przypadkach dwóch budów oskarżyła Lubzel przed prokuratorem o sprzyjanie praktykom dumpingowym. Zdaniem władz potentata, to niecne pomówienia. „Rynek jest mały, a konkurencja duża. Nic dziwnego, że niektórzy decydują się pracować po kosztach. To ich suwerenna decyzja”, tłumaczył dyrektor Cieślak redaktorowi miejscowego tygodnika „Czas” (z nami prezes zarządu i dyrektor nie chciał rozmawiać). Tyle że zasada „po kosztach” obowiązuje jedynie w ofertach przetargowych. Umowa podpisana później ze zwycięzcą przetargu opiewa na sumy czasem i dwa razy wyższe niż te podawane w ofertach. I właśnie w takich sprawach Walmar skarży Lubzel. Cuda po przetargach Różne są możliwości takiej zmiany warunków umowy, by najtańszy zwycięzca przetargu wyszedł na swoje. W Lubzelu wymyślono np. sposób „na kabel”. W ofercie przetargowej zapisano, iż firmy, które ubiegają się o zlecenie, mają do wykonania inwestycji użyć kabla produkcji polskiej. Wygrała firma, która złożyła ofertę tak tanią, iż musiałaby chyba dopłacić do roboty. Rychło okazało się, że wiedziała, co robi. W samej umowie inwestycyjnej kabel polski zamienił się na niemiecki. A to zasadnicza różnica kosztów. Kabel niemiecki jest co najmniej o 10 zł tańszy na metrze niż polski, w sumie na podmianie kabla wykonawca inwestycji mógł zarobić co najmniej 200 tys. zł. Niemcy na wykonanie zamówienia potrzebują 12 tygodni, a Lubzel określił termin wykonania pracy na 10 tygodni. Znaczy to, że zwycięzca przetargu, zanim złożył ofertę konkursową, zainwestował już 800 tys. zł w zakup 20 km kabla. Musiał więc wiedzieć, że wygra. Na pytanie: skąd, wbrew pozorom łatwo znaleźć odpowiedź. Kosztorysy prywatnym firmom biorącym udział w przetargu sporządzał prywatny Zakład Usług Budowlanych Lux. Jego właścicielką była pani Ewa Czwórnóg. Osobą odpowiedzialną w Lubzelu za przeprowadzanie przetargów był pan Włodzimierz Czwórnóg, prywatnie mąż pani Ewy. Przetarg na budowę w Tereszynie wygrała firma oferująca swoją usługę za sumę nieco przekraczającą 600 tys. zł. Ale umowę podpisano na sumę 1334 tys. Przetarg na budowę w Niesiołowicach został rozstrzygnięty na korzyść oferty wyceniającej przedsięwzięcie na niespełna 1,7 mln zł, a umowa opiewa na sumę ponad 2,5 mln. W Białej Podlaskiej tylko dwie pozycje kosztorysu „urosły” o ponad 400 tys. zł. Praktyki owe mają miejsce od lat. Posiadam kopię pisma lubelskiej delegatury NIK z 1994 r. w tej sprawie do rejonowego komendanta policji w Lublinie. NIK wyjaśnia w nim komendantowi, że wszystko jest w porządku, bowiem „Uzgodnienia cenowe zawarte w kosztorysach stanowiących oferty przetargowe nie były wiążące…”, a „wynagrodzenia umowne strony mogły negocjować aż do chwili podpisania umowy o wykonanie prac”. W Lublinie powiadają, że nie ma sensu skarżyć się do NIK na postępowanie Lubzelu. Sprawą zajmie się zawsze ten sam inspektor i zawsze uzna, że Lubzel działał w ramach prawa… Ścieżka wojenna Dla Walmaru Lubzel nie jest tak dobry. Wprawdzie i jemu zdarza się czasem wygrać jakiś przetarg, by dyrektor Cieślak mógł tłumaczyć pismom: „Firma W. jest nadal na naszej liście i wygrywa niektóre przetargi. Czyżby i ona stosowała niekiedy dumping?”. Ale jeśli dla wybrańców warunki umowy zmieniają się na lepsze, to dla Walmaru – na gorsze. W sprawie umowy na inwestycję w Cieleśnicy Walmar poskarżył się do sądu. Okazało się bowiem, iż zleceniodawca, i to na piśmie, w protokole odbioru znacznie rozszerzył zakres robót w stosunku do wycenionego w ofercie przetargowej, a za dodatkowe roboty nie zapłacił. Podobnie załatwiono
Tagi:
Jerzy Łaniewski









