Najgorsze są oczy uchodźców. Oczy mówią wszystko. Widać w nich kompletną bezbronność Agata Rudowłosa 30-latka odbiera telefon. To Agata. Stoi z komórką przy uchu w ogromnym korytarzu w Forcie Luneta Warszawska. Tuż za nią leżą sterty posegregowanych rzeczy. Buty dla dorosłych i dzieci, swetry, kurtki. Ludzie opowiadają, że historia ocieka tu krwią. Podczas wojny w forcie była siedziba gestapo, potem więzienie UB. Agata nie ma czasu na mroczną przeszłość. Cierpliwie słucha mężczyzny, który do niej zadzwonił. Bilali, Kurd, mieszka z żoną w zamkniętym ośrodku w Czerwonym Borze. Kobieta jest w siódmym miesiącu ciąży i krwawi. Razem z nimi jest uchodźca, który złamał nogę. Od lekarza dostał tylko tabletkę przeciwbólową. – Bardzo źle? Złamał nogę? Wysłali po niego karetkę? Zabrali go do szpitala? – pyta Agata. – Zrobimy wszystko, co możliwe, żeby wejść do środka. Może trzeba będzie zawiadomić media, polityków? Czerwony Bór to jedyny ośrodek, z którym nie ma żadnego kontaktu. – Nie mogę się dodzwonić do komendanta. Żona Bilalego od trzech dni nie czuje ruchów dziecka. Wszyscy są głodni. Jeden chłopak w ciągu trzech miesięcy stracił 15 kilo. Nie mamy jak pomóc – wysłać jedzenia, zorganizować pomocy medycznej. Nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Po buncie uchodźców w ośrodku w Wędrzynie jakakolwiek pomoc z zewnątrz będzie jeszcze trudniejsza. Gdy ktokolwiek z nich prosi strażników o pomoc, od razu słyszy: „Chcesz być deportowany? Po co tu przyjechałeś?” – relacjonuje zdenerwowana dziewczyna. Agata jest szefową Fundacji Wolno Nam i nie potrafi latać. Nie wyląduje z pomocą w zamkniętym ośrodku. Dociera tam, gdzie dostarczenie żywności, ciepłej odzieży i medykamentów jest realne. Nie robi tego sama. Pomaga jej 50 wolontariuszy, którzy znają się tylko z Messengera. Posortowane rzeczy wyjeżdżają na granicę. To, co się nie nadaje do lasu, trafia do krakowskich przytułków i potrzebujących. Z innych rzeczy wolontariusze zorganizowali świąteczny kiermasz. Zebrane pieniądze przeznaczyli na paliwo do samochodów jadących na granicę. Dla tych, którzy bezpośrednio docierają do uchodźców, kupili kamerę termowizyjną. Agata dzieli życie na Kraków i Białowieżę. Wynajęła tam nawet dom. Nim na granicy pojawili się uchodźcy, chciała prowadzić zajęcia z dziećmi. W Krakowie była szefową przedszkola demokratycznego. Gdy zaszła w ciążę i miała powikłania, zrezygnowała z przedszkola. Jeszcze w sierpniu próbowała wyłapywać jakiekolwiek wiarygodne informacje o uchodźcach. Nic nie rozumiała z medialnej papki. W końcu zadzwoniła do przyjaciółki, która wyprowadziła się pod białoruską granicę. Na Fejsie przyjaciółka od dawna niczego nie udostępnia, bo od miesiąca chodzi po lasach. Odwozi dzieci do szkoły, gotuje zupę dla uchodźców, odbiera dzieci, jedzą kolację, kładzie się z nimi około godz. 20 i o północy jest już w lesie. Agata zapytała, jak może pomóc. – Nie mamy czasu pakować rzeczy w pakiety – usłyszała. Rozpuściła więc wici wśród znajomych. Niebawem jej mieszkanie zaczęło przypominać składowisko. Paczki z odzieżą zaczęły ją zasypywać. W końcu Kasia, która od lat pomaga uchodźcom, zaproponowała jej przeniesienie składu do fortu przy Kamiennej. Tatiana Tatiana na co dzień zajmuje się turystyką winiarską i pod Krakowem prowadzi własną agroturystykę. Agatę poznała przez Fejsa. Przeczytała post w Rodzinach bez Granic, że potrzebni są ludzie do segregowania rzeczy dla uchodźców. – Nawet się nie zastanawiałam, tylko przyszłam. I tak przychodziłam do mieszkanka na Ariańskiej, gdzie na początku stały trzy pudła na krzyż, a potem było ich coraz więcej – opowiada wolontariuszka. Od zawsze interesowali ją ludzie. W latach 90. razem z mężem podróżowała autostopem po Syrii. Zamiast zwiedzać zabytki, wolała poznawać ludzi. Śmieje się, że nawet przy porodzie byli z nią ludzie z różnych stron świata. Mieszkała wtedy w Irlandii. Ciążę prowadził lekarz Hindus, przy porodzie asystowały dwie dziewczyny z Tajlandii, a potem nią i dzieckiem opiekował się lekarz Polak. W ogromnym korytarzu przypominającym sklep z używaną odzieżą zbiera się niewielka grupka. – Dziewczyny, chodźcie, już szósta, miało być zebranie – woła Tatiana. Wolontariuszki siadają przy drewnianej ławie. Najpilniejszą sprawą do omówienia jest zaproszenie rodzin z ośrodków. W swoich domach będą ich gościć Tatiana, Agnieszka, Agata i Łucja. Każda z nich ma dzieci. – Ramil i Jasmina mają po sześć lat, Hawa
Tagi:
Białowieża, CAHA-ART, Fort Luneta Warszawska, Fundacja Wolno Nam, granica polsko-białoruska, Grupa Granica, Hajnówka, Horbów-Kolonia, Kraków, kryzys migracyjny, kryzys uchodźczy, kryzysy humanitarne, Kurdowie, Łuków, media społecznościowe, Messenger, migranci, pomoc humanitarna, prawa człowieka, Rybnik, Salam Lab, społeczeństwo, Straż Graniczna, Towarzystwo Interwencji Kryzysowej, uchodźcy, Usnarz Górny, Warszawa