Wiara czy biznes

Wiara czy biznes

Czy czeka nas nowa wojna Kościoła z lewicą

Czasami wystrzał z korkowca na odpuście może zabrzmieć jak artyleryjski wybuch. Tak określił początkowo pomysł SLD, by zlikwidować Fundusz Kościelny, bp Tadeusz Pieronek. Potem zaczął go traktować jako artyleryjskie bombardowanie i wypowiedzenie wojny Kościołowi. On, mający opinię, jednej z najświatlejszych i najbardziej otwartych głów Kościoła (więc co mówić o innych?).
Co takiego się zdarzyło, że korkowiec wypalił? I co się zdarzyło, że hierarchowie tak zareagowali? Czy to sygnał do nowej wojny między lewicą a Kościołem? A czy kiedykolwiek była ona przerwana?
– Księże biskupie – pytała się Monika Olejnik bp. Pieronka w Radiu Zet – SLD zapowiada likwidację Funduszu Kościelnego. Dlaczego ksiądz uważa, że jest to atak na Kościół?
– Bo następuje w zupełnie niewłaściwym momencie – odpowiadał Pieronek. – Sprawa funduszu nie jest nowa i Kościół nigdy nie uchylał się od rozmów na ten temat, ponieważ sama ustawa z roku 1950 do demokratycznej Polski rzeczywiście nie pasuje. W rozmowach konkordatowych i samym konkordacie, w art. 22 pkt 2 jest wyraźny postulat, by w tych sprawach nastąpiły rozmowy między rządem a Kościołem, tak aby uregulowano te sprawy zgodnie ze współczesnymi potrzebami.
– Ksiądz biskup mówi, że moment nie jest dobry. Jaki byłby właściwy? Zawsze można powiedzieć, że albo było przed wejściem do Unii Europejskiej, potem, że coś złego dzieje się w Sojuszu… Żaden moment nie jest dobry.
– Nie, nie, nie. Prace w komisji konkordatowej, która jest właściwym forum do dyskusji na ten temat, rozpoczęliśmy jeszcze pod rządami pana premiera Buzka. Są ekspertyzy, pierwsze przymiarki do rozstrzygnięcia tych spraw, ale rząd pana Millera przez kilka lat dyskusji nie podjął. Jeżeli chce się ją podejmować w ostatnim momencie, gdy okręt tonie, to oczywiście wszystkie szczury wychodzą, by jakoś się ratować, i trzymają się tej deski ratunku, która daje jakąś nadzieję.
– Jerzy Wiatr przypomina z kolei, że gdy wprowadzano religię do szkół, to obowiązywała zasada, że religia będzie albo na pierwszej, albo na ostatniej lekcji. Teraz, niestety, tych zasad się nie przestrzega.
– To są znów stare śpiewki. Może zaczniemy czytać „Kapitał” Marksa i dzieła Lenina, bo to jest rozstrzygnięcie wygrzebane z tamtej mentalności.
Biskupowi się nie odmawia, więc zanim się zastanowimy nad jego słowami, może rzeczywiście sięgnijmy do „Kapitału” Marksa? A czytamy tam, w dziele z roku 1867, na przykład takie zdanie: „Kościół anglikański łatwiej wybaczy napaść na 38 spośród 39 artykułów swej wiary niż na 1/39 część swych dochodów pieniężnych. Dziś nawet ateizm jest uważany za culpa levis (lekki grzech) w porównaniu z krytyką tradycyjnych stosunków własności”.
Tyle przywoływany przez bp. Pieronka Marks.
A teraz zastanówmy się nad fragmentem rozmowy, która brzmi niepokojąco. Przynajmniej w kilku momentach.

Kto kogo ograł?

Biskup przyznaje, że Fundusz Kościelny to przeżytek i trzeba coś z tym zrobić. I jednocześnie opowiada, że ta sprawa nie została ruszona… bo nie ruszył jej premier Miller. A dlaczego? Czy z lenistwa? A może dlatego, że chciał się przypodobać Kościołowi i nie drażnić go niewygodnymi inicjatywami? A może – przyjmijmy wersję spiskową – trzymał tę sprawę na później, by lewica w przypadku kłopotów miała czym zagrać? Tak czy inaczej, gdyby Kościół chciał, to rząd sprawę Funduszu Kościelnego, będącą jednym z wielu elementów stosunków państwo-Kościół, uregulowałby już dawno. Ale nie uregulował. Dlaczego? Bez większego ryzyka możemy postawić tezę, że biskupom było to na rękę, a i rządzącym, bo sądzili, że tym gestem zdobędą sobie ich życzliwość. I pewnie byli w tym przeświadczeniu utrzymywani…
Ten stan to plaga polskiego życia publicznego. Wzajemnego czarowania się. Liderzy lewicy szli do wyborów z hasłem państwa świeckiego. I abstrahując od faktu, że nasycić je można rozmaitą treścią, nikt nie oczekiwał od nich, że stosunki państwo-Kościół będą wyglądać niemal tak samo jak w czasach Jerzego Buzka.
Tymczasem (argumentowano to faktem, że nie wolno drażnić biskupów przed referendum unijnym) politycy Sojuszu zrezygnowali ze wszystkich punktów programu lewicy, które mogłyby wywołać gniew Kościoła. Potem mieliśmy festiwal wystąpień publicznych, w których na wyścigi zabiegali o względy kleru. Klęczeli w kościele w pierwszych rzędach, nie szczędzili purpuratom ciepłych słów, Polska walczyła o invocatio Dei w konstytucji europejskiej, a premier Leszek Miller odwiedzał ks. Jankowskiego.
W zamian słyszeli miłe słowa, że SLD dojrzał, jest odpowiedzialny i to nie jest Unia Pracy.
„Nie są to już ludzie, którzy żyją wyłącznie sentymentami do PRL – mówił o SLD po wyborach w 2001 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” bp Pieronek. – Widzę też w tym ugrupowaniu symptomy zmiany na lepsze. Jeśli jego liderzy deklarują, ze walka z Kościołem jest rozdziałem zamkniętym, to przyjmuję tę deklarację z wiarą”.
Nagle bańka prysła. Politycy SLD, którzy jeszcze niedawno ścigali się o miejsca w pierwszych rzędach w kościele, ni stąd, ni zowąd zaczęli mówić językiem z pierwszej połowy lat 90. A w zamian od biskupów usłyszeli inwektywy, że są szczurami, które wychodzą, bo okręt tonie, i chcą jakoś się ratować.

Grzechy SLD

Patrząc na zimno, tak to wszystko musiało się skończyć.
Lewicę i Kościół dzielą bowiem zasadnicze różnice i w wielu sprawach kompromisu nigdy nie będzie – np. w kwestii prawa do przerywania ciąży, związków partnerskich, nauczania w szkole religii i przysposobienia do życia w rodzinie, a także miejsca wiary w życiu publicznym. W innych, kompromis jest możliwy, tylko trzeba nad nim pracować. W tej grupie są m.in. sprawy związane z finansowaniem Kościoła, z jego finansowymi i podatkowymi przywilejami. A także rozmaite mity, którymi karmią się skrajne skrzydła po obu stronach. Z jednej strony, są to opowieści o opodatkowaniu tacy, o majątku Kościoła i luksusach (vide ks. Jankowski), z drugiej – wspomnienie stalinowskich represji.
Roztropni mężowie stanu wykorzystaliby więc czas, by sprawy do załatwienia załatwić, nie do załatwienia – wyjaśnić, by nie było później zaskoczeń, i zbudować taki model wzajemnych stosunków, który pozwalałby bez większych strat przechodzić czas wstrząsów. Tym bardziej że na niwie programu społecznego Kościół już dawno minął SLD z lewej strony. A działalnością charytatywną czy opiekuńczą od lat może służyć za wzór.
Tak się nie stało, zamiast wspólnej pracy mieliśmy czas wzajemnego czarowania się. A potem, niespodziewanie, bijące w pozycję Kościoła postulaty.
Działacze polityczni lewicy zastosowali więc wobec Kościoła fatalną taktykę. Najpierw byli u kolan, a potem rzucili się do oczu. Tracąc najpierw szacunek części swojego tradycyjnego elektoratu, a potem szacunek hierarchów. Jakby nie przyszło im do głowy, że zrobiliby lepsze wrażenie, gdyby zachowywali się godnie. Nie zapominając o wartościach socjaldemokracji, ale mając też świadomość roli Kościoła w Polsce.

Nadpobudliwi biskupi

„Zapowiadając projekt likwidacji Funduszu Kościelnego, SLD wykazał duży brak wiedzy – ocenia Aleksander Merker, przez lata całe były dyrektor generalny Urzędu ds. Wyznań. – A biskupi, którzy ten pomysł komentowali – nadpobudliwość. Trzeba wystrzegać się myślenia jednostronnego”.
Inicjatywa rozwiązania Funduszu Kościelnego nie przekonuje również Grzegorza Rydlewskiego, doradcę premiera Belki, w przeszłości zajmującego się sprawami państwo-Kościół. „Jako osobie, która trochę się zajmowała stosunkami wyznaniowymi, wydaje mi się, że w tej inicjatywie bardziej chodzi o awanturę, pokazanie się jakiejś części zaplecza politycznego, a nie o załatwienie sprawy – ocenia. – Poprzez taki sposób prezentowania racji, słusznej skądinąd, tę rację się ośmiesza. Jeśli ktoś chce, żeby sytuacja Funduszu Kościelnego nie uległa zmianie, najlepiej niech to wciągnie na transparent. I nim macha”.
Rydlewski przypomina, że o sprawie Funduszu Kościelnego w komisji konkordatowej rozmawiano już wcześniej. I to jest najlepsze miejsce, by tę sprawę załatwić, tym bardziej że nie jest ona tak prosta, jak senatorom się wydaje. Bo załatwianie jej metodą senackiego projektu ustawy będzie, po pierwsze, nieskuteczne, a po drugie, fatalne politycznie. „Cała sprawa będzie utrudnieniem dla ludzi, którzy mają wrażliwość lewicową, głosują na lewicę, ale są wierzący. Oni to odbiorą nie jako atak na nieuzasadniony przywilej Kościoła, lecz jako atak na Kościół, na wiarę – przestrzega. – To może prowadzić do prostej definicji: człowiek lewicy to osoba niewierząca i antyklerykał. Obca narośl. Po co dawać prawicy taki prezent?”.
Tylko że, wiele na to wskazuje, mleko już się rozlało. Sam fakt, że liderzy lewicy w ostatnich trzech latach nie mówili o sprawach kościelnych przywilejów, aborcji czy o nauce religii w szkołach, nie oznaczał, że te kwestie nie bulwersowały przynajmniej części społeczeństwa. Polityka nie znosi próżni – polski Kościół przeszedł w ostatnim czasie zbyt wiele niechwalebnych zdarzeń. Afery finansowe fundacji salezjańskiej oraz drukarni kościelnej Stella Maris, afera obyczajowa abp. Paetza, wyczyny ks. Jankowskiego, dziesiątki mniejszych spraw, które nie trafiły do mediów, a które obserwowali parafianie, takich jak handel sprowadzanymi samochodami czy awantury podczas lekcji religii – to wszystko nie pozostało bez echa.
Potwierdzają to sondaże. Gdy parę tygodni temu senator Sienkiewicz rzuciła pomysł, by państwo przestało dopłacać do składki zdrowotnej niektórych księży, pomysł ten za dobry uznała większość Polaków. W quick-sondażu na portalu Wirtualna Polska większość internautów opowiedziała się za likwidacją Funduszu Kościelnego.
Nastroje antykościelne są więc w Polsce realnością, mają mocne podstawy, kwestią jest tylko, kto będzie je artykułował i w jakiej formie. I czy będą w jakiś sposób skanalizowane.

Grzechy Kościoła

Z drugiej strony, można odnieść wrażenie, że polski Kościół niewiele sobie z nich robi.
To efekt przynajmniej dwóch czynników – Kościół jako instytucja skręcił w ostatnich miesiącach w prawo, a poza tym, zakładając porażkę lewicy w przyszłorocznych wyborach, co najmniej przez najbliższe cztery lata czekają Polskę rządy polityków ostentacyjnie afiszujących swą miłość do religii.
Doskonale to było widać w ubiegłym tygodniu, gdy liderzy partii prawicowych i chłopskich prześcigali się w atakowaniu lewicy. „To szaleństwo”, mówił o pomyśle likwidacji Funduszu Kościelnego Jan Rokita, broniąc tej instytucji bardziej niż sami biskupi. Lider PO wielokrotnie afiszował się jako gorliwy katolik, a w swej książce „Alfabet Rokity” chwali się, że walczył jako szef URM w rządzie Suchockiej o pieniądze dla Kościoła z ówczesnym ministrem finansów, Jerzym Osiatyńskim. Obrońcą Kościoła mianował się też Andrzej Lepper, besztając w Sejmie SLD. A o Romanie Giertychu nawet nie ma co mówić, bo jest bardziej katolicki od papieża. Tak czy inaczej, w najbliższych latach, patrząc na nazwiska liderów opozycji, Kościół nie musi się spodziewać kłopotów w stosunkach z państwem, chyba że uznamy za nie nadgorliwość i nadmierny serwilizm. Siła będzie przy biskupach. Czy więc trzeba się martwić pokrzykiwaniem maluczkich?

Kościół czuje swoją siłę

Po drugie, sam Kościół skręca w prawo. Mówi o tym bp Pieronek w wywiadzie-rzece, którego fragmenty wydrukował „Tygodnik Powszechny”:
– W tym roku przestał Ksiądz Biskup być rektorem PAT. Co dalej?
– Nadal jestem przewodniczącym Kościelnej Komisji Konkordatowej. Poza tym zasiadam w Komisji Prawnej Episkopatu. Natomiast w maju zrezygnowano ze mnie jako członka Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu.
– Dlaczego?
– O to trzeba zapytać członków Konferencji Episkopatu. Jeżeli zaś chodzi o moje zdanie, powiem tak: skręcamy w prawo i widocznie nie jestem już potrzebny.
Zwrot w prawo znamionowały również wybory przewodniczącego Episkopatu, którym został lider konserwatystów, abp Michalik. No i widać to w codziennym życiu.
Propozycja rozwiązania Funduszu Kościelnego, jeżeli jej się dobrze przyjrzeć, nie była wielkim zagrożeniem dla Kościoła, choćby z tego powodu, że lewica nie ma w Sejmie większości. Tymczasem rozprawiono się z nią wręcz brutalnie, tak jakby to był atak na wiarę katolicką w Polsce. I biskupi, i wietrzący dobrą okazję politycy prawicy przez kilka dni „dawali odpór”, często w niewybrednych słowach.
Innym przykładem jest sprawa nauczania religii. Jeszcze kilka lat temu hierarchowie, gdy wypowiadali się na ten temat, zachowywali powściągliwość i zapewniali, że zależy im również na tym, by dzieci rodziców niewierzących nie czuły się z tej okazji dyskryminowane. Od jakiegoś czasu tę wrażliwość zarzucili. „Chrześcijaństwo nie jest religią, która ukrywa swoje przekonania, i dlatego ci, którzy mają świadectwo, nie lękają się tego”, mówił abp Tadeusz Gocłowski, komentując dwa lata temu pomysł Unii Pracy, by ocena z religii była wypisywana na osobnym świadectwie. Zupełnie ignorując, że faktem wypisywania lub niewypisywania na świadectwie oceny z religii mogą się czuć zagrożeni przedstawiciele nie katolickiej większości, ale mniejszości. A przypomnienie, że lekcje religii miały się odbywać na pierwszej lub ostatniej lekcji, by dzieci niewierzące nie siedziały na korytarzu, kwitowane jest wzruszeniem ramion.
Kościół czuje swoją siłę i czuje się z tym dobrze.

Grzechy, które będą popełnione

Tendencja jest więc narysowana, wiadomo, w którą stronę będą ewoluowały Kościół i polska scena polityczna. A jakie będą tego konsekwencje, przynajmniej w płaszczyźnie stosunków państwo-Kościół?
Katoliccy publicyści piszą o tym od lat. Jarosław Gowin w książce „Kościół po komunizmie”, wydanej dziewięć lat temu, przestrzegał przed triumfalizmem Kościoła. I rozważając, czy Kościół dążył do państwa wyznaniowego, pisał m.in.:
„Fakt, że Kościół nie ma formalnych przywilejów nie oznacza jeszcze – co często podnoszą krytycy – że nienaruszona zostaje zasada światopoglądowej neutralności państwa. Prawa niekatolików mogą być zagrożone przez faktyczne uprzywilejowanie instytucji kościelnej: katolicyzm nie musi być religią panującą, wystarczy, że politycy uzależnieni będą od poparcia biskupów, szkoły nie muszą mieć charakteru wyznaniowego, wystarczy, że nieprzychylność katechety prowadzi do odwołania dyrektora, nie musi istnieć formalna cenzura, jeśli presja Kościoła wymusza autocenzurę czy cenzurę redakcyjną… Rozumowaniu temu trudno odmówić spójności, można też podać fakty dowodzące, że nie mamy tu do czynienia tylko z teoretyczną spekulacją. Pomijając już jednak kwestię, ile w tym winy Kościoła, a ile serwilizmu i konformizmu polityków, urzędników państwowych czy obywateli, a także w jakim stopniu dochodzi tu do głosu nieuchronna presja większości na mniejszość – spytać trzeba o skalę zjawiska i o to, czy uprawnia ono do mówienia o choćby elementach państwa wyznaniowego.
(…) O ile bowiem nie znajduje potwierdzenia zarzut, że Kościół dążył do stworzenia w Polsce państwa wyznaniowego, o tyle w wielu działaniach przedstawicieli Kościoła ujawniła się chęć uzyskania faktycznych przywilejów. Sięgnijmy po najbardziej znane przykłady: rozpoczęcie zwrotu majątku kościelnego przed uchwaleniem generalnej ustawy reprywatyzacyjnej, przyznanie katolickim radiostacjom częstotliwości, zanim kryteria ich rozdziału określone zostały przez ustawę, podjęcie decyzji o powrocie lekcji religii do szkół, zanim jeszcze w ogóle rozpoczęto rozmowy na ten temat z Kościołami mniejszości religijnych itp.
Przywileje jakie (Kościół) uzyskał – nawet jeżeli opinia publiczna znacznie wyolbrzymiała ich rozmiary – wystawiły na szwank poczucie sprawiedliwości, wywołały niszczące dla demokracji wrażenie pojawienia się instytucji „równiejszej” od innych. Stracił na tym autorytet państwa, a dla Kościoła przywileje te okazały się brzemieniem, przed którym przestrzegał Sobór Watykański II, pouczając, że lepiej wyrzec się przysługujących Kościołowi uprawnień, niż gdyby korzystanie z nich miało się odbić na jego wiarygodności”.
Gowin cytuje też ks. Adama Bonieckiego: „Kościół może odzyskać wszystko, co zostało mu skonfiskowane przez komunizm: dobra instytucje, organizacje, prasę, a nawet partię polityczną, która bronić będzie jego sprawy, lecz jednocześnie może wówczas stracić to, co było najważniejszą zdobyczą czasu minionego: wiarygodność”.
W tym tonie brzmią również słowa bp. Pieronka ze wspomnianego wywiadu-rzeki: „Z uwagą czytam artykuły ojca Davida Sullivana, Irlandczyka mieszkającego od kilku lat w Polsce. Kreśli on smutny obraz rodzimego Kościoła, od którego w ciągu kilkunastu lat odeszły masy katolików. Z jego tekstów powinniśmy wziąć do serca jedną uwagę: nachalny, butny klerykalizm zraża ludzi do Kościoła i wiary”.


Jak stosunki państwo-Kościół mają się do standardów europejskich? Dlaczego każda próba rozmowy kończy się awanturą?

Aleksander Smolar, prezes Fundacji im. Batorego
Nie ma jednego standardu europejskiego. W każdym kraju są inne rozwiązania dotyczące stosunków między Kościołem czy Kościołami a państwem. Problem jest nie tyle w standardach, bo warunki polskie jakoś się w nich mieszczą, ile w równowadze, jaką państwo osiąga miedzy różnymi grupami, np. wierzącymi i niewierzącymi, między sacrum a profanum itd. Mamy partie polityczne, które świadomie ten stan równowagi podważają. Nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby wiązało się to z potrzebami życia. Ale u nas powody są oczywiste – zbliżające się wybory, co czyni sprawę całkiem dwuznaczną. To element zbierania głosów za pomocą haseł popularnych u części obywateli. Nie zmienia to jednak zasadniczego problemu, że stosunku państwa z Kościołem wymagają permanentnej debaty na temat granic demokracji, autonomii Kościoła itd.

Dr Magdalena Środa, minister pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn
Odbiegamy od tych standardów w sposób dosyć jaskrawy, głównie dlatego, że sytuacja ekonomiczna Kościoła jest nieprzejrzysta. To niezrozumiałe, że instytucje życia publicznego pozostają poza wszelką kontrolą państwa. Jeśli chodzi o działalność Kościoła, kontroli państwa wymykają się także zajęcia katechezy, bo ci, którzy tego uczą i są opłacani z państwowych podatków, nie podlegają żadnemu merytorycznemu ani dydaktycznemu nadzorowi. Myślę też, że w obliczu różnych nieprawidłowości o charakterze moralnym warto poddać oglądowi tych księży, którzy mają kontakt z dziećmi, albo przynajmniej uczynić sprawę przedmiotem publicznej debaty. Ogromny też jest wpływ Kościoła na sprawy niezwiązane bezpośrednio z porządkiem eschatologicznym – na medycynę, badania naukowe, politykę, kulturę.

Władysław Frasyniuk, przewodniczący Unii Wolności
Odbiegamy od standardów europejskich we wszystkich sprawach, nawet w komunikowaniu się z Kościołem. Źle, kiedy stosunki państwo-Kościół bywają tylko elementem gry. Jeśli np. SLD mówi, że dokona tutaj jakichś zmian, to tylko mówi, bo nie ma takich możliwości. Takie rzeczy trzeba twardo negocjować w powołanych do tego komisjach, a nie czynić je elementem publicznego przetargu.

Ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”
Nasz model nie jest jakoś wyjątkowo pogmatwany ani osobliwy. Bywa przedmiotem pojawiających się co jakiś czas napięć, ale również dochodzenia do jakichś kompromisowych rozwiązań. Inaczej wygląda to we Francji uczulonej na laickość państwa, inaczej w Włoszech, a jeszcze inaczej w krajach, gdzie katolicyzm jest w mniejszości. W Polsce mamy doświadczenie działania Kościoła w warunkach państwa komunistycznego, co powoduje niekiedy stan pewnej nadwrażliwości, ale również umiejętności odczytywania zachowań z różnych gestów. Tak więc jeśli od czasu do czasu używa się w celu podgrzania atmosfery tematu majątków kościelnych, to dobrze wiemy, o co tu chodzi. Generalnie można powiedzieć, że jesteśmy w normie, jeśli chodzi o układ stosunków państwo-Kościół.

Andrzej Celinski, poseł SdPl
Stosunki te są w gruncie rzeczy obarczone kompleksami po obu stronach, zarówno po stronie opartej na liberalnej kulturze formacji lewicowej, jak i po stronie Kościoła, który ciężko doświadczony czasami komunizmu wyszedł z tego triumfalnie, ale zupełnie nie rozumie nowoczesnego państwa. Najlepsza dla tych stosunków byłaby pozycja naturalna, bez podpórek, tymczasem u nas debata między państwem a Kościołem nie istnieje, są tylko dwa obozy nieprzychylnie nastawione i udające na zewnątrz, że wszystko jest w porządku. A nie jest w porządku.
SLD zinstrumentalizował problem, choć wcześniej przez dwa i pół roku w ogóle się nie interesował sprawami tego typu, może poza Markiem Dyduchem. Jego, a także trochę Szmajdzińskiego i Borowskiego, to jakoś obchodziło, ale na tym kończyło się zainteresowanie w kręgach kierowniczych. Nie ma teraz powodu, aby tak gwałtownie wyskakiwać z tym problemem. Powinna obowiązywać jakaś polityczna kindersztuba, tymczasem nie podejmowano żadnych rozmów w Komisji Mieszanej Rządu i Episkopatu, lekceważono problemy, a przewodniczący całował się z prymasem podczas uroczystości opłatkowej. W gmachu Sejmu powstała nowa tradycja religijna, a teraz jest falstart, kiedy politycy łapią się za wszystko, czyli za nic. Tutaj należałoby spokojnie określić, w jakich punktach finansowanie Kościoła katolickiego jest w zgodzie ze standardami europejskimi, zająć się działalnością charytatywną i misyjną, która bywa przykrywką dla działalności korupcyjnej, itd. SLD dotąd postępował nielogicznie, zwalniając Kościół od podatku dochodowego, a nie zwalniając np. organizacji pozarządowych bez „krzyżyka” w papierach. Powinno się dokonać przeglądu wrażliwych pól ustawodawczych, ale kwestią najtrudniejszą jest wychowanie do życia intymnego dzieci i młodzieży, bo polskie społeczeństwo jest całkowicie zaściankowe, zaś 70% panien młodych idzie do ślubu z brzuchem. Polska to kraj skandalicznie źle przygotowany do życia intymnego, tymczasem w dyskusjach prezentuje się wyłącznie pozycje skrajne, bo skrajność rodzi skrajność. Tak jak skrajna jest hipokryzja Kościoła w sprawach życia seksualnego, molestowania, unikania niechcianych ciąż, tak samo jest po stronie przeciwnej. Drugim obszarem dyskusji jest antykoncepcja. To skandaliczne, że nie finansuje się jej i dzieli odpowiedzialność na męską i żeńską. Trzecim wątkiem jest świadome macierzyństwo i przerywanie ciąży. Od młodych ludzi powinno się wymagać, aby nie zachodzili w niechcianą ciążę.

Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej
Jestem przekonany, że obecność Kościoła w przestrzeni publicznej i powstałe w związku z tym relacje w ostatnich 15 latach są powtórzeniem najbardziej rozpowszechnionych standardów demokratycznych. Generalnie stosunki państwo-Kościół układają się na obszarze niemieckojęzycznym, a także we Włoszech i Hiszpanii na zasadzie „przyjaznego rozdziału”. Kościół jest oddzielony od państwa, a państwo od Kościoła, natomiast struktury państwowe pozostawiają zupełną swobodę dla działalności kościelnych misji, nie tylko na terenie kościelnym, ale i publicznym. Wyjątkiem od tego najbardziej rozpowszechnionego w Europie modelu jest model francuski, określany mianem radykalnej separacji. Zakłada on, że religia to prywatna sprawa obywatela, zachowania religijne są dopuszczalne tylko na terenie prywatnym i w miejscach kultowych. Nie ma miejsca na symbolikę religijną w przestrzeni publicznej. Polska lewica w swych wypowiedziach nie zna zbyt dobrze standardów europejskich, ale jest zafascynowana modelem francuskim i działa pod jego wpływem. W Polsce stosunki państwa z Kościołem reguluje umowa konkordatowa, która wprowadza zasadę wzajemnej autonomii wspólnoty politycznej i kościelnej, co jest innym nazwaniem zasady przyjaznego rozdziału. Jest jeszcze w Europie szereg państw o tradycji anglikańskiej i protestanckiej (Wielka Brytania, kraje skandynawskie), gdzie istnieje pojęcie religii państwowej zapisane konstytucyjnie. Można powiedzieć, że to kategoria państw wyznaniowych. Mówienie jednak, że Polska jest krajem wyznaniowym, to nieporozumienie i przykład nieznajomości rzeczy. Polska jest krajem, w którym obowiązuje bardzo harmonijny układ stosunków państwo-Kościół, więc podważanie tego jest nierozważne, bo właśnie ten model, a nie np. model stosunków gospodarczych, możemy wnieść do przestrzeni europejskiej.

Not. BT


Co to jest Fundusz Kościelny?

Fundusz Kościelny został ustanowiony przepisami ustawy z dnia 20 marca 1950 r. o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki jako forma rekompensaty dla Kościołów za przejęte przez państwo nieruchomości ziemskie. W całości był finansowany przez państwo.
Przed przejęciem przez państwo dóbr martwej ręki, Kościoły i inne związki wyznaniowe posiadały gospodarstwa rolne o łącznej powierzchni 177 tys. ha, z czego Kościół katolicki – 154 tys. ha. Ogólna powierzchnia gruntów przejętych przez państwo to ok. 90-100 tys. ha.
Obecny stan posiadania Kościoła, po tym jak państwo zaczęło zwracać przejęte majątki, nie jest znany. W publicystyce pojawia się liczba 160 tys. ha, czyli więcej niż przed przejęciem dóbr martwej ręki.
Fundusz Kościelny od 1998 r. uzyskał z budżetu państwa łącznie około 475 mln zł (1998: 28,579 mln zł, 1999: 36 mln zł, 2000: 67,834 mln zł, 2001: 92,280 mln zł, 2002: 95,719 mln zł, 2003: 78,333 mln zł, 2004: 78,333 mln zł).
Wicedyrektor Funduszu Kościelnego, Andrzej Pieniążek z MSWiA, poinformował, że w ostatnim roku najwięcej pieniędzy zostało przeznaczonych na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne – 66,5 mln zł. Pozostałą część, czyli 11,02 mln zł, pochłonęły dotacje, z czego na działalność charytatywno-opiekuńczą wydatkowano 3,28 mln zł, na działalność oświatowo-wychowawczą 2,37 mln zł, a na remonty i konserwacje zabytków sakralnych 6,16 mln zł. Z kwoty, która poszła na dotacje (11,26 mln zł), Kościół katolicki otrzymał 85,66%, prawosławny – 8,78%, pozostałe Kościoły i związki wyznaniowe – 5,57%.

(jap)


PIENIĄDZE KOŚCIOŁA

Konferencja Episkopatu Polski szacuje, że Kościół obraca sumą ok. 1,2 mld zł. Podstawowym źródłem dochodów są datki wiernych na tacę. Jest to ok. 60% ogólnych wpływów. Ponadto Kościół posiada nieruchomości, akcje i prowadzi szeroko zakrojoną działalność gospodarczą – inwestuje w hotele, biurowce oraz media. Prowadzi też wydawnictwa, sklepy z dewocjonaliami, domy pielgrzyma, a także szkoły. Część nieruchomości dzierżawi. Zdarza się, że państwo nie jest w stanie oddać niektórych gruntów przejętych jeszcze w 1950 r. W ramach rekompensaty np. archidiecezja poznańska dostała od skarbu państwa 7488 akcji Okocim SA (po 20,9 zł każda) i 60 tys. akcji Cersanit SA (po 19,2 zł).
Osoby kościelne są zwolnione z płacenia podatku CIT, jeżeli zadeklarują, że dochód z ich działalności jest przeznaczany na „cele kultu religijnego” Ministerstwo Finansów nie ma danych na temat wielkości tych zwolnień. Posiada jedynie dane o łącznej kwocie zwolnień z podatku dochodowego od osób prawnych dla wszystkich instytucji zawartych w art. 17 ustawy o CIT (czyli Kościół, Straż Pożarna, NFZ, Bank Gospodarstwa Krajowego). W 2002 r. było to 7,484 mld zł. Do działalności biznesowych, w których najczęściej wykorzystuje ulgę, należą: prowadzenie drukarni, wydawnictw, rozgłośni radiowych, sklepów, hoteli i szpitali.
Np. archidiecezja katowicka jest właścicielem sześciu różnych spółek. Są to: księgarnia św. Jacka, spółka produkcyjna Ars Catholica, radio diecezjalne, agencja reklamowa, wydawnictwo wydające tygodnik „Gość Niedzielny” i miesięcznik „Mały Gość Niedzielny” oraz drukarnia.
Archidiecezja warszawska weszła z kolei w spółkę z amerykańskim inwestorem ABC Holdings, by w 2000 r. kosztem 25 mln dol. postawić w centrum Warszawy biurowiec – Roma Office Center. Kościół nie musiał wykładać gotówki, ponieważ jego udział w spółce ograniczył się do wniesienia aportem ziemi. Grunt okazał się na tyle cenny, że archidiecezja uzyskała 50% udziałów w spółce. Archidiecezja warszawska wyciągnęła odpowiednie wnioski z tej inwestycji i przy budowie drugiego apartamentowca – Centrum Jasna – założyła własną spółkę. Według firmy Cushman & Wakefield Healey & Baker, zajmującej się wynajmem przestrzeni biurowej, dochód z tego wyniesie ok. 150 tys. dol. rocznie.
Kościół otrzymuje też pieniądze z budżetu państwa. Składają się na to, oprócz Funduszu Kościelnego (ok. 70 mln zł rocznie), finansowanie uczelni – KUL i PAT. W 2002 r. wyniosły one łącznie 67,5 mln zł. Księża niepracujący etatowo (np. jako katecheci) są zwolnieni z podatku dochodowego, płacąc jedynie ryczałt (znacznie niższy niż podatek dochodowy). Państwo finansuje nauczanie religii w szkołach. Według MENiS w 2002 r. wydatki budżetu wynosiły ok. 560 mln zł na opłacenie samych pensji katechetów (połowa z nich to świeccy) w szkołach.
(jap)

Wydanie: 2004, 40/2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy