Czy czeka nas nowa wojna Kościoła z lewicą Czasami wystrzał z korkowca na odpuście może zabrzmieć jak artyleryjski wybuch. Tak określił początkowo pomysł SLD, by zlikwidować Fundusz Kościelny, bp Tadeusz Pieronek. Potem zaczął go traktować jako artyleryjskie bombardowanie i wypowiedzenie wojny Kościołowi. On, mający opinię, jednej z najświatlejszych i najbardziej otwartych głów Kościoła (więc co mówić o innych?). Co takiego się zdarzyło, że korkowiec wypalił? I co się zdarzyło, że hierarchowie tak zareagowali? Czy to sygnał do nowej wojny między lewicą a Kościołem? A czy kiedykolwiek była ona przerwana? – Księże biskupie – pytała się Monika Olejnik bp. Pieronka w Radiu Zet – SLD zapowiada likwidację Funduszu Kościelnego. Dlaczego ksiądz uważa, że jest to atak na Kościół? – Bo następuje w zupełnie niewłaściwym momencie – odpowiadał Pieronek. – Sprawa funduszu nie jest nowa i Kościół nigdy nie uchylał się od rozmów na ten temat, ponieważ sama ustawa z roku 1950 do demokratycznej Polski rzeczywiście nie pasuje. W rozmowach konkordatowych i samym konkordacie, w art. 22 pkt 2 jest wyraźny postulat, by w tych sprawach nastąpiły rozmowy między rządem a Kościołem, tak aby uregulowano te sprawy zgodnie ze współczesnymi potrzebami. – Ksiądz biskup mówi, że moment nie jest dobry. Jaki byłby właściwy? Zawsze można powiedzieć, że albo było przed wejściem do Unii Europejskiej, potem, że coś złego dzieje się w Sojuszu… Żaden moment nie jest dobry. – Nie, nie, nie. Prace w komisji konkordatowej, która jest właściwym forum do dyskusji na ten temat, rozpoczęliśmy jeszcze pod rządami pana premiera Buzka. Są ekspertyzy, pierwsze przymiarki do rozstrzygnięcia tych spraw, ale rząd pana Millera przez kilka lat dyskusji nie podjął. Jeżeli chce się ją podejmować w ostatnim momencie, gdy okręt tonie, to oczywiście wszystkie szczury wychodzą, by jakoś się ratować, i trzymają się tej deski ratunku, która daje jakąś nadzieję. – Jerzy Wiatr przypomina z kolei, że gdy wprowadzano religię do szkół, to obowiązywała zasada, że religia będzie albo na pierwszej, albo na ostatniej lekcji. Teraz, niestety, tych zasad się nie przestrzega. – To są znów stare śpiewki. Może zaczniemy czytać „Kapitał” Marksa i dzieła Lenina, bo to jest rozstrzygnięcie wygrzebane z tamtej mentalności. Biskupowi się nie odmawia, więc zanim się zastanowimy nad jego słowami, może rzeczywiście sięgnijmy do „Kapitału” Marksa? A czytamy tam, w dziele z roku 1867, na przykład takie zdanie: „Kościół anglikański łatwiej wybaczy napaść na 38 spośród 39 artykułów swej wiary niż na 1/39 część swych dochodów pieniężnych. Dziś nawet ateizm jest uważany za culpa levis (lekki grzech) w porównaniu z krytyką tradycyjnych stosunków własności”. Tyle przywoływany przez bp. Pieronka Marks. A teraz zastanówmy się nad fragmentem rozmowy, która brzmi niepokojąco. Przynajmniej w kilku momentach. Kto kogo ograł? Biskup przyznaje, że Fundusz Kościelny to przeżytek i trzeba coś z tym zrobić. I jednocześnie opowiada, że ta sprawa nie została ruszona… bo nie ruszył jej premier Miller. A dlaczego? Czy z lenistwa? A może dlatego, że chciał się przypodobać Kościołowi i nie drażnić go niewygodnymi inicjatywami? A może – przyjmijmy wersję spiskową – trzymał tę sprawę na później, by lewica w przypadku kłopotów miała czym zagrać? Tak czy inaczej, gdyby Kościół chciał, to rząd sprawę Funduszu Kościelnego, będącą jednym z wielu elementów stosunków państwo-Kościół, uregulowałby już dawno. Ale nie uregulował. Dlaczego? Bez większego ryzyka możemy postawić tezę, że biskupom było to na rękę, a i rządzącym, bo sądzili, że tym gestem zdobędą sobie ich życzliwość. I pewnie byli w tym przeświadczeniu utrzymywani… Ten stan to plaga polskiego życia publicznego. Wzajemnego czarowania się. Liderzy lewicy szli do wyborów z hasłem państwa świeckiego. I abstrahując od faktu, że nasycić je można rozmaitą treścią, nikt nie oczekiwał od nich, że stosunki państwo-Kościół będą wyglądać niemal tak samo jak w czasach Jerzego Buzka. Tymczasem (argumentowano to faktem, że nie wolno drażnić biskupów przed referendum unijnym) politycy Sojuszu zrezygnowali ze wszystkich punktów programu lewicy, które mogłyby wywołać gniew Kościoła. Potem mieliśmy festiwal wystąpień publicznych, w których na wyścigi zabiegali o względy kleru. Klęczeli w kościele w pierwszych rzędach, nie szczędzili purpuratom ciepłych słów, Polska walczyła o invocatio Dei w konstytucji europejskiej, a premier Leszek Miller odwiedzał ks. Jankowskiego. W zamian słyszeli miłe słowa,
Tagi:
Robert Walenciak