Austriacki tygodnik „Profil” rok wcześniej niż dziennikarze „Boston Globe” ujawnił skandal pedofilski w Kościele Był koniec lutego 1995 r., kiedy na biurku szefa „Profilu” Josefa Votziego wylądowała koperta z najnowszym listem pasterskim arcybiskupa Wiednia Hansa Hermanna Groëra. Podkreślono w nim zdanie: „Ani homoseksualiści, ani zniewieściali nie pójdą do nieba”. Nadawcą przesyłki był Josef Hartmann, jeden z uczniów Groëra. Na kartce do redaktora naczelnego podpisał się: „dawny chłopiec dla przyjemności”. List pasterski jego seksualnego oprawcy tak go rozsierdził, że po ponad 20 latach zdecydował się mówić. – W moich czasach szkolnych słyszałem, że do nauczyciela religii Groëra żaden kolega nie chciał chodzić w pojedynkę, bali się go jak samego diabła. Groër uchodził za obmacywacza i obłapiacza – mówił Votzi. – A tu sprawa wróciła. Temat pedofilskich skłonności duchownego pojawił się już w 1986 r., po zaskakującej nominacji Groëra na najwyższy w austriackiej prowincji kościelnej urząd arcybiskupa Wiednia. Czyżby Jan Paweł II zbyt pobieżnie przejrzał jego akta personalne? Wiedeński kler nie należy do dyskretnych i słabość duchownego do chłopców nie była tajemnicą. Wtedy, w 1986 r., do redakcji przyszedł były uczeń Groëra i pracownik diecezji, oskarżając biskupa o molestowanie seksualne. Teraz temat dojrzał do publikacji, na okładce znalazł się cytat z listu pasterskiego o homoseksualistach. Kardynał mnie wykorzystał Hartmann zeznawał, jego słowa protokołowano w obecności prawnika „Profilu”. „Obmacywał mnie po całym ciele”. „Pocierał mojego penisa. Robił to z purpurową twarzą. Jego erekcja też była wyraźnie widoczna”. To wszystko miało miejsce w arcybiskupim seminarium dla chłopców w Hollabrunn na północ od Wiednia. Hartmann, rocznik 1958, był uczniem V klasy gimnazjalnej, kiedy jego nauczycielem religii i spowiednikiem został Groër. Duchowny nieustannie wzywał do siebie chłopców, gwałtownie ich przytulał, brał do łóżka i długo, namiętnie całował w usta. „Ciągle chciał się całować z językiem”, wspomina Hartmann. Znosił to przez cztery lata i nie odważył się nikomu opowiedzieć o swoich przeżyciach. Dziennikarze odnaleźli inne ofiary kardynała, które także zdecydowały się zeznawać. Po trzech tygodniach intensywnej pracy materiał był gotowy do publikacji, ale wciąż brakowało stanowiska oskarżanego. Groër nie reagował na telefony ani faksy. Zareagował za to Helmut Schüller, dawny opiekun młodzieży, uczeń i zaufany Groëra. Usiłował przekonać naczelnego „Profilu” Votziego, którego znał z czasów szkolnych, by nie ruszał historii kardynała, bo niczego w niej nie ma. Dziennikarze wspominają, że przygotowywany do druku numer z 27 marca 1995 r. z tematem okładkowym „Groër wykorzystywał mnie seksualnie” wywołał groźby, zastraszania, zapowiedzi represji. Naciski na „Boston Globe” przedstawione w filmie „Spotlight” były delikatnymi gierkami w porównaniu z ówczesną austriacką rzeczywistością. Obowiązywało wtedy prawo pozwalające zabronić sądownie publikacji lub wycofać ją z dystrybucji. Z tej właśnie możliwości usiłował skorzystać bliski hierarchom szef „czarnej” partii ludowej, ÖVP, Andreas Khol. Prawnik partii Michael Graff miał napisać wniosek o wstrzymanie publikacji, a kard. Groër miał go podpisać i skandal zostałby zażegnany. Nie udało się jednak. – Zrobiłem wszystko, aby tego uniknąć. Ale on nie podpisał wniosku, on go nie podpisał – biadolił Khol. Dziś Andreas Khol jest kandydatem ÖVP na fotel prezydencki (wybory 24 kwietnia). Zaprezentował właśnie nową wersję wydarzeń, całą odpowiedzialność zrzucając na zmarłego w 2008 r. Graffa. Świadkowie pamiętają jednak, że to Khol robił wszystko, by skandalowi ukręcić łeb. Po wyznaniu Hartmanna do redakcji „Profilu” zaczęła napływać taka masa informacji od osób wykorzystywanych przez kler, że połowa redakcji badała kolejne przypadki, powstawały następne teksty. Dawny biskup St. Pöltner Kurt Krenn natychmiast nazywał oskarżenia nikczemnością i łajdactwem. Kościół rozsiewał plotki, że Josef Hartmann przyjął „judaszowe srebrniki”, że redakcja zapłaciła mu milion szylingów, czyli ok. 73 tys. euro. Było to nieprawdą. Hartmann nie dostał ani grosza. Zarzuty zasadniczo prawdziwe Groëra zawsze uważano za przedsiębiorczego kapłana. Wiejskim chłopcom przybliżał radość muzyki, dawał im do zabawy kolejkę elektryczną, zakładał drużyny skautowe, ożywiał dawno zapomnianą drogę pielgrzymkową do cudownego obrazu w gminie Maria Roggendorf pod Hollabrunn. Tam Groër był najaktywniejszy w latach 70., także w kontaktach z młodocianymi. Potem










