Liczbą filmów o kasie nie dorównujemy Hollywood, ale i w polskim kinie jest w czym wybierać Jedno z najpoważniejszych pism gospodarczych świata, „Forbes”, wytypowało 10 najlepszych filmów o pieniądzach. Wygrał „Wall Street” Olivera Stone’a (1987). Było w czym wybierać – pieniądz w zachodnim kinie to dopiero sprężyna dramaturgiczna! A w polskim? O to do tej pory nikt nawet nie zapytał. Zróbmy więc bilansik. Ładunek moralnego niebezpieczeństwa Pieniądz za Bieruta miał się w polskim kinie fatalnie i płasko. Pamiętacie „Karierę” (1955) wymyśloną przez Tadeusza Konwickiego pechowo na sam zdech stalinizmu? Tam zachodni szpieg niby od niechcenia rozwija przed oczami naiwnego młokosa pękaty plik banknotów, jakiego chłopak w życiu nie widział. I pożycza! A kiedy chłopak nie ma z czego oddać, każe sobie spłacać dług informacjami szpiegowskimi. Albo „Sprawę pilota Maresza?” (1956). Tu Leon Niemczyk zaczyna od przemytu waluty, a kończy na próbie porwania samolotu do Anglii. Pieniądz degeneruje. Zresztą ta para: wielkie pieniądze i ucieczka z kraju długo się za polskim filmem wlokły. Jeszcze w 1963 r. w „Ostatnim kursie” spotykamy księgowych ze zjednoczeń, którzy rabują państwową kasę i udają się do Gdyni, gdzie działa szajka przerzutowa. Za walizkę forsy mają przemycać ludzi na Zachód. Kończy się to tak, że szajka walizkę sobie przywłaszcza, a malwersant ląduje pod warstwą betonu w garażu. Od takiej nauczki już tylko krok do ideologii gomułkowskiej. Za Gomułki filmowcy przekonywali, że wielki pieniądz to śmiertelna pułapka. Z tą tezą wszedł do filmu Stanisław Bareja, który w 1962 r. pokazał silnie umoralniający dramat kryminalny „Dotknięcie nocy”. Drobny fotograf z Płocka zasadził się na konwój z wypłatami dla robotników tamtejszego kombinatu petrochemicznego. To były jedne z większych pieniędzy przewożonych drogami ówczesnej Polski. Problem w tym, że napastnik wprawdzie zrabował pieniądze, ale nie wiedział, co zrobić z taką górą forsy. Pomysł miał jeden: kupić telewizor. Sprawdziliśmy: w Płocku w 1960 r. zarejestrowano 600 telewizorów. Głównie w domach budowniczych kombinatu. Resztę mieszkańców trawiła zazdrość. Tak, w 1962 r. telewizor to było cudo, dla którego można było kraść i zabijać. Nic więc dziwnego, że Komisja do spraw Filmu, działająca wówczas przy Episkopacie Polski, orzekła, iż „Dotknięcie nocy”, powinno być dozwolone tylko dla dorosłych. Ponieważ „niesie ładunek moralnego niebezpieczeństwa”. Inne kryminały – również. Wprawdzie w klasycznej historyjce milicyjnej „Gdzie jest trzeci król” (1967) kapitan MO o urodzie Andrzeja Łapickiego demaskuje Kalinę Jędrusik, która kradnie cenne obrazy i sprzedaje na Zachód. Ale Jędrusik na trzy minuty przed zdemaskowaniem zdąży jeszcze wygłosić tyradę, że w życiu liczy się tylko forsa. A kto tego nie rozumie, zgnije w tej biednej prowincjonalnej Polsce na państwowej posadce. I widzowie wierzą złodziejce, a nie oficerowi milicji. Na podobny wniosek naprowadza ich też skromna urzędniczka ze „Zbrodniarza i panny” (1963). Była w samochodzie pocztowym wiozącym pieniądze do banku. Rabuś przejechał po nim serią z poniemieckiego pistoletu maszynowego. Przeżyła. Może go rozpoznać. Gdzie? Dla milicji to oczywiste. W Międzyzdrojach! Bo polski rabuś jest głupi i natychmiast puści forsę w luksusowym hotelu. Rzeczywiście – rzuca ją na stół, nie zdjąwszy nawet bankowej banderoli. Chwytają go, ale nie on jest tu ważny. Ważna jest dziewczyna, którą MO wystawiła na przynętę. Kasjerka, która nawet nie umie chodzić na szpilkach, zostaje przeniesiona w celach operacyjnych do luksusowego pensjonatu. No, ale operacja skończona, pora wracać za pocztowe okienko, do prowincjonalnego Kamocka. „Wyście mi chyba zrobili krzywdę – żali się do pilotującego ją oficera milicji. – Wszystko daliście mi tylko na chwilę, jak zabawkę, a potem odbierzecie”. Pieniądze odebrali, ale została jej miłość oficera milicji. Najśmieszniejsze jest to, że tego oficera grał Zbyszek Cybulski, a tę dziewczynę Ewa Krzyżewska. Pamiętamy ten duet? A jakże! W „Popiele i diamencie” on był dzielnym akowcem, a ona barmanką z wielkimi nadziejami. I jak skończyli? Milicjant i prowincjonalna urzędniczka. Ale nie myślmy, że za Gomułki pieniądze to był temat znaczący. Skąd! Pieniądze pokazywano niejako okrężnie – poprzez ich dojmującą nieobecność. Bieda jest motorem napędowym dziesiątek fabuł. Ostatecznie „Nóż w wodzie” (1962) także jest o dwóch chłopcach – jeden się dorobił, a drugi dopiero ma nadzieję się dorobić. Nic dziwnego, że kiedy Gomułka film zobaczył – pienił się. Dosłownie! Takich historyjek
Tagi:
Wiesław Stanowski









