Wielkie kontrakty, wielkie plajty

Wielkie kontrakty, wielkie plajty

Miały być drogi i autostrady, są bankructwa i wściekłość ludzi, którzy uwierzyli, że na inwestycjach drogowych można dobrze zarobić W poniedziałek, 4 czerwca, kilka dni przed meczem Polska-Grecja inaugurującym Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej Euro 2012, Polska Agencja Prasowa doniosła, że zarządy spółek PBG, Hydrobudowa i Aprivia podjęły uchwały o skierowaniu do sądu wniosków o ogłoszenie upadłości z możliwością zawarcia układu z wierzycielami. Na warszawskiej giełdzie wstrzymano obrót ich walorami, a prezesi kilku dużych banków mocniej zacisnęli pięści. Wszak banki udzieliły grupie PBG kredytów na łączną kwotę ok. 1,7 mld zł. Nawet jeśli dojdzie do zawarcia układu, instytucjom finansowym przyjdzie pożegnać się z częścią tych środków. Wszyscy wiedzieli o problemach Kłopoty PBG i spółek zależnych nie są zaskoczeniem. Firmy od dawna wykazywały w bilansach niepokojąco wysoki poziom zobowiązań krótkoterminowych. Wszyscy wiedzieli też o problemach, jakie dotknęły wykonawców dróg i autostrad. Wzrost cen paliw i asfaltu, dumpingowe ceny przyjęte w kontraktach sprawiły, że na budowie dróg i autostrad w Polsce łatwo można było stracić. O tym, że niektóre firmy upadną, mówiono otwarcie już rok temu. Prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa Wojciech Malusi wielokrotnie ostrzegał resort transportu, władze Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz polityków przed takim scenariuszem. Nie zrobiono nic. Sejm i rząd zajęły się sprawą, gdy doprowadzeni do ostateczności właściciele spółek podwykonawczych, którym nie zapłacono za wykonane prace, zagrozili blokadami dróg w czasie Euro 2012. Dla wielu jest już za późno. Według informacji Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE SA),  ubezpieczającej transakcje handlowe polskich przedsiębiorców,  tylko w maju br. zbankrutowało w Polsce 17 firm budowlanych. Czerwcowy ranking upadłych otworzyła grupa PBG i jej spółki zależne. Nie mówi się o wnioskach o upadłość złożonych przez spółki Poldim czy Budbaum, bo sprawy te nie są tak znane. Można przyjąć, że co tydzień bankrutuje w Polsce jedna firma związana z budownictwem drogowym. Po Euro 2012 może być jeszcze gorzej. Nic dziwnego, że w wypowiedziach budowlańców na forach internetowych i w listach do redakcji aż roi się od podejrzeń i oskarżeń o przekręty. Pytają oni, jak to możliwe, że GDDKiA, wydając w ostatnich latach ponad 90 mld zł na drogi i autostrady, pozwoliła na tyle nieprawidłowości. Ktoś tu musiał kraść – ten wniosek wydaje się oczywisty. Lecz czy jest prawdziwy? Czy ktoś kradł? Wiadomo, że nad Wisłą kwitnie proceder sprzedaży przez kierowców ciężarówek tzw. oszczędności, czyli paliwa. Wystarczy włączyć CB-radio i posłuchać. Jeśli ktoś nie obawia się kłopotów, w pobliżu wielkich budów może tanio tankować do pełna. Ale ten naganny proceder nie mógł być przyczyną poważnych kłopotów firm wykonawczych. Prawdziwy powód to wysokość podpisanych przez nie kontraktów. W latach 2008-2010 firmy z całej Europy zaciekle walczyły o kawałki polskiego rynku. A ponieważ decydującym kryterium przyjętym przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad była cena, wygrywali nie najlepsi, lecz najtańsi. Dziesiątki miliardów złotych, przeznaczane w ostatnich latach na budowę infrastruktury, pobudzają wyobraźnię, lecz skala tego przedsięwzięcia była ambitniejsza, niż sądzimy. Nie było cienia przesady w haśle Platformy Obywatelskiej „Polska w budowie”. Tylko jaka to była budowa? Rosnące ceny paliw i surowców musiały w końcu doprowadzić do tego, że niektórym wykonawcom zaczęło brakować pieniędzy, by opłacić dostawców, podwykonawców i usługodawców. Zaczęły się tworzyć zatory płatnicze, banki zaś ostrożniej udzielały kredytów. Najbardziej bulwersującym przykładem nieszczęść, jakie dotknęły branżę budowlaną, stała się spółka DSS (Dolnośląskie Surowce Skalne), która wspólnie z niemiecko-czeskim partnerem, spółką Bögl a Krýsl, miała dokończyć przejęty po chińskiej firmie COVEC odcinek autostrady A2 między Strykowem a Konotopą. Wiarygodności dodały jej zapewnienia premiera Tuska i min. Grabarczyka, że to sprawdzona firma. Dziś wiemy, że tak nie było. DSS winna jest podwykonawcom setki milionów złotych. Do sądu już dawno trafił wniosek o upadłość. I raczej nie ma widoków na odzyskanie należności. W prasie pojawiły się publikacje sugerujące, że niepoślednią rolę w zdobyciu przez spółkę kontraktu odegrał były premier Kazimierz Marcinkiewicz. W kuluarach Sejmu w związku z tą sprawą padało też nazwisko innego, prominentnego niegdyś polityka, związanego z Platformą Obywatelską. Czy władze spółki DSS

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 24/2012

Kategorie: Kraj