Bądźmy językowymi obłudnikami!

Bądźmy językowymi obłudnikami!

W wieku Ziobry „miękiszon” jest tylko pretensjonalnością

Prof. Jerzy Bralczyk

Czy język polskiej młodzieży, mówiąc językiem młodzieżowym, się skiepścił?
– Skiepścił – powiedziała pani? Jakież to stare słowo! W XVII w. tak mówiono. I było to słowo nieprzyzwoite. Bo „kiep” oznaczało żeński organ rodny. Stąd później: „kpić”, „kpiarski”. W XVIII w. to był wyraz jednoznaczny. Później upowszechnił tego „kpa” Henryk Sienkiewicz. „Skiepścić” to dla mnie uroczy archaizm, a nie słowo młodzieżowe.

Młodzież nie używa archaizmów? W plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku 2020 zgłoszono m.in. „huncwota” i „atencję”.
– Ciekawe, co dziś te słowa mogłyby dla młodzieży znaczyć. Oba piękne, ale podejrzewam, że te młode huncwoty nie potraktowały tych słów z należytą atencją i nadały im nowe znaczenia.

Zapytam inaczej: język młodzieżowy nam się zepsuł?
– Tak, „zepsuć się” jest lepsze. To słowo neutralne. Młodzież zapewne go używa. Choć z pewnością ma na to swoje lepsze określenia. Jeszcze niedawno młodzi powiedzieliby „spaprał” czy „spaskudził”. A wie pani, że „zepsuć” pochodzi od psa? Pies był niedobry, robił psoty. Niszczył. Psuł.

A czy się psuje młodzieżowy język? Nie sądzę. Jeśli młodzi powołują jakieś nowe słowa, to w przekonaniu, że stare się wytarły, zużyły. No i bardzo często mają rację. Słowa, zwłaszcza emocjonalne, wyrażające nasze uczucia, szybko się wycierają. Podobnie słowa intensyfikujące, że coś jest naprawdę dobre albo naprawdę złe, bardzo ważne albo bardzo dziwaczne. Młodzież także kwestionuje zachowania protokólarne, rytualne jako nieprawdziwe, zbędne. Ale z językiem młodzieży tak już jest, że gdy poznaję jakieś słowo młodzieżowe, to zwykle przestaje być młodzieżowym, skoro do mnie dotarło. Gdy my, językoznawcy, bierzemy je i przyszpilamy jak owada w skrzyneczce, to ono jest już po części martwe.

To w jaki sposób pan profesor tłumaczy tegoroczne problemy z wyłonieniem Młodzieżowego Słowa Roku?
– Któż łonił te słowa? Czy młodzież je łoniła? Czy zgredy językoznawcy?

Kapituła plebiscytu, językoznawcy – ludzie już dojrzali oczywiście, ale propozycje słała młodzież. Chętnie słała. Rekordowo dużo, bo oddano aż 194 tys. głosów. Kapituła nie wskazała zwycięskiego słowa, bo nie chciała zaostrzać dyskursu społecznego.
– Chwała kapitule, że próbowała wyłonić zwycięzcę. Brak werdyktu oznacza rozłożenie rąk, rezygnację. Nie zawsze – jak w przeszłości – można wybrać „dzban” – słowo, które oznaczało niby coś przykrego, ale jednocześnie było żartobliwe, sympatyczne. I nawet człowiek, który nie powinien chcieć być dzbanem, trochę jednak chciał. Ja poczułem się jak dzbanisko. Choć wiem, że to nawiązanie nie do dzbana wypełnionego winem, tylko do wiejskiego naczynia. „Dzban” mnie cieszył, bo świadczył o poczuciu humoru i sięganiu do dawnej polszczyzny. Kochanowski pisał: „Królowa do mszej chciała, ale kapelana / doma nie znaleziono, bo pilnował dzbana”.

Kapituła uznała, że „słowa, które znajdują się na pięciu pierwszych miejscach, są sprzeczne z regulaminem plebiscytu, na mocy którego eliminuje się określenia wulgarne, obraźliwe, nawołujące do nietolerancji, odnoszące się do konkretnych osób (w tym nazwisk)”. Najwięcej głosów zebrały wyrazy od nazwiska Sasin – „sasinić”, „sasinować”, czyli działać bez efektów.
– Te słowa mają inspirację polityczną i nie wróżę im długiego życia. Odbieram je jako sztuczne.

Na drugim miejscu „Julka” – dziewczyna o lewicowych poglądach, otwarcie je wyrażająca, ale to określenie prześmiewcze, bo „Julka dużo mówi, mało wie” – tak definiują zgłaszający.
– „Julka” mi się nawet podobała, bo ma w sobie coś nieokreślonego. Imiona, którymi obdarzamy pewien typ ludzi – jak Grażyna i Janusz – mają potencjał wynikający z wrażenia wyłącznie. Bo cóż jest takiego w pięknym słowie Grażyna, od litewskiego grażas – piękny, czy Janusz, od rzymskiego boga Janusa, żeby tak oznaczać ludzi – powiedziałbym – obciachowych? Czy to moda generacyjna, która sprawiała, że w konkretnym pokoleniu te akurat imiona były modne? Dziś Grażyna i Janusz odchodzą do lamusa. O, „lamus” – to jest ładne słowo przyswojone przez młodzież i dzisiaj „lamusem” określilibyśmy takiego Janusza. Były kiedyś inne imiona, typu Zenek czy Czesiek, jako słowa określające pewną mentalność, konkretny typ kultury. A Julia to często występujące imię wśród młodych kobiet protestujących dziś na ulicach. I mamy „Julkę”.

Na czwartym i piątym miejscu wulgarne słowa wygwiazdkowane.
– A tego nawet nie chcę komentować.

Na miejscu trzecim „spewuenić”, słowo, które stworzyła błyskawicznie niezadowolona młodzież, gdy kapituła plebiscytu podejmowała decyzję o niewyłonieniu młodzieżowego słowa roku. Od Wydawnictwa Naukowego PWN – organizatora plebiscytu. „Spewuenić” znaczy spieprzyć.
– Cenię sobie Wydawnictwo Naukowe PWN, bo słowniki, które wydaje, są najbardziej miarodajne. Mogłyby one nie podobać się tym, którzy jawnie, skrajnie protestują przeciwko porządkowaniu języka. Ale, podobnie jak słowom pochodzącym od nazwiska Sasin, nie wróżę „spewuenić” żadnej przyszłości. Gdyby nasz prokurator, bardzo generalny, był kilkadziesiąt lat młodszy, można by na młodzieżowe słowo tego roku wybrać jego „miękiszona”. Ale w wieku Ziobry ten „miękiszon” jest tylko pretensjonalnością. Czymś pomiędzy „japiszonem” i „korniszonem”. Nic ciekawego.

Kojarzy mi się z twórczością Edmunda Niziurskiego.
– Myśli pani, że jest efektem wczesnych lektur pana ministra? Być może. Dodałbym do tego Gapiszona Bohdana Butenki.

„Miękiszon” to strzała wymierzona w Morawieckiego. Politycy lubią walczyć słowem. Dlaczego mają oni tak duży wpływ na nasz język?
– To jest w istocie pytanie, dlaczego nas interesuje polityka. A interesuje z dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że wierzymy, że ona wpływa na nasze życie. A po drugie, ponieważ zawiera ten niezwykle atrakcyjny czynnik agonistyczny. Ludzie zawsze lubili oglądać igrzyska, opisywać i wspominać wojny. Dzisiaj patrzą na zmagania polityczne jak na scenę batalistyczną. Ważne jest, kto kogo. Ziobro Morawieckiego czy może Sasin Błaszczaka? A walki (także te kuluarowe) przyciągają uwagę. Media bardzo nagłaśniają to, co jest konfliktowe. Pojawiają się słowa ostrzejsze, a czasem nawet bardzo agresywne. W dodatku ten język jest pełen patosu: „nasza niezależność”, „nasza wolność”, „dyktat”, „zniewolenie”. Bardzo mnie to irytuje. Na miły Bóg, jak można takimi słowami wycierać sobie gębę?!

„Wstawanie z kolan”, „honor”?
– „Honor” jest w naszym języku stale obecny. Słynna bogoojczyźniana frazeologia międzywojenna: „Bóg – Honor – Ojczyzna”. Dzisiaj „honor” trochę został zastąpiony „godnością”. Bo te patetyczne słowa do tego stopnia się wycierają, że w końcu nawet bezczelnym politykom głupio jest ich użyć. Myślę, że z tego samego powodu „ojczyzny” nie przywołuje się dzisiaj zbyt często. Za to „wolność” i „niepodległość”, niestety, nie schodzą politykom z ust. Sięgają oni po wielkie słowa w sposób całkowicie nieuprawniony. Ostatnio usłyszeliśmy z ust redemptorysty, że bp Janiak jest męczennikiem. Męczennikiem! W dodatku medialnym! A mówi o kimś, kto krył pedofilię. Wydaje mi się to niestosowne na wiele sposobów.

Czasem miło jest w publicznej dyspucie usłyszeć pogłos dawnego cytatu. Wicepremier Gowin trochę ironicznie przypomniał niedawno ładne łacińskie: Quam dulce et decorum est pro patria mori, mówiąc: „Szlachetnie jest ginąć za Polskę, ale mało rozsądnie jest umierać po to, żeby przy okazji Polsce zaszkodzić”. Ten rodzaj aluzji do dawności, przywoływanie „ojczyzny” w ten sposób, bardzo mi się podoba. Ale to musi być świadome.

A gdy politycy zmieniają znaczenia słów?
– Wszyscy to robimy, używając słów, jak nam wygodnie. Jest jedno piękne, do którego jestem przywiązany, „praworządność”. Nie może jeden z drugim politykiem wystąpić przeciw tym, którzy chcą praworządności, ale jest na to sposób. Wystarczy dodać „tzw.” i mamy „tzw. praworządność”, która praworządnością nie jest. Tylko udawaniem. Stąd oskarżenie, że chcą nas zniewolić w imię tzw. praworządności. No bo gdyby powiedzieli, że chcą nas zniewolić w imię praworządności, to może na takie zniewolenie powinniśmy przystać?

Dość szybko przesiąkamy językiem tych, których popieramy.
– Bo lubimy nie tylko się przyglądać, ale i zajmować stanowisko, określać swoją tożsamość, identyfikować się przez przynależność do jakiegoś klanu, grupy. I np. używamy tego patetycznego, konserwatywnego języka z „Bogiem” i „godnością”, wykazując, że inni są źli, a my dobrzy. „Wstajemy z kolan”. A właściwie co to znaczy? Że przestaliśmy klęczeć? Czy może wstajemy z kolan matki, która nas hołubiła? Można również się identyfikować za pomocą eurożargonu lub manifestować swoją przynależność, używając języka wulgarnego, plugawego. Bardzo mi się to nie podoba.

Czy język polski staje się coraz bardziej wulgarny?
– W pewnym sensie tak. Internet bardzo sprzyja wulgaryzmom. Używane są tam coraz częściej. A inteligencja przyklaskuje i mówi: emocje nami powodują i trzeba to tak nazwać. Otóż nie, wcale nie trzeba. Wystarczy użyć słowa „precz!”. Owszem, wulgaryzmy są w języku potrzebne. Mają w nim swoje miejsce – takie, że sięganie po nie wśród kulturalnych ludzi jest ostatecznością. Dlatego nadal próbuje się wykropkowywać przekleństwa. Osiem gwiazdek noszą protestujący na transparentach – co wydaje mi się dość zabawnym chwytem. Sens został zachowany, ale słowo nie padło. Może to trochę hipokrytyczne, obłudne, ale hipokryzja to hołd, który występek składa cnocie. Przyjmijmy ten hołd! Bądźmy hipokrytyczni! Bądźmy językowymi obłudnikami i nie zaśmiecajmy języka!

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 01/2021, 2021

Kategorie: Kraj