Wiem parę rzeczy za późno

Wiem parę rzeczy za późno

Jesteśmy tak lokalnym rynkiem, że bycie aktorem nie ma tutaj większego sensu – mówi Małgorzata Potocka – Umówiłyśmy się na planie nowego serialu. Kiedy go zobaczymy i kogo pani gra? – Serial, na razie pod roboczym tytułem „Lampa w oczy”, będzie opowiadał o trochę zwariowanych ludziach, m.in. politykach, niespełnionych artystach, przypadkowo mieszkających w jednej kamienicy. Będzie emitowany jesienią. Ja gram niezrealizowaną aktorkę… Czyli samą siebie. – To pani jest niezrealizowana? – A który artysta jest zrealizowany? Nie znam takiego. Myślę, że każdy twórca ma w sobie coś, co każe mu iść do przodu, potwierdzić się w czymś nowym. Owszem, są takie osobowości artystyczne, które nie poprzestają na jednym, nie zatrzymują się, wciąż dostają nowe propozycje. Ale to nie mój przypadek. Nie mogę powiedzieć o sobie, że się zrealizowałam, tj. zagrałam tyle różnych charakterów, że już na nic nie mam ochoty. – Widzę, że czuje się pani przede wszystkim aktorką, a przecież jest pani także reżyserem i producentem. – Tak, jestem przede wszystkim aktorką. Ostatnio mało reżyseruję, choć teraz szczęśliwie robię film dokumentalny dla Ministerstwa Kultury o galerii sztuki we Lwowie i mam nadzieję, że zrobię jeszcze kilka dokumentów w cyklu edukacyjnym promującym czytelnictwo. Wcześniej reżyserowałam fabularny serial dla młodzieży „Klasa na obcasach”. – Kiedyś robiła pani dokumenty o twórcach, np. o Krasińskim, Stażewskim, Schafferze… – Zawsze fascynowali mnie wielcy twórcy, więc wybierałam ich sobie za bohaterów. Robiłam te filmy, bo żyłam sztuką, tak żył mój ojciec, takie było życie z moim mężem, Józefem Robakowskim. To była lekcja filmowa. Film fabularny mnie wtedy nie pociągał. – Kiedy to się zmieniło? – Moje córki nastolatki, które oglądały amerykański serial „Beverly Hills” pytały: „Mamo, dlaczego w Polsce nie ma żadnego serialu dla młodzieży, dlaczego nie mamy swoich bohaterów?”. Wtedy pomyślałam, że mogłabym spróbować taki serial zrobić. Córki mnie zmobilizowały. Żyję z nimi bardzo blisko, znam ich towarzystwo, problemy, mody, muzykę itd. Zawsze bardzo lubiłam młodzież, zrobiłam kiedyś wiele seriali edukacyjnych dla młodzieży, o młodzieży i z młodzieżą… Faktycznie w polskiej telewizji nie ma filmów i seriali o młodzieży. Młodzi ludzie nie mają z kim się utożsamić: nie mają swoich bohaterów, którzy noszą polskie imiona, chodzą po polskich ulicach, robią zakupy w polskich sklepach itd. Serial był popularny, podobał się młodej widowni, co mnie bardzo cieszy i wynagradza cztery lata oczekiwania – bo tyle trwało, zanim mogłam go zrobić. Zebrałam druzgocące recenzje od dorosłej widowni, bo serial był emitowany w złej porze, czyli wtedy kiedy starszym przeszkadzał. W ten sposób nie kontynuowano ze mną dalszej części. Przygotowałam następny serial, o maturzystach – i znów czekam trzy lata. Nie jest łatwo realizować swoje zamierzenia. – Autor pani noty biograficznej w Internecie napisał, że „Klasa na obcasach” jest filmem pani życia. To prawda? – Nie, skądże. – A jest jakiś film, który uważa pani za dzieło swego życia? – Są filmy, do których mam ogromny sentyment, z których ludzie mnie pamiętają: „Wszystko na sprzedaż”, „Hubal”, „Faust” z moją rolą Małgorzaty. Widzowie polubili też bardzo Wandę z serialu „Matki, żony, kochanki”. – Ale podobno pani nie lubiła tej postaci za to, że jest taką szarą myszką. – Ależ bardzo ją lubiłam! Jestem aktorką, więc każdą poczwarę czy myszkę muszę zagrać. To, że Wanda tak różniła się ode mnie, że była taka szara, niemodnie ubrana i zahukana, było ciekawe. Musiałam chodzić po sklepach i wyszukiwać brzydkie ubrania, które na mnie źle wyglądają i zupełnie do mnie nie pasują, i to było dla mnie wielką frajdą. Teraz w „Plebanii” też gram mysz kuchenną i fantastycznie się czuję w tej roli, bawię się nią znakomicie. Poza tym to satysfakcja dla aktora: stworzyć autentyczną postać, którą ludzie lubią i pamiętają. – Pani Wandę też polubiłam. Trzymałam za nią kciuki, kiedy się załamała. – Dużo widzów przejęło się jej losem, dostawałam mnóstwo listów, ludzie mnie wspierali, pocieszali, zaczepiali na ulicy. Dlatego potem byłam bardzo rozżalona, że serial, który się tak podobał – o czterech kobietach w średnim

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 34/2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska