Zawód jak każdy inny

Zawód jak każdy inny

22.05.2016 Warszawa Spotkanie literackie z Jerzym Pilchem N/z Jerzy Pilch fot. Agata Dyka/REPORTER

Obojętne, czy jest pies, czy kot, czy nie ma nikogo, trzeba wstać i wziąć się do roboty po prostu, a nie zawdzięczać to psu lub kotu Jerzy Pilch – ur. w 1952 r. w Wiśle, pisarz, publicysta, dramaturg i scenarzysta filmowy. Laureat Paszportu „Polityki” za zbiór opowiadań „Bezpowrotnie utracona leworęczność”, Nagrody Literackiej Nike za powieść „Pod Mocnym Aniołem” (na zdjęciu, 2001 r.), Nagrody Fundacji im. Kościelskich za „Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej”, nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (za dialogi w filmie „Spis cudzołożnic”) i nagrody miesięcznika „Odra”. Mieszka w Warszawie. Rozmawiamy w mieszkaniu pisarza, w pokoju dziennym, który pełni też funkcję biblioteki i pokoju do pracy. Przy oknie stoi biurko, regały z książkami zajmują dwie ściany od podłogi po sufit. Książki leżą też w koszykach na ziemi oraz bezpośrednio na podłodze z ciemnego drewna (potem dowiem się, że te czekają na wizytę u introligatora). Na środku pokoju stoi niski stolik, na którym w równych rządkach leżą poukładane piloty do sprzętów RTV, telefony, pocztówki, lupy i książki. Jerzy Pilch siedzi w fotelu, w którym zwykle czyta, ja na kanapie. Dobrodziejstwa regularności Pracujesz regularnie? – Regularność i systematyczność oraz inne wzorce postępowania szlachetnego przyszły do mnie z literaturą. Byłem chowany w aurze protestanckiej, gdzie tego typu zalety są bardzo cenione. Regularność jest konieczna, kiedy pisze się prozę. Powieści nie napiszesz w tydzień. W tydzień nawet jej nie przepiszesz. W szkole średniej łakomie czytałem. Kiedy młodemu człowiekowi zaczyna chodzić po głowie, że coś by sam napisał, czyta zawzięcie. Jak chcesz pisać, musisz najpierw czytać, inaczej się nie da. Lubiłem więc czytać biografie, zaglądać do kuchni mistrzów. I wszędzie podkreślana była ta regularność pracy. Większość pracowała rano, kiedy organizm jest najsilniejszy. Dla niektórych była to często jedyna pora, gdy mogli pisać – bo raz, że mieli spokój, dwa, że jeszcze byli trzeźwi. Wziąłem więc tę regularność poranną z całym dobrodziejstwem inwentarza. Teraz w ciągu doby poluję na dobre godziny. Póki byłem, jak by to powiedzieć, normalnym człowiekiem, we wczesnej młodości (choć debiutowałem przed czterdziestką) – pisałem do południa. Zdarzało mi się wstawać o piątej rano. Wypijałem kawę, paliłem papierosy. Teraz obywam się bez dopingu, a wstaję i o trzeciej. Porządkuję bibliotekę i czekam, aż ręce przestaną mi drżeć. Pracowałem więc najczęściej między ósmą a południem, najdłużej do piętnastej. Zawsze byłem przeciwnikiem poglądu, że w uprawianiu sztuki jest coś wyjątkowego – zawód jak każdy inny. Nie było więc powodów, bym pracował krócej niż inni. Nie stosuję żadnych faszystowskich obyczajów – nie wyłączam telefonu, nie wygłuszam ścian, zależy mi na zachowaniu normalności. Czyli ograniczasz się godzinowo. A co z limitem słów albo znaków? – O limicie słów długo nie miałem pojęcia, bo pisałem ręcznie. Potem dopiero przeskoczyłem na klawiaturę, pomijając etap maszyny do pisania. Maszyna jest za wolna. Przepisałem na niej jedną książkę – „Spis cudzołożnic”. Tylko wtedy była mi przydatna. Komputer jest prawie tak szybki jak ręka czy mózg, można więc te poprawki szybko nanosić. Najgorzej było, jak coś kończyłem, książka w wydawnictwie, korekta też oddana. Ten czas pomiędzy książkami bardzo trudno znosiłem. Dążyłem do tego, by żyć i pisać. Życie rodzinne mi nie odpowiadało. Wydawało mi się zawsze, że ten stan, jaki mam tutaj, na Hożej – własne mieszkanie, płyty i książki – to stan idealny. I osiągnąłem go, niestety inne rzeczy się pokomplikowały. Samotność pisarza, który boi się kotów – To jest zawód samotny. Pisałem w różnych warunkach, także tych trudnych. Bywało, że pisałem w szpitalu przy stoliku nocnym albo dyktowałem teksty użytkowe do „Tygodnika Powszechnego” czy „Polityki”. W mieszkaniu mam biurko, gabinet, swoje ulubione przedmioty, jestem z tego wszystkiego bardzo zadowolony. Zacząłem ostatnio bezwiednie kolekcjonować zalaminowane pocztówki. Głównie z kotami. Lubisz koty? Wolę psy. – Mam tu np. pocztówki ze zdjęciami kotów, które deprawują znanych ludzi. O, tu Ryszard Krynicki ze zwierzęcym zadowoleniem na twarzy, bo kot mu usiadł na ramieniu. Albo tu – Stanley Kubrick. Tu Bernard Shaw, laska odrzucona, zawał serca, ale kota do pogłaskania miał, Herman Hesse… A ty masz kota? Schował się gdzieś? – Nie mógłbym mieć, bo się ich boję. Kot atakuje o szóstej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2017, 2017

Kategorie: Kultura