Więźniowie z Guantánamo

Więźniowie z Guantánamo

Trwa spór o to, czy traktować ich jak bojowników, czy jak morderców Od pół wieku, odkąd na Kubie zwyciężyła rewolucja, miasteczko Guantánamo kona. Ulubiony niegdyś bar amerykańskich marines z bazy nad zatoką wciąż jeszcze nosił wypisaną na kawałku blachy dumną nazwę: „George Washington”. Z baru na parterze kamieniczki na skrzyżowaniu dwóch zakurzonych ulic miasteczka widać inne zardzewiałe szyldy i reklamy: „Texas”, „Florida”, „Seven up”. Swojskie dla dawnych klientów – amerykańskich żołnierzy na przepustkach. Po zamknięciu granicy bazy padły domy publiczne lubiane przez wojsko i wyjechały dziewczyny. Później bez pracy zostali kubańscy robotnicy i technicy zatrudnieni w samej bazie. Pod koniec lat 60. codziennie dojeżdżały tam jeszcze ponad 3 tys. cywilnych pracowników kubańskich. Amerykańska blokada wyspy ucięła te kontakty. Dziś z miasteczka Guantánamo do bazy dojeżdża już tylko dziesiątka Kubańczyków. Amerykańskie gesty Życie okazało się jednak silniejsze niż amerykańskie ustawy o blokadzie. Parę lat temu cyklon i powódź zrujnowały pola minowe oddzielające podwójną linię amerykańskich zasieków na granicy bazy od zasieków kubańskich. Miny popłynęły z wodą. Tylko dzięki współpracy amerykańskich i kubańskich saperów udało się je odnaleźć i unieszkodliwić. Od tego momentu nie zdarzyło się, aby jakaś zabłąkana kula zabiła lub zraniła wartownika w mundurze kubańskiej Armii Rewolucyjnej, jak to kilkakrotnie miało miejsce w przeszłości. Baza Guantánamo nad zatoką o tej samej nazwie, rozciągająca się na okupowanym w 1903 r. obszarze 117,6 km kw., powstała w rezultacie Umowy o Stacjach Węglowych i Morskich, podpisanej w tymże roku przez rządy USA i Kuby. Wbrew warunkom bezterminowego porozumienia, zmodyfikowanego w 1934 r., USA – nie pytając o zgodę Hawany – wykorzystywały bazę do różnych celów niezgodnych z klauzulami, m.in. jako schronienie dla sprawców aktów terroru na Kubie i obóz dla kubańskich uchodźców. Ale przed przewiezieniem do Guantánamo talibów administracja USA wykonała niespodziewanie znamienny gest. Rząd kubański docenił to w specjalnej deklaracji: „Był to gest polegający na szczegółowym poinformowaniu nas o krokach, jakie zamierza się podjąć w celu zakwaterowania jeńców i zapewnienia, że w niczym nie zagrozi to bezpieczeństwu naszej ludności. (…) Choć zajmujemy odmienne stanowisko w sprawie najskuteczniejszego sposobu wykorzenienia terroryzmu – podkreślała deklaracja – różnice między Kubą a Stanami Zjednoczonymi dotyczą metody, a nie konieczności położenia kresu tak dobrze znanej naszemu narodowi pladze”. Castro wyraził nawet gotowość współpracy przy ściganiu terrorystów, gdyby któryś uciekł z bazy. Bojownicy czy zabójcy Amerykanie przewieźli już do obozu w Guantánamo ponad 200 talibów i bojowników Al Kaidy. Cele-klatki na wolnym powietrzu pozwalają na 24-godzinną obserwację więźnia. Na świecie szok wywołało słynne zdjęcie z bazy, przedstawiające więźniów po wyładowaniu ich z samolotu: zakutych w kajdany, z obciętymi brodami, głuchych i ślepych, ponieważ założono im gogle nieprzepuszczające światła i nauszniki tłumiace dźwięk. Prasa w Europie pisała o torturach, którym poddawani są więźniowie podczas przesłuchań, ale na to nie ma wystarczających dowodów. Traktowania ich zgodnie z Konwencją Genewską i uznania za jeńców wojennych zażądał nie tylko szef dyplomacji Unii Europejskiej, Javier Solana. Do zasadniczych rozbieżności doszło w samej administracji amerykańskiej. Sekretarz stanu USA, Colin Powell, zwrócił się 25 stycznia do prezydenta George’a W. Busha o zapewnienie talibom w Guantánamo traktowania zgodnego z Konwencją Genewską. Bush niezwłocznie odpowiedział, że Stany Zjednoczone nie będą się z nimi cackać, ponieważ międzynarodowe konwencje nie odnoszą się do „morderców”. Naciski zrobiły jednak swoje. Instrukcje płynące do bazy z Waszyngtonu w praktyce nieco złagodziły sposób traktowania więźniów. Jakob Kellenberger, prezes Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, uznał po zbadaniu sytuacji na miejscu, że zastrzeżenia dotyczące postępowania z więźniami uwzględniono „w większości przypadków”. Jednocześnie zażądał, aby „kompetentny trybunał” zadecydował o przyznaniu im statusu jeńców wojennych. Amerykański generał Michael Lehnert, koordynujący z ramienia Pentagonu przesłuchania w Guantánamo, kategorycznie odrzucił możliwość przyznania więźniom prawa do posiadania obrońców w czasie ich „prześwietlania”. Była to replika na postulat byłego amerykańskiego ministra sprawiedliwości, Ramseya Clarka, domagającego się zastosowania wobec więźniów przywiezionych z Afganistanu normalnych procedur sądowych, ponieważ więzienie bez sformułowania oskarżenia „jest antyamerykańskie”. Motywacje pani sierżant 10 lutego, po tym, jak przywieziono kolejne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2002, 2002

Kategorie: Świat