W Indiach szykuje się rewolucja parlamentarna. Partia najbiedniejszych pokona Kongres rodziny Gandhi Ubrana w sari łososiowego koloru 51-letnia Hinduska o wyrazistych rysach złożyła 13 maja tego roku przed gubernatorem i przedstawicielami mediów przysięgę jako nowy premier największego stanu Indii, Uttar Pradeś. Uroczyste zaprzysiężenie pani Mayawati, przywódczyni Bahudżan Samadż Party (BSP), tj. Powszechnej Partii Ludowej reprezentującej najniższą i najbiedniejszą warstwę ludności, dawnych niedotykalnych, odbyło się w stolicy stanu, Lucknow. Akt ten może zapoczątkować nowy rozdział w historii Indii: odsunięcie od władzy rządzącej w kraju od dziesięcioleci Partii Kongresowej. Dzienniki indyjskie przypominają słowa pierwszego premiera niepodległych Indii, Dżawaharlala Nehru, który powiedział, że kto wygrywa w Uttar Pradeś, wygrywa w całym kraju. Liczy on tyle ludności, ile Rosja i Australia razem lub tyle, co liczba mieszkańców Półwyspów Iberyjskiego i Apenińskiego łącznie z Francją. Kim jest pani Mayawati i co reprezentuje jej partia? Z zawodu nauczycielka, pobożna kobieta, która, jak nakazuje hinduizm, kąpie się z innymi wyznawcami tej religii w Gangesie i przestrzega wszelkich jej zasad, to płomienna przywódczyni pochodząca z najniższej warstwy niedotykalnych, nieobjętej nawet sztywnym hinduskim systemem kastowym. Wygrała w maju wybory stanowe na czele swej partii niedotykalnych, czyli jak się ich dziś nazywa dalitów, dzięki zastosowaniu strategii, za pomocą której rządził przez wiele lat Dżawaharlal Nehru. Utworzyła sojusz wyborczy najniższej warstwy ludności, dalitów, z przedstawicielami najwyższej choć bynajmniej nie najbogatszej, prestiżowej kasty braminów, składającej się z uczonych, lekarzy i intelektualistów. Słowem indyjskich wykształciuchów. Zwycięstwo zawdzięcza także temu, że wyborcy uznali ją za jedynego wiarygodnego polityka. Indyjskie rekordy Konstytucja Indii z 1950 r. zniosła system kastowy, ale nadal przynależność do danej kasty determinuje pozycję człowieka w społeczeństwie. Mayawati, której imię w języku sanskryckim oznacza „Wielka Siła”, odwołała się do bardzo ubogiej większości wyborców rozczarowanych rządami socjalistów z Samadżwadi Party (PS), uzyskując – wbrew sondażom przedwyborczym – absolutną większość w zgromadzeniu stanowym. Dotąd już trzykrotnie była szefem rządu stanowego, ale za każdym razem były to gabinety koalicyjne i nie miała w nich swobody ruchów, która pozwalałaby na przeprowadzenie reform niezbędnych do polepszenia losu dalitów. Socjaliści w Uttar Pradeś obiecywali, że za ich rządów najbiedniejsi wreszcie odczują skutki niesłychanego bumu gospodarczego, wyrażającego się najwyższymi w całej Azji rocznymi przyrostami PKB. Indie pobiły w zeszłym roku dwa rekordy: przyrost PKB wyniósł ok. 9% i śmiertelność wśród dzieci w pierwszym roku życia była najwyższa na świecie. I jeszcze jeden rekord: w ciągu 20 lat, do roku 2001, liczba mieszkańców slamsów w Indiach wzrosła z 28 mln do prawie 62 mln. W śródmieściach New Delhi, Bombaju i innych indyjskich miast nie widać już starych samochodów. Szczytem mody stały się wille ze szklanymi podłogami, przez które można podziwiać ogród. Biedacy w Uttar Pradeś też patrzą „przez szybę” (wystawową) na dobrobyt, w którym nie mają udziału. Manmohan Singh, uchodzący za uczciwego polityka, rozsądny ekonomista i ojciec indyjskich reform gospodarczych, obiecywał „wzrost i reformy o ludzkim obliczu”. W roli szefa rządu nie sprawdził się w ciągu trzech lat sprawowania władzy. Nie zdołał dotrzymać żadnej ze swych obietnic. Nadal tysiące zrujnowanych rolników popełnia co roku samobójstwa, ponieważ nie doczekali się obiecywanych tanich kredytów, budowy dróg i innych elementów infrastruktury, które dawałyby setkom milionów biednych chłopów szansę na rozwój ich gospodarstw. Rząd nie spełnił też obietnic dotyczących rozwoju oświaty i większej dostępności szkół i uniwersytetów dla biednych, co stwarzałoby szansę dla dzieci biedaków. Indie pozostają najbardziej klasycznym krajem dziedziczności biedy. Stowarzyszenie zmarłych Niepowodzenie tracącego popularność Singha to zapowiedź porażki Partii Kongresowej w przyszłych wyborach, ponieważ to jej przywódczyni, piękna Włoszka Sonia Gandhi, wysunęła byłego gubernatora Banku Centralnego, Singha, na szefa rządu. Jako cudzoziemka nie chciała po śmierci swego męża, zabitego w zamachu premiera Radżiwa Gandhiego, objąć tego stanowiska w obawie przed ksenofobiczną reakcją Hindusów. Tragedia Singha polega na tym, że obiecał wiele, mając niewielką władzę,
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









