Siedem trudnych decyzji

Siedem trudnych decyzji

Przez dwa tygodnie dyżurowałam przy telefonie w wiedeńskiej klinice aborcyjnej Korespondencja z Wiednia Od ponad trzech lat śledzę aborcyjną turystykę Polek do kliniki Gynmed w Wiedniu. Przyjeżdżają tu dokonywać zabronionego w Polsce zabiegu. Teraz mogłam sama spotkać się z kilkoma Polkami. Zespół pod wodzą szefa kliniki dr. Christiana Fiali usuwa tu co tydzień wiele ciąż. Polskich, węgierskich, słowackich, austriackich, tureckich, rosyjskich. Starszym, młodszym, pierworódkom, matkom rodzin, prostytutkom. Samotnym i z partnerami. Do tej pory mogłam się przyglądać, słuchać o doświadczeniach lekarzy, pielęgniarek oraz polskiej asystentki i tłumaczki w Gynmed, Katarzyny Waniek. Na Uniwersytecie Wiedeńskim obroniła pracę „Tradycyjne wzorce kobiety w polskiej kulturze”, jest też doradcą w planowaniu rodziny. Dzięki zaufaniu jej i zespołu kliniki, po solidnym przeszkoleniu mogłam na dwa tygodnie zastąpić Katarzynę przy telefonie dla Polek. Bardzo zależało mi na bezpośrednim doświadczeniu sytuacji kobiet, na rozmowach z nimi. Miałam szansę na osobiste spotkania z pacjentkami, które prosiły o tłumaczenie i obecność przy zabiegu aborcji. Dla ich lepszego samopoczucia byłam Polką u ich boku. Tylko tyle i aż tyle. Gynmed to pierwsza klinika w Austrii, która pięć lat temu dzięki Katarzynie, dla której ważne są prawa kobiet, w tym prawo do aborcji, przygotowała serwis internetowy w języku polskim. Pierwszy telefon Dostałam służbowy telefon, ankiety dla pacjentek, pliki informacji i wskazówki praktyczne; czułam wsparcie zespołu kliniki. Miałam przyjmować telefony od Polek, wyjaśniać, na czym polega zabieg w klinice, jakimi metodami jest przeprowadzany i jakimi zasadami kierują się tu lekarze, powiadamiać o prawie pacjentki do informacji, do wolności decyzji oraz o stanie prawnym w Polsce i w Austrii. Dzwoniące kobiety szukały potwierdzenia, że zapewniana jest im anonimowość i że nikt nie pójdzie do więzienia za usunięcie ciąży w Austrii. Mówiłam o cenach, warunkach, terminach. I o tym, że kobieta ma prawo w każdej chwili zmienić decyzję, w zgodzie ze sobą. Bez względu na wszystko. Już w sobotę, po kilku godzinach od przejęcia telefonu, choć dyżury formalnie trwają od poniedziałku do piątku popołudniami, odebrałam pierwszy telefon. Właściwie nie odebrałam, bo prowadziłam auto, tylko oddzwoniłam. Pewny siebie kobiecy głos mówił: zapoznałam się ze wszystkim na stronie, jestem w tym i tym tygodniu ciąży, zdecydowałam się na zabieg, ale mogę przyjechać za tydzień, bo mam wyjazd zawodowy. No to pierwsze doświadczenie telefoniczne za mną! Nietypowe, w każdym razie nie takie, jakiego można oczekiwać, znając sposób przedstawiania kobiet decydujących się na zabieg: wystraszonych, przepraszających, tłumaczących się ze swojej decyzji. Usłyszałam od pani, powiedzmy, Izabeli konieczne szczegóły, umówiłam się na przeprowadzenie ankiety zdrowotnej, by lekarze mogli wstępnie, przed swoimi wywiadami, zorientować się w stanie pacjentki. Zaznaczyłam, że w razie zmiany decyzji proszę o informację, by ewentualny termin w klinice mógł zostać wykorzystany przez kogoś innego. SMS wystarczy, bo pani ma do tego prawo niemal do końca, także w klinice. I nikt nie zapyta dlaczego ani się nie obruszy na zmianę decyzji. I na tę wolność, ten szacunek, brak konieczności tłumaczenia, dlaczego kobieta poddaje się aborcji, zwraca się uwagę w europejskich klinikach. Dbałam o to w rozmowach. Nikt nie ma prawa oceniać. Moim zadaniem jako pierwszego kontaktu było sprawienie, by wszelkie dodatkowe lęki, obawy, które wywołuje stan prawny w Polsce – nielegalność, podziemie aborcyjne i presja społeczna – tutaj tych kobiet i ich partnerów nie dogoniły. By czuli się bezpiecznie. Izabela Izabela – zdrowa, bez nałogów, chorób, leków, szósty tydzień ciąży. Pani wybiera metodę, umawiamy termin. Mimo że mówi po angielsku, prosi o polską asystę, o obecność. Studia, stały partner, duże miasto. To jej pierwsza ciąża, była u lekarza, robiła USG, ale nie chciała zdjęcia. Lekarz zadzwonił po kilku dniach, że chciałby prowadzić jej ciążę i że proponuje następny termin wizyty… Zawsze się zabezpieczała tabletkami, ale ginekolog kazał jej odstawić – zrobić przerwę w antykoncepcji. Przyjeżdża z partnerem, wymyślają powód wyjazdu do Wiednia dla znajomych, ojciec wie, matka nie, bo marzy o wnuku. Ojciec tylko prosi, by mamie nie mówili, żeby jej nie było smutno. Wspiera córkę w decyzji, pomaga finansowo. Fiala przeprowadza wywiad, rozmowę, robi badanie, USG. – Przerwa w antykoncepcji? A po co? Czy pani organizm robi przerwę w płodności? Widzicie państwo,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 37/2013

Kategorie: Świat
Tagi: Beata Dżon