Wojciech Kilar – Dr Jekyll i Mr Hyde w jednej osobie

Wojciech Kilar – Dr Jekyll i Mr Hyde w jednej osobie

Kiedy zapytano go w USA, co trzeba zrobić, żeby pisać tak wspaniałą muzykę, odpowiedział: „Trzeba mieszkać w Katowicach” – Wojtek, weź te dziouchę do swej sypialni. Patrz, jako śwarno – zachęcał Kazimierz Kutz Wojciecha Kilara, wręczając mu nagrodę (popiersie dziewczyny w stroju rozbarskim z jabłkiem w dłoni) Towarzystwa Przyjaciół Śląska. Było jak na geburstagu. Trochę o polityce – w tym roku nagrody wręczano w przededniu 80. rocznicy powrotu przemysłowej części Śląska do Polski. (- Dlaczego – zastanawiali się Kazimierz Kutz z Józefem Musiołem, prezesem Towarzystwa – władze centralne nie doceniają tego brzemiennego dla historii faktu?). Dużo pięknego śpiewu i muzykowania na akordeonie, skrzypcach i klarnecie. Trochę berów (dowcipów) soczyście podanych w gwarze przez prof. Dorotę Simonides, znawczynię śląskiego folkloru. – Tylko – dogadywał jakiś Ślązak z tylnych rzędów – zawijańców z modrą kapustą zabrakło, ale trudno „po naszymu” zastawić stół w salonach zamku Ostrogskich. Za to były rozmowy przy winie na tarasie zamkowym. W dwóch grupach. Jedna skupiła się wokół pani profesor, nagrodzonej przez TPŚ za przerwanie wielkiej niemoty autochtonicznych mieszkańców Śląska w kulturowym dorobku Polski. Druga grupa, w której i ja się znalazłam, krążyła wokół kompozytora Wojciecha Kilara. Wielu z nas znało tego wybitnego twórcę ze słyszenia w sensie dosłownym: z koncertów symfonicznych i muzyki, jaką ilustrował filmy polskie i zagraniczne. Teraz chcieliśmy posłuchać, co mówi na żywo, bo już w czasie odbierania nagrody uprzedził, że jest gadułą. Ale najpierw mówił Kazimierz Kutz, tłumacząc, dlaczego głosował za nagrodą dla Kilara – lwowiaka Tu nie ma pokus – Wojtek ma fantastyczny słuch na sprawy śląskie. Kiedy był w Stanach i zapytano go, co trzeba zrobić, żeby pisać tak wspaniałą muzykę, odpowiedział: „To bardzo proste. Trzeba mieszkać w Katowicach”. Przyjaźń między reżyserem i kompozytorem, twórcą muzyki do najważniejszych filmów o Śląsku, bierze się, zdaniem Kutza, ze wspólnoty ich miejsca urodzenia. – Wojtek – przypomina – pochodzi z kresów wschodnich, ja z zachodnich. Na terenach pogranicznych zawsze miały miejsce zdarzenia dramatyczne. Więc takie określenia jak miłość ojczyzny nabierały tam specjalnego sensu. Obydwaj jesteśmy wyczuleni na te sprawy. Światowiec Wojciech Kilar nieraz musiał się tłumaczyć przed swymi zagranicznymi przyjaciółmi, „po co siedzi w tych Katowicach”. Odpowiadał wtedy: – Przyjedź, ja ci pokażę, co to jest Śląsk. Tu nie ma pokus. Dom na Śląsku jest rzeczą ogromnie ważną. Niby tak jest wszędzie, ale tu bardziej. Laureat twierdzi, że nie sposób to wytłumaczyć ludziom w Warszawie. – Dziwią się, czemu nie mieszkam w stolicy, miałbym pod ręką ministerstwo, Filharmonię Narodową, kontakty. A ja odpowiadam: odkąd zbudowano w Pyrzowicach lotnisko, Warszawa nie jest mi potrzebna. Z Pyrzowic lecę do Frankfurtu, a stamtąd do Nowego Yorku, Tokio itd. Gustawa Morcinka czytał jeszcze we Lwowie (gdy weszli bolszewicy, uciekł z rodzicami do Rzeszowa). Przyznając się do tego, uprzedza ewentualne grymasy: – Komuś może się wydawać, że taka lektura świadczy o nie najlepszym smaku, ale dla mnie Śląsk Morcinkowy był fascynujący. Jak mówią na Śląsku, byłem czytokiem. Wydawało mi się, że śląską gwarę można porównać do surowości panującego tam życia. Ona jest jak czarny węgiel; u kresowiaków zaś mowa to falujące łany zboża. Ale ja jestem człowiekiem miasta. Ślązacy nauczyli mnie powagi wobec życia. Brzdąkanie Sam się nazywa: Dr Jekyll i Mr Hyde w jednej osobie. Bo od dawna uprawia dwa zawody – pisze muzykę symfoniczną i filmową. Tę pierwszą – przyznaje – z wielkiej, bezinteresownej miłości i nie zdradzi jej dla żadnych pieniędzy. Zdarza się, że jakaś symfonia rośnie w nim całymi latami. A gdy już może „stawiać” utwór, porzuca wszystko, odrzuca nawet lukratywne propozycje z Hollywood. – Są kompozytorzy – opowiadał Kilar dziennikarzom – którzy piszą, piszą, ale zwykle co czwarty utwór jest coś wart. Ja należę do tych, którzy opuszczają te pierwsze trzy nieudane utwory i zaczynają dopiero czwarty, mający jakąś wartość. Dlatego piszę rzadko. Bardzo dbam, aby każda nuta wynikała z poprzedniej, a całość tworzyła opowieść. Wzorcem jest dla mnie „Bolero” Ravela, gdzie nie ma miejsca, żeby włożyć choćby żyletkę, jak to zauważył Witold Rowicki. Przełomem w jego twórczości był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 25/2002

Kategorie: Sylwetki