Wojna w chórze

Wojna w chórze

W Polskich Słowikach trwa walka dyrekcji z nauczycielami. Chórowi grozi rozwiązanie

Kiedy wiosną ubiegłego roku w poznańskim chórze Polskie Słowiki wybuchła afera wokół pedofilskich skłonności dyrygenta Wojciecha Kroloppa, wszyscy zadawali sobie pytanie: co dalej z muzyczną chlubą Poznania? W publicznych dyskusjach najczęściej pojawiały się głosy wieszczące rychły upadek chóru i działającej przy nim szkoły. Wśród sporego grona pesymistów znaleźli się jednak tacy, którzy podjęli wyzwanie i zdecydowali się kontynuować dzieło Jerzego Kurczewskiego. Młodych śpiewaków zgodzili się poprowadzić Jacek Sykulski, wcześniej kierujący poznańskim chórem akademickim, oraz Agata Steczkowska, pochodząca ze słynnej muzycznej rodziny, specjalistka od emisji głosu. Zmieniło się też kierownictwo szkoły. Na jej czele stanął Mieczysław Braszka, ojciec jednego z dzieci, mocno zaangażowany w prace Rady Rodziców.
Zmiany miały przywrócić chórowi utraconą sławę, szkole renomę, a uczniom i nauczycielom spokój i poczucie stabilizacji. Niestety, tak się nie stało. Zamieszanie wokół chóru trwa. Czyżby rację mieli ci, którzy w krytycznym dla obu placówek momencie snuli kasandryczne wizje ich upadku? W świetle ostatnich wydarzeń groźba zamknięcia szkoły staje się naprawdę realna.

List niezgody

Zanim opadły emocje związane z molestowaniem seksualnym dzieci, chórem wstrząsnęły dwie kolejne afery. Najpierw zrobiło się o nim głośno w marcu tego roku, gdy do kontrolującego szkołę rzecznika praw dziecka dotarły sygnały o biciu i poniżaniu chórzystów przez nauczycieli. Teraz w szkole znowu jest nerwowo. Na oczach dzieci rozgorzała bowiem wojna pomiędzy dyrekcją a nauczycielami. Początek sprawie dał list protestacyjny, który pod koniec września nauczyciele Poznańskiej Szkoły Chóralnej wystosowali do wiceprezydenta Poznania, Macieja Frankiewicza, odpowiedzialnego w mieście za oświatę. W liście tym 30 zatrudnionych w szkole pedagogów domagało się odwołania kierownictwa szkoły i chóru. Dyr. Mieczysławowi Braszce nauczyciele zarzucają zatrudnianie swoich ludzi, podważanie kompetencji nauczycieli przy uczniach oraz brak wizji dalszego funkcjonowania szkoły. Znacznie poważniejsze zarzuty stawiają asystentce dyrygenta chóru, Agacie Steczkowskiej. Wytkają jej m.in. brak kompetencji, konfliktowość, wulgarne odzywanie się do chórzystów oraz „nieuzasadnione skracanie dystansu fizycznego i emocjonalnego” wobec uczniów. W liście pojawiło się nawet sformułowanie, iż jest ona „Kroloppem w spódnicy”, choć nauczyciele zastrzegają, że to słowa dzieci ze starszych klas.
O zarzutach dyrekcja szkoły i chóru dowiedziała się z prasy. Braszka i Sykulski natychmiast zwołali konferencję prasową, na której odpierali zarzuty nauczycieli. Bronili też nieobecnej na spotkaniu Agaty Steczkowskiej. – Z całym sercem, profesjonalizmem i oddaniem poświęciła się pracy w tym najtrudniejszym dla chóru i szkoły czasie. Nikt nie pomógł tym dzieciom tak jak ona. Nie wyobrażamy sobie pracy bez niej – mówił dziennikarzom Jacek Sykulski. Nie omieszkał także wspomnieć o marnym poziomie muzycznym szkoły. O zgliszczach moralnych, finansowych, organizacyjnych, a przede wszystkim artystycznych mówiła także w momencie rozpoczęcia pracy w chórze Agata Steczkowska.
– Zawarte w liście zarzuty nauczycieli to totalne bzdury, pomówienia i kłamstwa – kwituje krótko dyr. Braszka. W podobnych kategoriach postulaty nauczycieli ocenia Agata Steczkowska. Jak zaznacza, nie lubi się chwalić, ale na temat swoich kompetencji i sukcesów muzyczno-pedagogicznych mogłaby mówić wiele. – Nie jestem też konfliktowa. Mam po prostu charakter indywidualistki. Stałam się kozłem ofiarnym całej sprawy, ponieważ jestem osobą z zewnątrz – tłumaczy. List nauczycieli potraktowała jako publiczne szkalowanie jej nazwiska, dlatego zdecydowała się wnieść sprawę do sądu.

Dyrektorska szarża

Zarzuty stawiane władzom szkoły i chóru wywołały ogromne poruszenie. Oliwy do ognia dolała decyzja dyr. Braszki, który z dnia na dzień zawiesił w pełnieniu obowiązków służbowych aż 30 z 38 zatrudnionych w szkole nauczycieli. Od prowadzenia zajęć odsunięci zostali wszyscy sygnatariusze wspomnianego listu. – Podjąłem taką decyzję, ponieważ Agata Steczkowska wniosła akt oskarżenia przeciwko grupie nauczycieli, którzy w liście do władz miasta ją pomówili. To wystarczający powód do ich zawieszenia – mówi nam Mieczysław Braszka. – Cała procedura odbyła się zgodnie z prawem – dodaje dyrektor, powołując się na art. 83 Karty nauczyciela. Elżbieta Płuciennik z poznańskiego kuratorium oświaty wyjaśnia, iż dyrektor może zawiesić w pełnieniu obowiązków nauczycieli, przeciwko którym złożono wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego lub karnego albo gdy w grę wchodzi naruszenie praw i dobra dzieci.
Nagła decyzja dyrektora zaskoczyła wszystkich. Najbardziej zdumieni byli sami nauczyciele. Braszka pozbawił ich nie tylko możliwości pracy z chórzystami, lecz także znacznej części nauczycielskiego uposażenia. Zabronił również przebywania na terenie szkoły. Nauczyciele uważają, że to, co zrobił, jest bezprawne, ponieważ nie przedstawiono im dokumentu, potwierdzającego wszczęcie postępowania. – Decyzja o zawieszeniu nauczycieli zawiera szereg uchybień proceduralnych. Zabrakło m.in. dokładnego uzasadnienia i pouczenia o możliwości odwołanie się od tej decyzji. Dyrektor nawet nie wysłuchał racji zawieszanych nauczycieli – wyjaśnia mec. Arkadiusz Niewiada, pełnomocnik nauczycieli. Zawieszeni pedagodzy złożyli odwołanie do Komisji Dyscyplinarnej dla Nauczycieli, działającej przy wojewodzie wielkopolskim. Rozgoryczeni zaistniałą sytuacją powtarzają, że nowy dyrektor od początku chciał ich zwolnić, a cała sprawa stała się dla niego tylko pretekstem.

Szkolny stan wojenny

List nauczycieli oraz decyzja dyrektora rozpętały prawdziwe piekło. W szkole zapanował chaos. Przerwano zajęcia. – Nie mieliśmy normalnych lekcji, bo nie miał ich kto prowadzić. Byliśmy w szkole, ale mieliśmy czas wolny. Można było się bawić i rysować. Prosili nas tylko, abyśmy nie hałasowali. Później zrobili nam zastępstwa, ale to też nie były normalne lekcje – żalą się wyraźnie znudzeni całą aferą uczniowie. Sytuacja w szkole z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej napięta. Nauczyciele w proteście przeciwko zawieszeniu postanowili nie opuszczać pokoju nauczycielskiego. Kiedy dyrektor stanowczo domagał się ich wyjścia, obie strony wezwały policję. Zdezorientowani funkcjonariusze na szczęście nie musieli interweniować. Po godzinie z wyraźną ulgą odjechali. Dyr. Braszka postawił wówczas przed budynkiem ochronę. – Zrobiłem to, ponieważ grupa zawieszonych nauczycieli ciągle próbuje okupować szkołę, a tym samym zakłócać porządek i przebieg zajęć – tłumaczy. Widok ochroniarzy dodatkowo rozsierdził nauczycieli. – Jestem zawieszony, nie prowadzę zajęć, ale czy to znaczy, że nie mam prawa wejść do budynku? Zrobiono z nas kryminalistów – irytuje się Jan Lehmann, były dyrektor szkoły. Inni nauczyciele porównują całą sytuację ze stanem wojennym.
Konflikt w błyskawicznym tempie zatacza coraz szersze kręgi. Kłócą się już nie tylko nauczyciele i dyrekcja. Głos w sprawie zabierają również absolwenci, murem stając za swoimi byłymi belframi. Nerwowa atmosfera udzieliła się także rodzicom, którzy w ocenie poczynań dyr. Braszki są mocno podzieleni. Jednych bulwersuje list wysłany do władz miasta, drugich wyrzucenie doświadczonych pedagogów. Najwięcej przeciwników dyrektor ma wśród rodziców dzieci ze starszych klas, którzy obawiają się, że w wyniku konfliktu ich synowie nie ukończą nauki w terminie.

Groźba likwidacji

Pat w Poznańskiej Szkole Chóralnej trwa już od dwóch tygodni, a końca konfliktu nie widać. Początkowo wydawało się, że jest szansa na ugodowe rozwiązanie sporu. Niestety, ostatnie dni pokazują, że nie ma co na nie liczyć. Nie powiodły się nawet próby mediacji podjęte przez siostrę Samuelę, uczącą w szkole religii. – Jeszcze niedawno byłem gotów rozmawiać z zawieszonymi nauczycielami, ale przy postawie, jaką prezentują, nie będzie żadnych mediacji. Nie widzę też możliwości przywrócenia ich do pracy – mówi dyr. Braszka. Drogę sądową wybiera także Agata Steczkowska. – Długo czekałam na to, aby autorzy listu wyjaśnili mi, o co tak naprawę w tym wszystkim chodzi. Niestety, zabrakło im odwagi i argumentów. Dlatego wybrałam sąd. Niech on oceni, kto ma rację – wyjaśnia. – Żądam publicznych przeprosin za nazwanie mnie pedofilką. Pokątne „przepraszam” nie wystarczy, w sytuacji gdy zarzuty wobec mojej osoby nabrały takiego rozgłosu. Dzięki mediom polonijnym słyszał o tym nawet mój kuzyn w Australii! – denerwuje się Steczkowska.
Arkadiusz Niewiada zapewnia, że jego klienci wykazują dobrą wolę i chcą porozumienia, choć z zarzutów zawartych w liście się nie wycofują. – Brakuje klimatu do rozmów, bo dyr. Barszcze na ugodzie nie zależy – mówi mecenas. Wobec dalszego braku porozumienia władze miasta grożą likwidacją placówki. Wiceprezydent Poznania Maciej Frankiewicz, choć popiera decyzję dyrektora, zastrzega w rozmowie z „Przeglądem”, że dłużej braku stabilizacji w szkole nie będzie tolerował. – Konflikt nie może trwać w nieskończoność. Dyr. Braszka dostał czas na unormowanie sytuacji. Mam nadzieję, że przywróci szkole porządek. Jeśli nie, to placówka zostanie rozwiązana – deklaruje stanowczo wiceprezydent. Nie chce jednak sprecyzować, ile czasu dał dyrektorowi na uporządkowanie sprawy. Zapewnił natomiast, że w tym trudnym dla szkoły okresie władze miasta przeznaczą dodatkowe środki (20 tys. zł) na sfinansowanie warsztatów, które pozwolą chłopcom odreagować stres.
Mieczysław Braszka zapewnia, że chaos w szkole opanuje. – Sytuacja powoli wraca do normy. Zajęcia odbywają się prawie normalnie. Mamy już komplet nowych nauczycieli – wyjaśnia dyrektor. – Miałem na to dwa tygodnie, a udało mi się zebrać kadrę w trzy dni – mówi z dumą. Przeciwnicy dyrektora powątpiewają jednak, czy w tak krótkim czasie da się skompletować zespół kompetentnych pedagogów. Niektórzy nabór wprost nazywają łapanką. – Nauczycieli bez pracy mamy w regionie bardzo wielu, było więc z czego wybierać – odpiera zarzuty Braszka.
Groźba likwidacji szkoły zaniepokoiła jednak dyrekcję chóru. Jacek Sykulski publicznie apelował o rozwagę i porozumienie. – Mam nadzieję, że szkoła przetrwa. Ufam, że prezydent Frankiewicz tylko straszy. Rozwiązanie szkoły nikomu na dobre nie wyjdzie, a już na pewno nie dzieciom, dla których byłby to kolejny zbędny stres – mówi Agata Steczkowska.
Podobno gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Na tej bitwie tracą jednak wszyscy, a najbardziej dzieci, które w sporze o szkołę powinny być przecież najważniejsze. Niestety, młodzi chórzyści kolejny raz na własnej skórze przekonują się, jak mroczny i skomplikowany bywa świat dorosłych.

 

Wydanie: 2004, 47/2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy