Izrael ruszył na Liban bez planów taktycznych poza klasycznymi metodami walki na odległość Korespondencja z Tel Awiwu Kilka lat temu gen. Josi Peled, wojowniczy polski Żyd stojący na czele północnego okręgu izraelskiej armii, dał w telewizji błyskotliwą receptę na skuteczne uporanie się z Hezbollahem: „Bal ha bait (właściciel domu) musi zwariować!”. Peled nawiązał do szmoncesu, w którym reklamowano znaczną obniżkę towarów hasłem „Właściciel interesu oszalał!”, ale ówczesnym gospodarzom żydowskiego państwa, premierowi Barakowi, a po Baraku Szaronowi, ani w głowie było postradanie zmysłów i zaatakowanie Hezbollahu na wariata. Trzeźwo myślący Barak nie posłuchał Peleda, ale pod osłoną nocy wycofał wojsko z Libanu Południowego, gdzie w ciągu 18 lat zginęło około tysiąca izraelskich żołnierzy, a premier Szaron w imię spokoju i dostatku na północnej granicy Izraela wolał płacić za Izraelczyków pojmanych przez Hezbollah terrorystami masowo zwalnianymi z więzień. Szaron nie zamierzał powtórzyć doświadczenia sprzed dwóch dziesięcioleci – niesławnego marszu na Bejrut, uwieńczonego masakrą w obozach uchodźców palestyńskich w Sabrze i Szatili. Zwariowało na życzenie gen. Peleda dopiero dwóch ewidentnych cywilów, którzy znaleźli się u steru żydowskiego państwa: premier Ehud Olmert i minister obrony, Amir Perec. Olmert oszalał, jak chciał Peled (będący dziś komentatorem izraelskiej telewizji), i wszczął awanturę wojenną w Libanie, zamiast pójść śladem poprzedników i ocalić życie trzem żołnierzom, Szalitowi, Regewowi i Goldwaserowi, zwracając część terrorystów palestyńskich spośród 9,5 tys. trzymanych w izraelskich więzieniach. Olmert powodowany był najpewniej dokuczliwym kompleksem Szarona, kiedy zdecydował się na popuszczenie łańcucha bulterierowi gen. Danowi Chalucowi, szefowi Sztabu Generalnego. Można zrozumieć dylemat nowego premiera, osadzonego ni stąd, ni zowąd na żółtym fotelu Szarona, sławnego generała, mającego za sobą legendarne kampanie wojenne. Ehuda Olmerta, kolekcjonera wiecznych piór, męża działaczki lewicowej i ojca dziewczyny uczestniczącej w manifestacjach antywojennych, wyprowadziły z równowagi mało pochlebne porównania z Arielem Szaronem, czynione przy stole rządowym, w mediach i na arenie międzynarodowej. Generał Chaluc, będąc przed dwoma laty dowódcą izraelskiego lotnictwa wojskowego, wsławił się cyniczną wypowiedzią. „Czujemy ulgę na skrzydłach”, chichotał wesołkowato pytany przez dziennikarza, co czuje pilot zrzucający w Gazie tysiąckilogramową bombę na dom poszukiwanego Palestyńczyka, zabijając terrorystę wraz z rodziną i dziesiątkami sąsiadów, kobiet, starców i dzieci. Rolę partnera Olmerta do „chwili szaleństwa” zalecanej receptą generała rezerwy Peleda odegrał z uczuciem drugi cywil w rządzie, Amir Perec, operetkowa postać, znakomicie ośmieszająca Ministerstwo Obrony. „Dowódca Hezbollahu, Nasralla, dobrze zapamięta nazwisko Amir Perec! To ja i tylko ja poprowadzę armię do zwycięstwa!”, zapowiadał z dumą Perec na początku kampanii. Sprytny Olmert obsadził Pereca w roli ministra obrony, by go skompromitować na długie lata, bo nierozgarnięty przywódca Partii Pracy zdradził nieopatrznie mediom, że w najbliższych wyborach będzie się ubiegał o posadę premiera. Olmert nie przewidział, że Amir Perec, zabawny marokański Żyd mówiący o sobie w trzeciej osobie, stanie się wygodnym medium dla gen. Chaluca, rodzajem stempla gumowego. Olmert, Perec i Chaluc ruszyli na Liban na oślep, na wariata, z przesadnym apetytem. Nakreślali cele nie do osiągnięcia: zgniecenie Hezbollahu, likwidację Nasralli po odebraniu mu rakiet, odepchnięcie niedobitków Hezbollahu od granicy z Izraelem – chociaż rozbrojony Hezbollah, przekształcony w partię polityczną mógłby tam koczować, nikomu nie zagrażając. W planach wojowniczej trójki odzyskanie jeńców wspominane było półgębkiem, jak gdyby inicjatorzy wojny nie wierzyli, że Liban spłonie, legnie w gruzach wraz z Bejrutem, ale żołnierze izraelscy wzięci do niewoli pozostaną przy życiu. Izrael ruszył na Liban bez planów taktycznych poza klasycznymi metodami wojny na odległość, prowadzonej za pomocą samolotów F-16, śmigłowców szturmowych, dalekosiężnych armat kalibru 155 mm, rakiet RLMS (amerykańskiej wersji katiuszy) i kutrów rakietowych. Jedynie wicepremier Szimon Peres mógł ostrzec Olmerta, Pereca i Chaluca przed zasadzkami czyhającymi podczas wojny prowadzonej „po amerykańsku”, na wzór Kosowa. Peres, przypomnijmy, zajął fotel premiera po tragicznej śmierci Rabina, a Olmert został premierem dzięki równie niespodziewanemu odejściu Szarona. I jak obecny Olmert, który wyruszył na Liban toczony kompleksem Szarona, takoż samo niegdysiejszy Peres, borykający się
Tagi:
Edward Etler









