Młodzieżowe gangi wystrzeliwują się na ulicach Londynu. Od ubiegłego roku zginęło już 52 nastolatków W ubiegłym roku w Londynie zabito 27 nastolatków. W tym już 25. Za większością zabójstw stoją członkowie ulicznych gangów, w których broń potrafią nosić już nawet 12-latki. Problem jest coraz poważniejszy i raz po raz wstrząsa brytyjską stolicą. Problem młodzieżowej przestępczości nie jest niczym nowym dla wielomilionowej metropolii. Wzmianki o działających tam młodzieżowych gangach pojawiają się już w XVII i XVIII w. Z kolei XIX-wieczny Londyn dał światu słowo Hooligan. Jego ojcem był ponoć irlandzki bandzior, a zarazem lider działającego w Borough gangu, Patrick Houlihan. Także w XX w. londyńczycy widzieli niejedno. Działały tam etniczne mafie, m.in. włoska (tzw. Sabinis) oraz żydowska. Później jak wszystkie brytyjskie miasta Londyn doświadczył działań zorganizowanych bojówek pseudokibiców i niezwykle aktywnej subkultury punków. Początki przypominających dzisiejsze ulicznych gangów to lata 80., kiedy niektóre z dzielnic Londynu zaczęły przypominać amerykańskie etniczne getta. W latach 90. i na początku nowego wieku doszło do wielu związanych z ich działalnością morderstw. Najgłośniejszym była sprawa należących do gangu Young Peckham Boys braci Danny’ego i Ricky’ego Preddych, którzy zadźgali 10-letniego Nigeryjczyka Demilolę Taylora. Mimo to dopiero wydarzenia z lutego ubiegłego roku i rozpoczęta wtedy krwawa łaźnia spowodowały, że problem ulicznych gangów stał się w brytyjskiej stolicy pierwszoplanowy. Powody były dwa. Po pierwsze niespotykana wcześniej skala zjawiska oraz liczba przypadkowych ofiar (jedną z nich była Polka – 26-letnia Magda Pniewska, przypadkowo postrzelona w New Cross). Drugim powodem jest to, że młodzi gangsterzy coraz częściej zamiast po nóż zaczęli sięgać po pistolety, a nawet broń maszynową. Naciśnij i się módl 3 lutego 2007 r. w londyńskim Streatham zginął 17-letni James Smartt-Ford „Dre”. Zabito go na oczach 350 osób. „Times” pisał: „Dre stał gotowy, by wejść na lód, gdy nagle pojawił się ubrany na czarno młodzian z bronią. Oddał dwa strzały w plecy swojej ofiary. Umierający Dre upadł do przodu, jego krew rozlała się na lodowisko”. Po strzałach zapadła cisza, którą zmącił jedynie krzyk dziewczyny Dre. Zaraz potem zaczęła się panika, z której skorzystał nigdy niezłapany napastnik. Mimo tak niecodziennych okoliczności śmierć James’a Smartta-Forda została przyjęta w miarę spokojnie – jako kolejne ze zdarzających się od czasu do czasu w wielomilionowej metropolii zabójstw. Niewielu spodziewało się wtedy, że w ciągu nadchodzącego miesiąca zginie kolejnych pięciu nastolatków. Trzy dni po wydarzeniach w Streatham na pierwsze strony gazet trafiła inna dzielnica południowego Londynu – słynące z wyjątkowo wysokiej przestępczości oraz bardzo aktywnego lokalnego gangu – Peckham. Ofiarą gangsterskich porachunków padł tam 15-letni Michael Dosunmu. Wkrótce okazało się, że nastolatek był przypadkową ofiarą. Napastnicy pomylili go z jego starszym bratem – weteranem z Iraku, który po powrocie z tego kraju kompletnie nie mógł się pozbierać i zaangażował się w działalność gangów. Wraz z kolegami z Pelican Crew napadali na furgonetki. 26-letni Hakeem Dosunmu był w czasie napadów kierowcą. Wkrótce jednak przestępcy pokłócili się o łupy, a Hakeem został oskarżony o kradzież 45 tys. funtów ze wspólnej kasy. Dwóch członków gangu postanowiło się zemścić. Krótko po północy 6 lutego 2007 r. włamali się do domu Hakeema. Wpadli do jednej z sypialni i otworzyli ogień z pistoletu maszynowego MAC 10 (na ulicy nazywanego „rozpyl i się módl” – spray and pray). Ofiara została trafiona cztery razy. Pochodzący z Somalii Abdi Omar Noor oraz urodzony w Sierra Leone Mohhamed Sannoh w ciemności nie zorientowali się jednak, że zamiast do członka własnego gangu strzelają do jego nastoletniego brata. Kilka dni później, w walentynki, zginął 15-letni Billy Cox. Został zastrzelony w biały dzień we własnym mieszkaniu na Clapham, do którego sam wpuścił napastnika. Wcześniej zadarł z miejscowym gangiem lub jednym z jego członków. Jedna z sąsiadek, a zarazem matka jego kolegi, Janine Easton, mówiła: „Myślę, że miało to coś wspólnego ze wzajemnym obrażaniem się przez SMS-y – właśnie czymś tak głupim”.
Tagi:
Tomasz Borejza








