Wojna o energię

Sytuacja ludzi jako wiecznych poszukiwaczy energii wydaje się paradoksalna. Pod naszymi stopami, w głębi Ziemi, znajdują się jej olbrzymie zasoby, jak również planeta nasza skąpana jest w potężnym potoku promieniowania słonecznego. Sęk jednak w tym, że do wewnętrznych źródeł globu niełatwo się dobrać, ze względu na to, że znajdują się na dużej głębokości, zaś słoneczna energia opada na Ziemię w bardzo dużym rozproszeniu. Ta ostatnia jest przyczyną potężnych ruchów atmosfery, a pośrednio także oceanicznych pływów niosących wielkie moce. Mniej więcej od połowy ubiegłego stulecia inżynieria nasza usiłowała wykorzystać chociażby część energii przypływów i odpływów wodnych mas, lecz prohibitywne okazywały się koszty niezbędnych instalacji przybrzeżnych, jak też kłopotliwość utrzymywania ich w ciągłym ruchu. Dlatego nowy wiek rozpoczął się od doskonalenia sposobów wykorzystywania energii atmosferycznej, obecnie dosyć masowo poruszającej tak zwane wiatropędnie. One również najlepszych efektów dostarczają, kiedy się je osadza na przybrzeżnych płyciznach, ale wiatr nie wieje zawsze i jego zmienna szybkość wymaga dodatkowych urządzeń mających uczynić przemianę ruchu powietrza w elektryczność możliwie równomierną i stałą. Toteż ostatnio powrócono do koncepcji wykorzystywania energii prądów oceanicznych za pomocą zanurzonych przybrzeżnie turbin.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 06/2003, 2003

Kategorie: Felietony