Autor był działaczem opozycji, doradcą premiera Bieleckiego, posłem KLD, obecnie jest niezależnym publicystą, współpracuje m.in. z Dziś i Magazynem Obywatel Upieranie się przy tezie, że w 1945 roku zamieniliśmy jedną okupację na drugą, ma tylko jeden cel utrzymanie stanu permanentnego konfliktu z Moskwą Z polskiej perspektywy II wojna światowa rozpada się jakby na dwa odrębne konflikty z Niemcami i Związkiem Radzieckim. Nie dla wszystkich jest to oczywiste, ale bez uświadomienia sobie tego trudno zrozumieć naszą najnowszą historię. Wojna polsko-niemiecka wybuchła 1 września 1939 r. i zakończyła się 8 maja 1945 r. zwycięstwem koalicji anglosasko-sowieckiej, z naszym udziałem. W efekcie nie tylko żołnierz polski uczestniczył w zdobyciu Berlina, lecz także powojenna rekonstrukcja naszego państwa odbyła się kosztem terytorium Niemiec. I nikt tego zwycięstwa chyba obecnie nie podważa chociaż mało który przedstawiciel obozu solidarnościowego wyraźnie to powie. Ale należy też pamiętać, że mimo udziału Polski w zwycięskiej koalicji antyniemieckiej ostatecznie nowa granica między Warszawą a Berlinem została uznana przez Niemcy dopiero w 1990 r. chociaż trudno tu negować znaczenie umowy granicznej między PRL a RFN z 7 grudnia 1970 r. Jednak kwestia wzajemnych roszczeń majątkowych nie jest rozstrzygnięta do dziś. Inaczej wygląda sprawa konfliktu polsko-sowieckiego, który rozpoczął się 17 września 1939 r. i właściwie wciąż trwa, i to mimo że od upadku Związku Radzieckiego upłynęło już kilkanaście lat. W tej sytuacji naszym przeciwnikiem stała się Rosja jako sukcesor ZSRR i wielowiekowy konkurent do panowania na Wschodzie. Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele obozu solidarnościowego. Warto zaznaczyć, że przez cały ten czas Warszawa toczy swój bój z eurazjatyckim mocarstwem w gruncie rzeczy w całkowitym osamotnieniu. Od czasu II wojny światowej nic się tu nie zmieniło, gdyż po 1945 r. w polityce USA nad antagonizmem przeważał model konfliktowej współpracy z Moskwą. Pewnym wyjątkiem był tu jedynie okres prezydentury Harryego Trumana pod koniec lat 40. i Ronalda Reagana w latach 80. Żeby było wszystko jasne. Konflikt polsko-sowiecki miał swoje oczywiste powody, wynikające ze sposobu zakończenia II wojny światowej. Obok pozostawania Warszawy w sowieckiej strefie wpływów w grę wchodził też opór przed narzuconym nam komunistycznym modelem społeczno-gospodarczym. Ale dekomunizacja naszego kraju zakończyła się ostatecznie wraz z uchwaleniem w latach 1988-1989 kilku pakietów ustaw rządu Mieczysława F. Rakowskiego, a ostatni żołnierze rosyjscy już nie sowieccy opuścili Polskę na jesieni 1993 r. A więc i tym razem odnieśliśmy zwycięstwo chociaż znacznie przesunięte w czasie. Od tego momentu nie ma żadnych racjonalnych przesłanek do antagonizmu na linii Warszawa-Moskwa. Podnoszenie w tym roku w ramach polskiej polityki historycznej problemu uznania zbrodni katyńskiej za przejaw ludobójstwa czy upieranie się przy tezie, że w 1945 r. zamieniliśmy jedną okupację na drugą, co miało być jakoby zadecydowane w trakcie konferencji jałtańskiej, albo też twierdzenie, że obecnie jesteśmy przedmiotem rosyjskiej agresji w handlu ropą i gazem ma tylko jeden cel utrzymanie stanu permanentnego konfliktu z Rosją. Głównym teoretykiem tego permanentnego konfliktu na linii Warszawa-Moskwa jest bez wątpienia prof. Andrzej Nowak z UJ, wedle którego, Jeśli polska ťpolityka historycznaŤ nie upora się ze sprawą Katynia, nie ťprzebije sięŤ z jej wymową symbolu jednej z dwóch największych zbrodni XX wieku: zbrodni komunizmu to zdradzimy nie tylko pamięć o zamordowanych na wschodzie, ale zmarnujemy szansę na ustalenie godnego i stabilnego miejsca Polski w Europie, obok Rosji. Zwracam uwagę, że upamiętnienie zbrodni katyńskiej i męczeństwa Polaków w latach 1939-1941 traktowane jest tu czysto instrumentalnie jako użyteczne narzędzie do walki z Moskwą, a najważniejsze znaczenie w tym wywodzie ma jego zakończenie. Chodzi więc w gruncie rzeczy o taką przebudowę architektury geopolitycznej Wschodu, aby Polska mogła wrócić do mocarstwowej pozycji z czasów jagiellońskich. Ale w tym boju o zepchnięcie Rosji z dominującej pozycji na Wschodzie Polska jest znowu osamotniona. I niczego tu nie zmienia antyrosyjskie zaangażowanie USA, obok nas, w ostatnie wydarzenia na Ukrainie, gdyż równocześnie Waszyngton na innych polach intensywnie współpracuje z Moskwą, w przeciwieństwie do nas. Tym bardziej nie możemy liczyć na wsparcie państw dominujących w Unii Europejskiej. Cienia wątpliwości nie pozostawił co do tego kanclerz Gerhard Schröder, który tydzień temu skrytykował zasadę utrzymywania ścisłych
Tagi:
Lech Mażewski









