Wojsko polskojęzyczne?

Wojsko polskojęzyczne?

Z zainteresowaniem przeczytałem monografię Czesława Grzelaka, Henryka Stańczyka i Stefana Zwolińskiego o wojennych dziejach Ludowego Wojska Polskiego, sformowanego w ZSRR pod auspicjami ZPP, a rozwiniętego w kraju pod rządami PKWN i późniejszego Rządu Tymczasowego. Jest to studium solidne, nie omija spraw trudnych, ale nie korzy się przed aktualną poprawnością polityczną, usiłuje wypośrodkować oceny, pozostając w zgodzie z faktami. Wnosi do obrazu tamtych lat i wydarzeń sporo współczesnej wiedzy, wykorzystuje nowo dostępne źródła, rozwiewa trochę mitów. Nie oszczędza politycznych patronów tej lewicowej armii, choć nie zawsze z należytą bezstronnością wnika w ich zamiary, a także uwarunkowania, w jakich działali. Stara się przede wszystkim docenić żołnierski wysiłek i jego patriotyczny sens.
Wzorcowa dla kierunku dociekań i standardów naukowych jest charakterystyka samej bitwy pod Lenino, zdarzenia dla tej armii symbolicznego. Bitwa ta ma w literaturze swoją jasną i ciemną legendę. Prawda jest prozaiczna, choć krwawa. Jak to na wojnie. Autor odpowiedniego rozdziału jest rzeczowy. Przypomina, że radzieckie dowództwo naczelne 3.10.1943 r. zaleciło koncentrację wysiłku na prawym skrzydle frontu zachodniego, tak aby w razie powodzenia uniknąć forsowania Dniepru. Zatem główne siły skupiono na północ od 33. armii gen. Gordowa, do której przydzielono 1. polską DP.
Dywizja znalazła się na „kierunku pomocniczym, wyprowadzającym na Dniepr, gdzie dowódca frontu natarcia nie planował. Zadanie 33. armii gen. Gordowa sprowadzało się zatem do wiązania sił niemieckich przed swoim frontem, aby nieprzyjaciel nie mógł wykorzystać ich na innych zagrożonych kierunkach. Nie oznaczało to natarcia, ale jego pozorowanie. W czasie II wojny światowej wyzyskiwanie całych związków taktycznych i operacyjnych do działań wiążących było zjawiskiem bardzo częstym, toteż w zadaniu, które postawiono 33. armii, nie należy dopatrywać się szczególnych intencji. Trudniejsze do wytłumaczenia pozostaje zatajenie istoty tego zadania przed gen. Berlingiem”. Od siebie dodam, że należało to do rutyny, dowódców dywizji o pozorowanym charakterze działań z zasady nie informowano.
Tak czy inaczej 1. DP zadanie wykonała, jak na jednostkę jeszcze nieostrzelaną – chlubnie. Opłaciła to znacznymi stratami – 510 poległych, 652 zaginionych bez wieści (ale tylko 116 dostało się do niewoli, zatem pozostali zapewne też polegli), 1776 odniosło rany i kontuzje. Razem stracono ponad 25% stanu. Ale straty nieprzyjaciela też były niemałe. Jak podaje Edward Kospath-Pawłowski (WPH, nr 3, 1993), około 1,5 tys. poległych i 330 wziętych do niewoli (większość wpadła w ręce niewalczących sąsiednich dywizji sowieckich).
Są w monografii Grzelaka, Stańczyka i Zwolińskiego interpretacje dyskusyjne lub skłaniające do zastanowienia. Łatwo jest dzisiaj kwestionować motywy twórców kościuszkowskiej armii. Że współdziałali w realizowaniu polskich planów Stalina, że sam Berling działał w kontakcie z radzieckimi służbami specjalnymi itp. itd. Któż jednak inny niż sprzymierzeńcy Stalina mógł w warunkach, jakie powstały wiosną 1943 r., sformować w ZSRR polskie wojsko, uzbroić kilkadziesiąt tysięcy zesłańców, wyprowadzić ich oraz ich rodziny na drogę do kraju i wolności? Zapewnić polską obecność i polski czyn na froncie wschodnim? Z kim mieliby współpracować ci, co się tego zadania podejmowali? Przypomina mi się pewna dyskusja z lat 60. Mówca historyk z emfazą pomstował, że Piłsudski współpracował z wywiadem ck Austrii. Na to starszy i mądry uczestnik rozmowy, skądinąd prominent reżimu, sarkastycznie zauważył: „Jeśli organizował formacje wojskowe na terytorium Austro-Węgier, to z jakim wywiadem miał współpracować? Z rosyjskim?”.
Mam do tego osobisty stosunek. Byłem zesłańcem na Syberii. Latem 1943 r. wstąpiłem ochotniczo do tego berlingowskiego wojska. Przeszedłem długą drogę od Riazania do Gdańska jako żołnierz i młodszy oficer. Mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Parę lat temu dziennikarka z „GW”, z generacji, która na szczęście nie musiała już wąchać prochu, wypytywała mnie o szczegóły historyczne dotyczące Wandy Wasilewskiej. Miała o niej wyrobioną opinię: zdrajczyni, podobno o sobie mówiła „bywszaja Polka”. Wyraziłem odmienny pogląd, że na swój sposób Wasilewska ma dla sprawy polskiej zasługi. Zdumionej dziennikarce wyjaśniłem, że w jakiejś mierze dzięki Wasilewskiej ja i wielu mnie podobnych zesłańców poczuliśmy się wolni, dostaliśmy broń do ręki, pomaszerowaliśmy do domu, do kraju. Była zdegustowana, straciła chęć do dalszej rozmowy. Ja także.

 

Czesław Grzelak, Henryk Stańczyk, Stefan Zwoliński, Armia Berlinga i Żymierskiego. Wojsko Polskie na froncie wschodnim 1943-1945, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2002, s. 434

 

Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy