Trzecia kadencja prezydenta Zdrojewskiego to największy w dziejach stolicy Dolnego Śląska skandal finansowy Uroczy, przystojny, przygotowany na każde pytanie, obecny we wszystkich mediach, zwycięski we wszystkich bataliach. Każdą porażkę obraca w sukces, nigdy nie wraca do spraw, o których raz powiedział, że wyszły miastu na dobre. Nie organizuje konferencji prasowych, nie ma nawet rzecznika. Sam odpowiada na wybrane pytania wybranym dziennikarzom. Jeśli któremuś z nich zdarzy się konsekwentnie przypierać go do muru, odpowiada “to nieprawda”, albo “czas pokaże, kto ma rację”. Jeśli nie on, to kto? W roku 1990, kiedy prezydent Bogdan Zdrojewski zasiadł na miejskim tronie, miał zaledwie 33 lata i skromną naukową przeszłość. Prowadził ćwiczenia z kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Polityka zaczęła się dla niego właśnie na uczelni. W latach 80. był przewodniczącym NZS. Do pierwszej demokratycznej Rady Miejskiej wniósł go Komitet Obywatelski. Kto i jak spowodował, że został prezydentem blisko 700-tysięcznego miasta, do dziś nie wiadomo. Być może zbieg sprzyjających okoliczności. Był najlepszym kandydatem tamtych czasów. Bezpartyjny, bez komunistycznej przeszłości, wykształcony, wysoki i ładnie mówił. Wrocławianom nie trzeba było zbyt wiele obiecywać. Miasto po 50 latach zaniedbań wołało o każdą zmianę. Obiecał więc, że miasto się zmieni. Dziś, w trakcie trzeciej kadencji prezydenta Zdrojewskiego, można by odnieść wrażenie, że tak właśnie jest. Miasto rozkopane, kamienice w rynku pomalowane na pastelowo i … i już. Pierwsza kadencja minęła dość bezboleśnie i wyglądała podobnie jak wszystkie pierwsze kadencje samorządów w Polsce. Polegała na zmianach nazw ulic i przyglądaniu się, ile władzy, czyli pieniędzy, Warszawa odda prowincji i co z tego wyniknie. Prezydent Zdrojewski zaczął osobiście pełnić dyżury telefoniczne w mediach. Każdy mieszkaniec mógł się dodzwonić pod redakcyjny telefon i zapytać osobiście, o co tylko chciał. Jakie muszki zaatakowały drzewa w Parku Szczytnickim i jakim płynem zlewają je samoloty, żeby nam parku robactwo nie zżarło? – wiedział. Dlaczego główne, a nie tylko boczne ulice w mieście są dziurawe jak sito? – wiedział. Jak w teleturnieju. Jeśli tylko pojawiało się konkretne pytanie, dlaczego np. wciąż brak odpowiedzi na skargę w sprawie samowoli budowlanej, nielegalnego zakładu lakierniczego pod oknami emerytki lub agencji towarzyskiej, zapewniał, że przypomni o sprawie odpowiednim urzędnikom, którzy są tak zapracowani, że mogło im coś umknąć. Dwa kataklizmy Trudno rozstrzygnąć, co było dla Wrocławia bardziej bezwzględnym żywiołem. Wielka woda z lipca 1997 roku, która wdarła się na ulice miasta, czy Najwyższa Izba Kontroli, która wdarła się do miejskich dokumentów. Kontrolerzy pojawili się przed wodą, już w roku 1996. Ustalili, że miasto niewiele wie o sobie: o swoim mieniu, dochodach, wydatkach, wierzytelnościach i długach. Ile mieszkań komunalnych i garaży jest wykorzystywanych, ile pustych, ile przynosi jakikolwiek dochód, a ile tylko powinno przynosić. Ilu lokatorów i dzierżawców lokali handlowych i usługowych płaci regularnie, a ilu ma to w nosie. Brak danych o dłużnikach za dzierżawy i najmy spowodował “niemożność ustalenia aktywów i pasywów gminy” na koniec roku. Dzięki kontrolerom NIK miejskie służby finansowe dowiedziały się, że już w roku 1994 i 1995 do miejskiej kasy nie trafiła blisko połowa należnych wpływów z tego tytułu. Przykłady niefrasobliwości finansowej mnożą się na kartach protokołów NIK. Odpowiedzialność za taką sytuację miejskiej księgowości ponosi pani skarbnik, Leontyna Gemza. Konsekwencje wobec niej powinien wyciągnąć jej szef, prezydent Zdrojewski. Ale nie wyciągnął. Okazało się również, że miasto Wrocław za publiczne pieniądze budowało od 1991 roku prywatne lotnisko. Otóż Rada Miejska wyraziła zgodę na udział gminy w Spółce Akcyjnej Port Lotniczy Wrocław. Dzięki temu miasto będzie miało lotnisko międzynarodowe z prawdziwego zdarzenia, a jako udziałowiec spółki będzie w przyszłości uczestniczyć w jej zyskach. Zobowiązania gminy wobec spółki i spółki wobec gminy miała regulować osobna umowa. Umowa taka nigdy nie powstała. Mimo to miasto wyłożyło w ciągu pięciu kolejnych lat 4.735 tys. zł na budowę lotniska, bez żadnych gwarancji, że spółka podzieli się w przyszłości zyskami z gminą. Dopiero kontrola NIK spowodowała, że “wszystkie nakłady poniesione przez gminę zostały oszacowane przez biegłego(…). Cały majątek opłacony przez gminę zostanie wniesiony w formie aportu do Spółki, a gmina uzyska
Tagi:
Jolanta Krysowata









