Wyczerpał odporność na życie – rozmowa z Aleksandrem Makowskim

Wyczerpał odporność na życie – rozmowa z Aleksandrem Makowskim

Dla Petelickiego nie było żadnych przeszkód. Był najbardziej szalonym oficerem wywiadu, jakiego znałem. Stworzył coś unikatowego – GROM, który stał się polską marką Poniedziałek, 17 grudnia 2012, godz. 12.00, restauracja Zielnik, Warszawa Pamięta pan ten moment, kiedy polscy oficerowie wywiadu usłyszeli, że muszą przejść weryfikację, aby mogli nadal pracować w wywiadzie czy innych służbach specjalnych? – To było na przełomie lat 1989 i 1990. Weryfikacja trwała do połowy 1990 r. Byłem wówczas w Rzymie. W związku z tym nie stawałem przed żadną komisją. Zostałem zweryfikowany bez swojego udziału. Zweryfikowany negatywnie. Nie odwoływał się pan? – W moim przypadku to nie miało sensu. Żeby było śmieszniej, w lipcu 1990 r. zostałem ściągnięty do Polski. Spotkał się ze mną szef gabinetu ministra Kozłowskiego, i zapytał, czy chciałbym dalej z nimi współpracować. To znaczy z nową ekipą. Powiedziałem mu, że moja chęć nie ma tutaj wielkiego znaczenia. Zapytałem, czy zapoznał się z moją teczką. Usłyszałem z kolei, że moja teczka nie ma znaczenia, wszystko można przeforsować. Wśród oficerów wywiadu uchodzi Pan za superagenta… – …nie byłem taki super. Myślę, że byli lepsi ode mnie. Kto? – Dobrzy oficerowie, którzy realizowali ciekawe zadania w różnych pionach. W pionie naukowo-technicznym, w pionie nielegałów. Tam prowadzono ciekawe sprawy. Będziemy się jednak upierać, że był pan asem naszego wywiadu. – No, skoro pisze o tym Antoni Macierewicz, to pewnie tak (śmiech). Ale jeśli chodzi o Petelickiego jako szpiega, to zdania są podzielone. Niektórzy jego koledzy mówili nam, że on sam zdawał sobie sprawę z tego, że do werbowania talentu nie ma. – Nie, dlaczego? Miał do tego smykałkę. Jego teczka jest w IPN, można to ustalić. Jakie miał awanse, odznaczenia, rekomendacje. Gdyby nie był sprawny w wywiadzie, nie byłby rezydentem. Nie wyjeżdżałby i nie pracował za granicą. (…) Do którego liceum pan chodził? – Szkołę średnią robiłem w Ameryce. Przez pierwsze cztery lata podstawówki uczyłem się w Londynie, kolejne lata zaliczyłem w Polsce, a resztę edukacji dokończyłem w USA. Mój ojciec był szpiegiem. Amerykańscy koledzy nie podejrzewali, czym się zajmuje pański tata? – Myślę, że ci bardziej rozgarnięci podejrzewali, bo to były takie czasy, lata 60.-70. Kiedy pan sam się zorientował, że pański ojciec jest oficerem wywiadu? – Byłem już nastolatkiem, zacząłem się domyślać, bo te różne podróże, pozycja, jaką zajmował – zawsze albo pierwszy sekretarz, albo radca w ambasadzie. Gdy miałem 17 lat, wróciliśmy z rodzicami ze Stanów, gdzie wcześniej zrobiłem maturę, i poszedłem w Polsce na studia, na wydział prawa. Petelicki studiował tam cztery lata wcześniej. Wtedy było już dla mnie oczywiste, co robi mój ojciec. Zresztą sam mi się przyznał. Akurat wyrzucono go z Departamentu I, był rok 1968, a on nie chciał brać udziału w nagonce na Żydów. Siedział w domu, coś tam pisał, póki znów nie zatrudnił się w MSZ, i wtedy mi się przyznał. A gdy miałem 21 lat i kończyłem studia prawnicze, zapytał mnie, czy nie chciałbym pracować w wywiadzie. Jak się ma 21 lat, to takiej propozycji nie można odrzucić. No i poszedłem na rok do szkoły szpiegów w Kiejkutach. Pewnie nawet niespecjalnie pan musiał do tej szkoły chodzić. Angielski znał pan perfekcyjnie. Tata o pracy opowiedział? – Gdy jako 10-latek wróciłem do kraju, angielski znałem lepiej niż polski. Był pan w Ameryce razem z Petelickim? – Zahaczyliśmy tam o siebie. Byłem na stypendium w Harwardzkiej Szkole Prawa, on od czasu do czasu przyjeżdżał, spotykaliśmy się. Szliśmy do pubu. Było to jedyne miejsce, gdzie można było rozmawiać, bo przecież nie w hotelu. I nie w parku, gdzie było albo zimno, albo za gorąco. Rozmawialiście o swojej pracy, o zadaniach, jakie mieliście do wykonania? – Mówiłem mu, jak mi się wiedzie na Harvardzie, bo przyjeżdżał, żeby to usłyszeć, natomiast wiadomo, że jeden oficer nie ujawnia drugiemu swoich spraw. To zakazane i wbrew procedurze. Czym się zajmował wydział amerykański? – Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej, Meksykiem i Ameryką Południową (śmiech). Krótko mówiąc rozpracowywaniem Amerykanów. Polonią amerykańską też? – Oczywiście, przecież to była baza werbunkowa. Każdy wywiad korzysta ze swoich. Jak wyglądało to rozpracowanie w latach 80.? – Wiedzieliśmy, że do Polski

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 23/2013

Kategorie: Wywiady