29/2002

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Felietony

Nowy minister

Kuchnia polska Pan Waldemar Dąbrowski, nowy minister, nie jest osobą w kulturze nową. Nie jest też nową postacią w ministerstwie, gdzie piastował już funkcję wiceministra. Z tą działalnością ministra Dąbrowskiego łączyć chyba należy gest pani Aleksandry Jakubowskiej, wiceministra w tym resorcie, która na wieść o mianowaniu nowego szefa znowu wzięła torebkę i wyszła z urzędu, choć minister Dąbrowski przypuszcza, że wróci. Pani Jakubowska jest kobietą z charakterem, podejmującą szybkie decyzje, nam zaś bardziej wypada przyjrzeć się po prostu temu, co zapowiada nowy minister, a także zastanowić się nad tym, co kulturze polskiej jest naprawdę potrzebne. Otóż z dość licznych już wypowiedzi ministra wynika, że jego podstawową doktryną jest połączenie mechanizmów kulturalnych z – jak to określa – strukturami korporacyjnymi, czyli po prostu z prywatną gospodarką. „Teraz, kiedy mecenat państwa słabnie, od biznesu zależeć będą losy wielu dziedzin polskiego życia kulturalnego”, powiedział „Trybunie” (8.07. br.). Jest to na pozór rozumowanie słuszne w sytuacji, kiedy budżet państwa traktuje kulturę po macoszemu, a więc trzeba szukać dla niej nowych źródeł finansowania. Taki plan opracował już poprzednik pana Dąbrowskiego, pan Celiński, ale był to plan księżycowy, oparty na przesłankach,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Utrata zaufania

Prawo i obyczaje Upadek obyczajów jest ciężką plagą czasów dzisiejszych. Bardzo dotkliwie daje się nam we znaki zwłaszcza poczucie, że coraz mniej jest ludzi, których możemy darzyć pełnym zaufaniem. Nagminnie są łamane przez naszych bliźnich reguły, od których zależy nasz los w wielkich i małych sprawach. Czy nie ma już ludzi, na których można polegać jak na legendarnym Zawiszy? Życie w społeczeństwie, w którym nikt nikomu nie może ufać, jest po prostu koszmarem. Tak było w czasach panowania wielkich despotów, w państwach policyjnych, gdzie obywatele byli podsłuchiwani i śledzeni przez konfidentów. W PRL-u tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa żyli wśród nas, cieszyli się wielkim zaufaniem i dopiero po zmianie ustroju zostali ujawnieni (nie do końca!). Jesteśmy dziś jako społeczeństwo moralnie z powodu tych ludzi okaleczeni. System każdego państwa policyjnego opiera się na donosicielstwie i prowokacjach. Skuteczność tych zachowań wynika jednak z nadmiernej, naiwnej ufności, jaką żywimy do współziomków w czasach niespokojnych. Tak było w okresie okupacji niemieckiej, a później w latach komunistycznych prześladowań. Nie byliśmy w tej otwartości wobec innych ludzi jakimś wyjątkiem wśród narodów Europy, zwłaszcza słowiańskich. J. Conrad opisał w swej powieści „W oczach Zachodu” losy rosyjskiego konfidenta carskiej Ochrany, Kiryła Sidorowicza Razumowa, który spowodował aresztowanie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Urodzeni w siodle

Arek pewnie wkłada nogę w strzemię. Odbija się od ziemi i zwinnym ruchem sadowi w siodle. Na tle ruin zamku Krzyżtopór w Ujeździe wygląda niczym kawalerzysta z minionej epoki. Ma 20 lat, konie i jeździeckie arkana zna od podszewki. Za chwilę ruszy na popis kaskaderskich umiejętności. Uważnie spogląda na porosły trawą, wilgotny po deszczu zamkowy dziedziniec. – Powinno się udać – mówi cicho sam do siebie. Po krótkim cwale robi zwrot. Pochyla się, trzymając w dłoni lancę. Mija kolejne pozorniki (słupki). Przy ostatnim ściąga energicznie wodze, by zmniejszyć prędkość. Wierzchowiec staje dęba. Ślizga się na mokrej ziemi. Wali na bok, przygniatając nogę jeźdźca. Arka zabiera do szpitala karetka. Chłopak ma skomplikowane złamanie śródstopia. Z kaskaderskich popisów wraca do domu w podwarszawskiej Kobyłce z nogą w gipsie. Od upadku minęły trzy tygodnie. Arek się niecierpliwi. Chce jak najszybciej wrócić do formy, wskoczyć na konia i pogalopować. Jeździectwo i miłość do koni jest w jego domu rodzinną tradycją. – Kontuzji nie da się wykluczyć. Nieraz człowiek gwiazdy zobaczy, gdy przyhamuje bieg, ale to drobiazg w porównaniu z tym, co daje jazda – zapewnia Andrzej Michalik, ojciec Arka. Koniarz z krwi i kości. Swoją pasją

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Polski kierowca – zły kierowca?

Jeżeli nie zmienimy zasad szkolenia, nasi kierowcy staną się postrachem unijnych dróg i autostrad Polscy kierowcy są sprawcami coraz większej liczby wypadków w kraju i za granicą. Prowadzący pojazdy są źle wyszkoleni i należą do grupy najgorzej wyszkolonych kierowców w Europie. Nagminnie łamią prawo, popisują się drogowym cwaniactwem, są chamscy i nieuprzejmi. Niestety, bardzo często prowadzi to do wypadków i co za tym idzie – zwiększa się liczba ofiar śmiertelnych na drogach. Wysiłki, aby ten stan rzeczy zmienić na lepszy, są nieporadne i bardzo nieprofesjonalne. Zdumiewa fakt, że niemal wszyscy za istniejący stan winią kiepskie drogi, zapominając, że to ludzie są głównymi winowajcami wypadków. Posiadam polskie, brytyjskie i amerykańskie prawo jazdy. Bezpiecznie zjeździłem pół świata i od lat nie dostałem mandatu. Codziennie zaś jestem świadkiem szaleństwa na polskich drogach. Poniżej przedstawiam moje spostrzeżenia dotyczące zachowania polskich kierowców i powodów, dlaczego tak się dzieje. 1. Kursy prawa jazdy są na niskim poziomie, a prowadzą je przypadkowi ludzie. Nie mają oni wystarczającego doświadczenia, autorytetu i umiejętności. Ich celem jest zarabianie pieniędzy, a nie wyrabianie właściwych nawyków u przyszłych kierowców. Tak jak w całym naszym życiu i tu panują znajomości oraz korupcja. W innych krajach instruktorami czy wykładowcami na kursach mogą najczęściej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Drużynowy Kołodko

Dawni współpracownicy wicepremiera zajmują dziś najważniejsze stanowiska w państwie. Kim będą ich następcy O zamiarach Grzegorza Kołodki wiemy już dużo. Wiemy, jakie są główne zarysy jego planu ożywienia gospodarki i jakie priorytety. W tym tygodniu pod obrady rządu trafić mają projekty pierwszych ustaw oraz harmonogram ich wdrażania. Mniej wiemy, kto stanowić będzie trzon ekipy Kołodki. Jak dotąd poznaliśmy nazwiska kilku osób, które będą z nim współpracowały. Sam Kołodko zapewnia, że to nie koniec. „Prowadzę rozmowy, kompletuję drużynę”, mówi. „Mam jej wizję. Ściągam ludzi z wakacji, składam propozycje. W ciągu kilkunastu dni zespół powinien być gotowy. Jego skład parę osób zaskoczy”. Kto więc ostatecznie znajdzie się w drużynie Kołodki? Wicepremier nie chce podawać nazwisk swych faworytów. Ale, patrząc na dalsze losy pierwszego zespołu, zbudowanego w 1994 r., kiedy po raz pierwszy zostawał wicepremierem i ministrem finansów, wiadomo już, że trzeba będzie ich potraktować bardzo poważnie. Członkowie pierwszego zespołu Kołodki, którzy pisali i wdrażali „Strategię dla Polski”, porobili później kariery. Każdy. Czy to efekt szczęśliwej ręki Kołodki, znającego się na ludziach i potrafiącego wyłowić najlepszych? A może efekt tego, że ludzie pracując

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Nie ma katastrofy oświatowej

Jerzy Wiatr polemizuje z autorami „Gazety Wyborczej” Stan polskiej oświaty od dawna jest tematem licznych, z reguły bardzo krytycznych komentarzy. Uważam, że krytyka ta jest potrzebna i że konieczne są poważne zmiany. Nie mówię tego dopiero teraz. Gdy ponad sześć lat temu obejmowałem kierownictwo polskiej edukacji, wyraźnie opowiedziałem się za głębokimi zmianami, gdyż istniejący stan rzeczy nie mógł być uznany za dobry. W tym duchu rozpoczęliśmy wówczas zmiany programowe, o których publicystka „Gazety Wyborczej” Maria Kruczkowska pisała w obszernym artykule pod jakże znamiennym tytułem „Cicha rewolucja” (30.06.1997 r.). W ciekawym artykule zatytułowanym „Dobra szkoła polityki” („Gazeta Wyborcza” 4.09.2001 r.) Elżbieta Cichocka przypomniała, że zasady reformy wypracowano „w zamierzchłych czasach koalicji SLD-PSL” i powołała się na dokument opracowany pod moim kierownictwem i skierowany do Sejmu. Zawierał on długofalową koncepcję polityki edukacyjnej państwa zakładającą wydzielenie gimnazjum i wprowadzenie trzyletniego liceum profilowanego. Inna rzecz, że za rządów AWS przypominanie o tym było w bardzo złym tonie. Zabieram więc głos obecnie nie dlatego, bym nagle zmienił zdanie i stał się bezkrytycznym entuzjastą dotychczasowego stanu oświaty w Polsce, lecz dlatego, że w toczącej się obecnie dyskusji naruszono, moim zdaniem, reguły obiektywizmu. Niektórzy krytycy w słusznym zapale domagania się zmian

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Moda na świeczniku

TELEDELIRKA Podtrzymuję to, co powiedziałam kiedyś w programie „Co pani na to?”, mówiąc o naszych ministrach finansów. Wyraziłam mianowicie opinię, że SLD-owski rząd powinien dziękować Bogu za Belkę. To samo tyczy się pańskiego kota, czyli Kołodki. Bez względu na to, w jakiego Boga rząd wierzy, czy to jeszcze Marks, czy już Trójca Święta oraz Matka Boska z Częstochowy, premier powinien dać na mszę, i to na pełną sumę, ofiarować złote wota, a nawet udać się z pielgrzymką do Watykanu, by na klęczkach podziękować Panu, za to, że pozwolił stworzyć jeszcze w ciężkich czasach real socjalizmu szkołę ekonomii, która do dziś dostarcza nam porządnie wykształconych ministrów od mamony. To świetna moda, sprawdzona klasyka, skromna elegancja, to się zawsze dobrze nosi. Ekstrawagancje w postaci śliniaka dla przerośniętych niemowląt, w szerokie biało-czerwone pasy, dobre są dla ugrupowań awangardowych i anarchizujących. Ministrowie finansów powinni wyglądać podobnie, nosić zawsze takie same garnitury i krótko się strzyc. Najlepszy dowód zrozumienia sytuacji dał nowy minister, który z dnia na dzień przeobraził się z długowłosego proroka wróżącego z kart kredytowych poza rządem w krótko ostrzyżonego finansistę. Może zresztą, by zminimalizować koszta, lepiej poczekać trochę z dziękczynną pielgrzymką, aż Watykan w osobie Wielkiego Pielgrzyma przyjedzie do nas

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Społeczeństwo

A mówił, że kocha

Dziewięć miesięcy po wakacjach w szpitalach dzieci rodzą dzieci Czternastoletnia dziewczyna myślała, że ma guz w brzuchu. Poszła do lekarza. Ten miał przeczucie i zrobił jej szczegółowe badania. Okazało się, że jest w zaawansowanej ciąży. „To niemożliwe, w końcu jestem dziewicą”, mówiła zapłakana nastolatka. Przyznała się jednak, że podczas wakacji chodziła z kolegami do kina, a po kinie wszyscy szli nad rzekę. Było wino, słońce, woda. „Ale my tylko rozbieraliśmy się i całowaliśmy. Nic więcej nie robiliśmy”, dziwi się. Gdy rodzice dowiedzieli się o ciąży, wyrzucili córkę z domu. „Co powiedzą sąsiedzi? Taki wstyd”, załamywali ręce. Dziewczyna błąkała się przez kilka dni, w końcu zdesperowana wróciła do domu. Wzięła siekierę i na oczach rodziców zaczęła odrąbywać sobie palce. Gdy obcięła palec wskazujący, rodzice powiedzieli, że może do nich wrócić. Po kilku miesiącach urodziła dziecko. Podobnych historii zdarza się znacznie więcej. Są tylko starannie ukrywane. Bo czy łatwo przyznać się do wakacyjnej wpadki? Szczególnie gdy mieszka się w małej miejscowości, gdzie wszyscy wszystkich znają. Tymczasem dziewięć miesięcy po wakacjach nietrudno znaleźć na salach porodowych 15-letnie matki. Są najczęściej same, niektórym tylko towarzyszą rodzice. W akcie urodzenia dziecka wpisuje się: ojciec nieznany. Czy młodzież jest przygotowana na wakacyjny seks? –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Spałem i jechałem

Horror zaczyna się latem. Człowiek zap… po cztery trasy tygodniowo i nie piśnie nawet o dziewięciogodzinnym dniu pracy Poważne wypadki polskich autokarów, które wydarzyły się w ostatnich tygodniach, sprawiły, że tematem bezpieczeństwa transportu wakacyjnego zajęli się wszyscy: rodzice dzieci wyjeżdżających na obozy, dziennikarze i politycy. Marek jest kierowcą autobusu z prawie 20-letnim stażem. Większość zawodowego życia spędził za kierownicą autokarów wożących wycieczki zagraniczne. Pracuje w dużej firmie przewozowej w Warszawie. Bieda panie, bieda Panie, teraz to jest wszystko cacy. Ale pan widzi, jaka to firma. Własny park maszynowy, własny serwis, kilkanaście autokarów, większość to nówki. Ale większość firm przewozowych w Polsce to małe przedsiębiorstwa, mające jeden, góra dwa autokary. Spotkałem kiedyś w Chorwacji takiego jednego biznesmena. Były górnik, dostał odprawę i z kumplem złożyli się na dziesięcioletniego mercedesa składanego w Turcji. I już powstała firma przewozowa! Z dwoma kierowcami, którzy zap… non stop ze zmianami w locie. Trasa, sen, trasa, sen. Ceny mieli niskie, więc w końcu przeszli na trasy zagraniczne. I tak mają szczęście, bo ze Śląska te kilkaset kilometrów bliżej do ciepłych krajów. Dobrej jakości autobus kosztuje. Nawet jeśli go wziąć w leasing, to raty są za wysokie dla przeciętnego polskiego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Obnażanie na ekranie

Widzowie mają już dość telewizyjnej spowiedzi Polacy są bardzo umiejętnymi uczniami. Szybko przyswajają sobie materiał z zakresu „oferta programowa mediów”, a potem rozglądają się za następnymi propozycjami. Polskie programy telewizyjne żyją o wiele krócej niż na Zachodzie. Kolejne gatunki są przez nas pochłaniane, przeżuwane i wypluwane. Właśnie tak stało się z programami typu talk show. Choć nadal gromadzą przed telewizorami miliony widzów, ich popularność pomału gaśnie. W porównaniu z rokiem 2001 ich audytorium jest mniejsze o kilkaset tysięcy, a w niektórych przypadkach nawet o kilka milionów. – Minęła u nas epoka talk show – ocenia prof. Wiesław Godzic, specjalista w zakresie mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Każdy gatunek telewizyjny ma swoje życie. Najpierw rozwija się, następnie rozkwita, potem dopada go stagnacja i wreszcie zanika. Polskie talk show obecnie są w fazie stagnacji – nic się w nich nie dzieje, idą siłą rozpędu. Zostały sprowadzone do roli uzupełnienia ramówki – dodaje Tomasz Raczek, który prowadził talk show w telewizji Canal Plus. Za prekursora talk show w naszym kraju uznaje się „Tele-echo” Ireny Dziedzic nadawane od 1956 r. Jednak prawdziwe talk show w wydaniu amerykańskim pojawiły się w Polsce

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.