49/2004

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Polska matkuje Ukrainie

Wspierając Juszczenkę, nasi politycy podejmują też trudne zobowiązanie na przyszłość Cała Polska jest dzisiaj pomarańczowa – oczywiście od barw kampanii wyborczej Wiktora Juszczenki. Takie wrażenie mogą mieć w ostatnich dniach nie tylko obserwatorzy telewizyjnych dzienników, lecz także ludzie na ulicach polskich miast, przez które przechodzą każdego dnia kolejne pomarańczowe manifestacje poparcia dla ukraińskiej opozycji. Nowy widok w sklepach, w kinach, w szkołach i na uczelniach to młodzież z pomarańczowymi wstążeczkami lub tasiemkami przypiętymi do ubrań albo plecaków, i to przypiętymi na stałe, a nie wyłącznie w trakcie proukraińskich wieców. Władze wielu miast i samorządy lokalne prześcigają się w słowach i gestach poparcia dla demokratycznej Ukrainy. Koncerty pod hasłami „Kijów-Warszawa, wspólna sprawa” czy „Kraków wolnej Ukrainie”, ukraińskie flagi powiewające obok narodowych i regionalnych na polskich ratuszach, odezwy i oficjalne listy rad miejskich do Ukraińców, w rodzaju uchwały Rady Miasta Wrocławia, gdzie napisano m.in.: „Pragniemy dodać odwagi i otuchy narodowi ukraińskiemu, który domaga się suwerenności i poszanowania zasad demokracji”, stworzyły pejzaż powszechnej solidarności społecznej z działaniami ukraińskiej opozycji. W Bydgoszczy na rynku trębacze grali z tej okazji ukraińskie melodie ludowe, a z polowych kuchni serwowano barszcz ukraiński. Pod pomnikiem Ofiar Grudnia ’70 w Gdyni demonstracja w pomarańczowych barwach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Statek śmierci

Znany dziennikarz wraca do sprawy, którą zajmował się od 40 lat. Natknąwszy się w 1964 r. w Szczecinie na zapiski, pamiętnik wywiezionego na roboty Polaka, trafił na ślad zorganizowanego przez Niemców na statku „Bremerhaven” obozu zagłady najpierw przeznaczonego dla Polaków, a potem międzynarodowego. Autor rozpoczął prywatne śledztwo, które odsłoniło tragiczne losy więźniów przeznaczonych do pracy w fabryce benzyny w Policach. Przez lata szukał ocalonych, spisywał ich relacje, śledził losy statku, który zamieniony przez hitlerowców w transportowiec został zbombardowany przez radzieckie samoloty nieopodal Helu. Ofiarom nazistów nie dane było jednak doczekać wolności. Pozostawionych w Policach więźniów hitlerowcy zaokrętowali na mniejsze statki, te jednak u kresu wojny zostały zaatakowane przez brytyjskie siły powietrzne. Tylko nieliczni przeżyli atak samolotów RAF-u. I to do nich dotarł Mąka. Henryk Mąka, „Bremerhaven” statek śmierci, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2004 PD

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Dwie twarze Wiktora Juszczenki

Kiedyś bał się o życie, teraz – po próbie otrucia – już się nie boi Kim jest polityk, który stał się dzisiaj dla świata symbolem ukraińskiej demokracji i upartego dążenia do celu? W samym Kijowie wielu ludzi powtarza, że nie poznaje Wiktora Juszczenki, przy czym jest to nie tyle aluzja do zmienionej chorobą twarzy lidera opozycji, ile zdziwienie, jak człowiek, któremu nawet polityczni sojusznicy mieli za złe, że zbyt często się cofał przed polityczną konfrontacją, przekształcił się w płomiennego trybuna ludowego, któremu strach wyraźnie nie zagląda już w oczy. Najbliżsi współpracownicy powtarzają oczywiście, że opinie sugerujące, że Wiktor Juszczenko jest miękkim liderem, nie odpowiadały i nie odpowiadają prawdzie, ale nawet oni przyznają, że przywódca ukraińskiej opozycji bardzo stwardniał psychicznie w ostatnich tygodniach. Niektórzy mówią wprost: człowiek, któremu śmierć zajrzała naprawdę w oczy, w dodatku śmierć podsuwana przez przeciwników politycznych, po prostu już się niczego nie boi. To sformułowanie odwołuje się do próby otrucia Wiktora Juszczenki na początku września, w toku prezydenckiej kampanii wyborczej. Choć sprawa nie jest wyjaśniona do końca, poszlaki sugerują, że użyto do tego celu albo broni biologicznej, albo komponentu zakazanej broni chemicznej, albo dioksyn. Kandydat bloku Nasza Ukraina przed zatruciem był w domu zastępcy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Prezydenckie solo

W prasie amerykańskiej pojawiły się zdjęcia ukazujące wymianę czułych całusów pomiędzy prezydentem Bushem i panią doktor Condoleezzą Rice. Równocześnie mianowanie tej przystojnej niewiasty sekretarzem stanu w miejsce generała Powella wywołało szereg krytycznych opinii. Ogólne przekonanie tamtejszych komentatorów jest takie, że Bush wynagradza lojalistów ze swojego otoczenia, a jednocześnie pozbawia się fachowych doradców i monopolizuje swoją prezydenturę tak, ażeby nie docierały do niego żadne krytyki lub zastrzeżenia wobec przyjętej linii politycznej. W samej rzeczy, już cały chór zgodnych głosów podkreśla wielkie niedostatki operacji USA w Iraku, wywołane zwłaszcza niedoborem sił wojskowych. Bodajże gorszą jeszcze sytuację stworzyło obecne przesilenie kryzysowe na Ukrainie, ponieważ Bush wygląda na niezdolnego do przeciwstawienia się ewidentnej strategii Putina, zmierzającej do restytucji Rosji jako postsowieckiego imperium. Ingerencja Putina w wewnętrzne sprawy Ukrainy, czyli ostentacyjne poparcie dla jednego z kandydatów w wyborach, świadczy o tym najdobitniej i zarazem wykazuje, do jakiego stopnia naiwny jest Bush w swoich entuzjastycznych ocenach i ciepłych komplementach na temat rosyjskiego przywódcy. Niestety, Unia Europejska również zdaje się nie dostrzegać imperialnych zakusów Putina, które stają się czynnikiem destabilizacji politycznej nie tylko w krajach Europy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Bitwa o Ukrainę

Nie byłoby pomarańczowej rewolucji, gdyby nie działania władzy, która jawnie fałszując wybory, obudziła bunt nawet milczącej większości Czy świat może być tylko czarno-biały, a Ukraina wyłącznie pomarańczowa (wyborczy kolor Wiktora Juszczenki) albo niebieska (to barwy Wiktora Janukowycza)? Tydzień po drugiej turze wyborów prezydenckich nikt w Kijowie jeszcze nie potrafił wiążąco odpowiedzieć na pytanie, co naprawdę będzie dalej po fazie klinczu, jaką wywołały fałszerstwa wyborcze i wielki zryw ukraińskich zwolenników Juszczenki, którzy – organizując protesty w całej Ukrainie, od Kijowa przez Lwów nawet po Donieck i Charków – nie pozwolili w taki łatwy, typowo sowiecki sposób odebrać sobie faktycznego zwycięstwa przy urnach wyborczych. W piątek, 26 listopada, do późnych godzin wieczornych (kiedy ten numer „Przeglądu” wysyłany był do drukarni) mimo „okrągłego stołu” w Kijowie i zapowiedzi poszukiwań pokojowego rozwiązania kryzysu nikt rozsądny nie mógł powiedzieć: można już odetchnąć, kryzys na Ukrainie minął. Co gorsza, każdy kolejny dzień ukraińskiego przesilenia w gruncie rzeczy oddalał łagodne wyjście z politycznego pata. Metoda faktów dokonanych zastosowana przez obu zwalczających się konkurentów, ale przede wszystkim przez obóz Wiktora Juszczenki, nie tylko pozwalała zyskiwać kolejne punkty w rozgrywce o władzę, lecz także stworzyła nowe zjawiska polityczne i społeczne, prawie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Dekomunizacja działek

Kto pamięta jeszcze „bony prywatyzacyjne”, które otrzymaliśmy wszyscy, aby w ten sposób wypracowany przez społeczeństwo w latach Polski Ludowej wspólny majątek narodowy zamienić na prywatną własność milionów drobnych posiadaczy? Ja swojego bonu nie pamiętam już nawet z wyglądu, ponieważ zgubiłem go niemal natychmiast, tracąc w ten sposób bezpowrotnie 10, 15, a może nawet 25 zł. Myślę jednak, że niewiele lepszy interes zrobili ci, którzy, jak należało, zanieśli swoje bony do funduszy inwestycyjnych, stając się na moment przynajmniej współwłaścicielami huty Łabędy, kopalni Wujek czy czegoś podobnego. Było to jednak tylko mgnienie oka, w rezultacie bowiem, jak wiemy, były majątek byłej PRL został sprywatyzowany, nie słychać jednak, aby znalazł się on w rękach posiadaczy „bonów prywatyzacyjnych”. Wymienia się tu całkiem inne nazwiska, niekiedy zagraniczne, nierzadko też znane z listów gończych lub kronik kryminalnych. Wspomnienie bonów stanęło mi przed oczami w związku ze sprawą ogródków działkowych, które Prawo i Sprawiedliwość, panowie Kaczyńscy i Dorn, chcą w przypływie wielkoduszności sprywatyzować, to znaczy sprzedać je ich dotychczasowym użytkownikom, niekiedy nawet z 95-procentową zniżką. W ten sposób użytkownik 200-metrowej działki za psi grosz stanie się jej posiadaczem, z prawem dysponowania

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Tajemnice Senatu

Tylko jawne głosowanie może zlikwidować senacką sitwę Jak zrozumieć logikę, jaką kierują się senatorowie z SLD? Chronią senatora Jerzego Pieniążka, kiedy prokuratura chce mu postawić poważne zarzuty, w tym wyrządzenia ponad 9 mln zł szkody Wojewódzkiemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi. Wybierają Ryszarda Sławińskiego na członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, kiedy wszyscy wokół uświadamiają im nieracjonalność takiej decyzji. W obu wypadkach głosują wbrew jednoznacznym sugestiom liderów SLD i interesom partii. Krzysztof Janik wyraźnie przekonywał senatorów SLD podczas specjalnego zebrania, by na Sławińskiego nie głosowali. Dlaczego więc strzelają do swojej bramki, przyczyniając się do destrukcji własnego ugrupowania? Z czego wynika ich krótkowzroczność? Kto ma na nich wpływ (bo nie ich partia) i z kim – jeśli w ogóle – się liczą? Dzisiaj podstawowym i pieczołowicie chronionym orężem senatorów jest tajne głosowanie. Jerzy Adamski z SLD, przewodniczący Komisji Regulaminowej, Etyki i Spraw Senatorskich zapewnia, że „nie boi się swojego głosu”. Dlaczego jednak komisja, której przewodniczy, zablokowała propozycję władz SLD, by senackie głosowania w sprawach personalnych były jawne? Dlaczego Adamski nie chce wprost przyznać, na kogo głosował w czasie wyborów nowego członka KRRiTV? Kilka dni

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Niechciani reformatorzy

Dlaczego naukowcy z prawdziwego zdarzenia nie pracują na polskich uczelniach Aktualny system szkolnictwa wyższego i nauki wymaga głębokich zmian. Mówią o tym zarówno pracownicy naukowo-dydaktyczni, jak i studenci oraz ich rodzice. W mediach pojawiły się oficjalne informacje o tym, że studenci coraz częściej są oszukiwani przez uczelnie. Do Biura Rzecznika Praw Studenta przychodzi codziennie kilkadziesiąt skarg na uczelnie, które prowadzą płatne studia. Jednak najzacieklejsze dyskusje odbywają się głównie w Internecie na forum „Nauka” wydań online „Gazety Wyborczej”, lecz również bezpośrednio w formie komentarzy do artykułów ukazujących się w wydaniach internetowych różnych czasopism („GW”, „Polityki”, „Przeglądu”, „Gazety Prawnej”, „Tygodnika Powszechnego” itp.) Uczestnicząc osobiście w tych dyskusjach, zaczynam się zastanawiać, na czym polega dziennikarstwo z prawdziwego zdarzenia i czy czasem też nie potrzebuje pewnych zmian. Intryguje mnie, czy dziennikarze w ogóle czytają fora internetowe? Czy są świadomi faktu, że często pod różnymi loginami tych dyskusji kryją się osoby ze sporym doświadczeniem dydaktycznym oraz dorobkiem naukowym? A może dziennikarze uważają nas za bandę wichrzycieli? Jeśli na pierwsze i drugie pytanie odpowiedź brzmi NIE, dziennikarski profesjonalizm można poważnie kwestionować. Jeśli zaś na trzecie pytanie odpowiedź brzmi zarówno TAK, jak i NIE, oznacza to, że sprawę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Cichy zabójca płuc

Jedynie 1% Polaków uświadamia sobie, że palenie tytoniu może się stać przyczyną zachorowania na Przewlekłą Obturacyjną Chorobę Płuc. Tymczasem na POChP choruje aż 2 mln Polaków. – Główną przyczyną jest wdychanie dymu tytoniowego zarówno podczas palenia czynnego, jak i biernego – mówi prof. Jan Zieliński z warszawskiego Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc. – Dym doprowadza do uszkodzenia nabłonka oskrzeli i pęcherzyków płucnych. Często są to zmiany nieodwracalne, np. rozedma płuc lub cichy zabójca POChP, dający oznaki dopiero gdy płuca są już mocno zaatakowane. Diagnostyka jest bardzo prosta, wystarczy wykonać badanie spirometryczne, kilka wdechów i wydechów pozwoli poznać stan płuc. Na badanie spirometryczne powinni się zgłosić palacze, osoby narażone na przewlekły kaszel, trudności w oddychaniu i duszność podczas wysiłku. Odpowiednią aparaturę ma wiele przychodni, szczegóły można znaleźć na stronie internetowej www.glebokioddech.pl.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Nuklearny poker mułłów

Czy Izrael i Stany Zjednoczone zdecydują się na zbrojną konfrontację z Iranem? Izrael i USA mają gotowe plany ataku na atomowe instalacje Iranu. Ale uderzenie prewencyjne może doprowadzić do powszechnej wojny na Bliskim Wschodzie. Jak pisze izraelski dziennik „Haarec”, Instytut Wywiadu i Operacji Specjalnych (Mossad) jest obecnie tak zajęty kwestią irańską, że może być nazwany Instytutem Jednej Operacji Specjalnej. Szef Mossadu, Meir Dagan, uznał program jądrowy Teheranu za największe zagrożenie dla Izraela od czasu założenia państwa. Według niektórych źródeł, Dagan szuka sposobów zniszczenia irańskich rakiet Szahab-3 o zasięgu co najmniej 1,3 tys. km, potencjalnych nosicieli broni nuklearnej. Najbardziej prawdopodobne jest dokonanie nalotów przy użyciu myśliwców bombardujących F-16, które, wyposażone w dodatkowe zbiorniki paliwa, mogą dosięgnąć kluczowych celów w Iranie. Jak twierdzą eksperci z amerykańskiego instytutu politologicznego Monterey, ewentualny atak zostanie skierowany przeciwko zakładom wzbogacania uranu w Natanz i fabryce w Arak, w której wytwarza się ciężką wodę. Nalot na pozostającą w budowie elektrownię atomową w Buszer jest natomiast z politycznego punktu widzenia ryzykowny. W Buszer wciąż pracuje 300 specjalistów rosyjskich. Komentatorzy w Tel Awiwie i Jerozolimie piszą, że być może Izrael po raz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.