31/2009

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Nędza z biedą w Polskę idą

Kryzys znacznie powiększył skalę ubóstwa nie tylko rodzin wielodzietnych Kryzys sprawia, że stopniowo przybywa rodzin, które muszą korzystać z naszej pomocy. A jednocześnie widzę, że w tym roku rodziny już objęte systemem opieki społecznej stale ubożeją, ich dochody szybko się zmniejszają – mówi Ewa Wawruch, zastępca dyrektora ds. pomocy środowiskowej Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie. Liczba biednych zaczyna więc rosnąć, ci zaś, którzy już wcześniej byli biedni, stają się coraz biedniejsi. Mają też znacznie mniej możliwości aktywizacji społecznej i zawodowej niż jeszcze przed kilkoma miesiącami. – Rok temu były zupełnie inne perspektywy i nastroje. Bezrobocie malało, członkowie wielu rodzin uczestniczyli w rozmaitych szkoleniach, po których łatwo mogli znaleźć pracę. Teraz pracy jest coraz mniej, zarówno stałej, jak i dorywczej. Dlatego z wielkim niepokojem przyjmuję zapowiedzi ograniczenia środków na pomoc społeczną w Polsce – dodaje Ewa Wawruch. Prawo do pomocy społecznej mają rodziny, w których miesięczny dochód na jedną osobę jest mniejszy niż 351 zł. Gospodarstw domowych żyjących tylko nieznacznie poniżej tej granicy, stale ubywa. W tym roku, mimo wsparcia pomocy społecznej, coraz częściej zsuwają się one do poziomu 4-5

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Sonderkommando

Solidarność istniała tylko wtedy, kiedy miało się dość dla siebie. Wstrząsający zapis doświadczeń więźnia Oświęcimia Béatrice Prasquier: Czy widział pan komorę gazową tego pierwszego dnia? Shlomo Venezia: Nie znalazłem się wśród ludzi, którzy wyciągali zwłoki z komory gazowej, ale potem często zdarzało mi się to robić. Przydzieleni do tej pracy zaczęli wlec ciała za ręce, ale po paru minutach sami mieli brudne i śliskie dłonie. Żeby nie dotykać ciał bezpośrednio, próbowali używać szmat, jednak każdy materiał szybko się brudził i robił mokry. Musieli jakoś sobie radzić. Niektórzy ciągnęli ciała na pasku, ale wiązało się z tym dodatkowe utrudnienie, bo pasek trzeba było zapinać i rozpinać. Okazało się, że najlepiej sprawdza się laska. Chwytało się nią zwłoki za kark. Widać to na jednym z rysunków Davida Olere’a. A lasek nie brakowało, ponieważ na śmierć wysyłano wielu starych ludzi. W ten sposób unikało się przynajmniej wleczenia zmarłych za ręce. Dla nas było to bardzo ważne. Nie dlatego, że to były trupy, cóż…, ale dlatego, że ich śmierci w żadnym razie nie można było nazwać łagodną. To była makabryczna, plugawa śmierć. Wymuszona, trudna, dla każdego inna. Nigdy dotąd o tym nie opowiadałem; to takie ciężkie i smutne,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Język Smoka

Obecnie na świecie języka mandaryńskiego (nazywanego chińskim), który jest urzędowym językiem ChRL, uczy się około 40 mln obcokrajowców Znajomość języka chińskiego, którym posługuje się 1,3 mld mieszkańców Państwa Środka i którego uczy się ponad 40 mln obcokrajowców na całym świecie, jest kluczem do sukcesu w XXI w. Tym bardziej że od 25 lat gospodarka mocarstwa znad Jangcy rozwija się w tempie 8-12%, by w kryzysie zwolnić do nadal aż 7,1%. – Młodzież zdaje sobie sprawę, że znajomość chińskiego to pewna inwestycja – mówi Elżbieta Gawrońska ze Studium Języków Obcych Uniwersytetu Opolskiego. W Opolu naukę języka chińskiego oferują od 2007 r. tamtejszy uniwersytet i politechnika. – Zainteresowanie przerosło nasze oczekiwania – mówił prof. Jerzy Jantos, prorektor ds. studenckich na Politechnice Opolskiej, gdy okazało się, że w ciągu kilku dni zgłosiło się ponad 80 osób. Już rok wcześniej przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie powstała specjalna, wydzielona jednostka administracyjna – Instytut Konfucjusza, która prężnie zajęła się promowaniem języka, kultury i historii Chin. Obecnie w Krakowie chińskiego uczy się co najmniej 300 osób, głównie studentów, a liczba ta systematycznie wzrasta. W 2008 r. kolejne dwa Instytuty Konfucjusza powstały w Poznaniu, przy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Jak ratować życie?

Szpitalne oddziały ratunkowe są przepełnione i niedofinansowane W Szpitalu Wolskim w Warszawie uroczyście otworzono 30 lipca w Szpitalny Oddział Ratunkowy. To 27. taki oddział na terenie Mazowsza, a ósmy w Warszawie. W tych, które funkcjonują już od dawna, panuje ogromny ruch, oddziały są przepełnione, a pacjenci nieraz po wiele godzin oczekują na lekarzy. SOR-ów brakuje w całej Polsce. Czym różni się SOR od standardowej izby przyjęć? – Przede wszystkim warunkami, wyposażeniem i możliwościami działania – mówi Marek Balicki, dyrektor Szpitala Wolskiego. – W konwencjonalnej izbie przyjęć możliwości są bardziej ograniczone, a warunki pobytu odbiegają od takiego komfortu, jaki powinien być zapewniony pacjentowi w stanach nagłego zagrożenia życia i zdrowia. Łączny koszt inwestycji w nowo otwartym oddziale wynosi 13,6 mln zł. Szpital otrzymał dofinansowanie z m.st. Warszawy, a część wydatków pokrył ze środków własnych. Jednak czekają go kolejne koszty. – Dyrektorzy szpitali niechętnie uruchamiają te oddziały – mówił Michał Borkowski, pełnomocnik wojewody mazowieckiego ds. ratownictwa medycznego. – Właściwie każda doba ich działania przynosi szpitalowi straty. Sytuacja finansowa Szpitala Wolskiego jest stabilna, szpital nie ma długów, dlatego dyr. Balicki zdecydował się na tę inwestycję. – Uważam, że pierwszym celem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Podanie o śmierć

19 lat temu jeden skok do wody złamał Monice kręgosłup i życie 34-letnia Monika Budzyńska z Włocławka napisała do sądu formalne podanie o eutanazję. W tajemnicy przed najbliższymi, czyli mamą i siostrą. Dołączyła dokumentację medyczną 19 lat bezwładnego leżenia. Co z niej zrozumieli sądowi urzędnicy? Czy próbowali sobie wyobrazić, jak wygląda życie młodej kobiety, która nie może poruszyć ani ręką, ani nogą? Czy pomyśleli o jej ciele zdeformowanym przez blizny po odleżynach z gronkowcem? Nie wiadomo. Na pewno doszukali się braków w przesłanej dokumentacji. I zaciekawili się, kto podpisał podanie, skoro Monika ma bezwładne ręce. Dlatego pisemnie wezwali obywatelkę Budzyńską do uzupełnienia brakujących dokumentów. Pismo z sądu bardzo zaintrygowało mamę pani Moniki, Barbarę Budzyńską. Mimo protestów córki otworzyła kopertę i dowiedziała się o wszystkim. – Chcesz się zabić, córciu? Przecież my cię kochamy! – pytała z płaczem. – Dopiero ta reakcja mamy mnie otrzeźwiła. Zrozumiałam, że to, co chciałam zrobić, zabiłoby i ją – przyznaje pani Monika i woła: – Podaj mi, mamuś, trochę wody, bo od gadania zaschło mi w ustach. I pani Barbara natychmiast przybiega z kuchni i z wprawą podaje pół szklanki wody mineralnej z gumową rurką. A córka pije łapczywie. Jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Caveiroes, czyli trupioczaszkowcy

Brazylijska policja militarna w beznadziejnej walce z handlarzami narkotyków miała licencję na zabijanie Członkowie jedynej takiej w cywilizowanym świecie policji noszą na czarnych mundurach tarcze z niezwykłym emblematem: złowrogo uśmiechniętą trupią czaszką. W górną część czerepu wbity jest sztylet, a sama czaszka przedstawiona jest na tle dwóch skrzyżowanych pistoletów. Gdyby taki policjant pojawił się np. na Uniwersytecie Warszawskim, aby „zapewnić tam ład”, studenci pokładaliby się pewnie ze śmiechu. Jednak w Brazylii ten emblemat budzi u jednych dreszcz i nienawiść, u drugich, zwłaszcza u mieszkańców zamożnych osiedli i dzielnic strzeżonych przez prywatną policję, odruch sympatii. Kraj się rozwija, bogatych i korzystających z usług firm ochroniarskich przybywa. Na 600 tys. agentów policji państwowej przypada w Brazylii około 1,8 mln prywatnych policjantów, czyli ochroniarzy. Umundurowani są podobnie – na czarno, prawie zawsze noszą na służbie kamizelki kuloodporne. Dalsze 800 tys. agentów prywatnych policji pracuje nielegalnie, bez licencji. Są chętnie wynajmowani jako tańsi i bardziej bezwzględni, ponieważ rekrutują się często ze środowisk przestępczych. Studentom i profesorom uniwersytetu w gospodarczej i finansowej stolicy Brazylii, ponaddwudziestomilionowym Săo Paulo, było nie do śmiechu, gdy 1 czerwca tego roku nad ranem brazylijskie siły porządkowe, w tym policja

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Fotoobsesja

Fotografują wszyscy, wszędzie i wszystko. Aparat fotograficzny stał się nowym atrybutem Polaka Jeszcze w latach 90. aparat był zabawką dla wtajemniczonych, niewielu potrafiło się nim sprawnie posługiwać. Przysłona, odpowiednie światło, odpowiedni czas i właściwy kadr brzmiały jak słowa zaklęcia do magicznego świata fotografii. Wtajemniczeni spędzali całe godziny w ciemni wśród kuwet z wywoływaczami i utrwalaczami, by zobaczyć, co zarejestrowali na filmie. Wielu zwykłych śmiertelników marzyło, by posiąść umiejętności fotografika czy fotoreportera. Dziś fotografowanie ze skomplikowanego zajęcia przeobraziło się w czynność wykonywaną niemalże przez każde dziecko. Aparat to nie tylko profesjonalny sprzęt z wyrafinowaną elektroniką i optyką, ale też urządzenie, które znajdziemy w prawie każdym telefonie komórkowym. Polacy Japończykami Europy Prawdziwa rewolucja rozpoczęła się w 2004 r., kiedy na dobre na nasz rynek wkroczyły cyfrówki, a analogowy aparat poszedł w odstawkę. Ludzie zaczęli kupować nowe, zgrabne zabawki, które gwarantowały ogromną ilość zdjęć i – co najważniejsze – natychmiastowy podgląd fotografowanego cuda. Ogarnęło nas cyfrowe szaleństwo. Zaczęto kupować aparaty na wszelkie możliwe okazje, a przy tym te okazje fotografować. Skoro nie trzeba się ograniczać w ilości robionych zdjęć, trzeba z tego korzystać! I zaczęliśmy korzystać… Przechadzamy się „ze sprzętem”, uwieczniając

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

To nie była fajna wojna

Przepychanki przy mogiłach powstańców, gwizdy, kłótnie polityków, bo każdy z nich chce być mistrzem ceremonii – to wszystko jest coraz mniej ciekawe. Na obchodach kolejnej rocznicy wybuchu powstania warszawskiego chcą zbić punkty Lech Kaczyński i partia PiS, chętna uszczknąć parę punkcików jest też prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO. Mamy licytację, kto jest większym patriotą. Gdy Lech Kaczyński był prezydentem Warszawy – to argumentowano, że to on, a nie prezydent Rzeczypospolitej powinien być postacią numer 1 podczas uroczystości. Teraz – wręcz przeciwnie. Z roku na rok fetowanie rocznicy jest coraz bardziej okazałe, pęcznieje program obchodów, w zasadzie brakuje już tylko defilady i łuku triumfalnego. Politycy są bezlitośni – wyczuli, że wspomnienie o powstaniu uderza w czułą strunę polskiej duszy, więc wykorzystują to bez zahamowań. W ten sposób czyni się krzywdę Warszawie. Powstanie nie było przyjemną wojenką, jak pokazuje to poświęcone mu muzeum. Było klęską i masakrą. Tylko kto ma o tym mówić? Ci, którzy nie żyją? Warte uwagi są ostatnie badania CBOS, który zadał pytanie: czy uważa pan(i), że powstanie warszawskie było potrzebne, czy też niepotrzebne? Otóż 68% ankietowanych odpowiedziało, że było potrzebne, 14%, że nie, a 18% – że trudno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Gradobicie

Czy sprzedaż polskich stoczni pogrąży ministra skarbu? Gdy 28 maja br. resort skarbu państwa w specjalnym komunikacie poinformował o podpisaniu umowy sprzedaży najważniejszych składników majątkowych Stoczni Szczecińskiej Nowa Sp. z o.o. oraz Stoczni Gdynia SA inwestorowi działającemu za pośrednictwem Stichting Particulier Fonds Greenrights, w imieniu spółki United International Trust N.V., wydawało się, że jest sukces. Politycy Platformy Obywatelskiej podkreślali, że Gradowi udało się dogadać ze związkowcami, zapewnić ciągłość działania stoczni, doprowadzić do kompromisowej decyzji Komisji Europejskiej umożliwiającej utrzymanie produkcji, a w końcu pozyskać poważnego inwestora. A wszystko to w warunkach gospodarczego kryzysu pustoszącego gospodarkę światową. Nikczemnie mała kwota – około 380 mln zł – za którą sprzedano zakłady w Gdyni i Szczecinie, nie wzbudziła emocji. Podobnie jak fakt, że resort skarbu był wyjątkowo oszczędny, informując opinię publiczną, kim jest inwestor. Delikatnie wskazywano na Katar. Emirat położony we wschodniej części Półwyspu Arabskiego nad Zatoką Perską. Szybko wyszło na jaw, że Stichting Particulier Fonds Greenrights nie jest znany wśród osób zajmujących się przemysłem stoczniowym. Także nazwa United International Trust N.V. bardziej kojarzyła się z internetowym hazardem niż z branżą morską. Media ustaliły, że coś

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Grzechy i mity prywatyzacji

Wybory prezydenckie i samorządowe zbliżają się w szybkim tempie, notowania rządu spadają, pieniędzy w budżecie brakuje na wszystko. W takich warunkach otoczenie Tuska szuka pomysłów, które pomogą jeszcze rok przetrwać do wyborów i zorganizować igrzyska dla biednego ludu. Tym bardziej że niecierpliwość narasta, cudów nie ma, autostrady wciąż istnieją tylko w planach, realne płace spadają, a bezrobocie rośnie. Wszystko idzie nie tak, jak miało iść. To pozwala zrozumieć szalone pomysły z szukaniem dodatkowych środków finansowych. Jednym z nich ma być już zupełnie wytarte i skompromitowane w polskich warunkach hasło „przyspieszenia prywatyzacji”. I choć plan min. Grada sprzedaży m.in. największych spółek energetycznych, chemicznych, KGHM, paliwowego koncernu Lotos, został chwilowo zawieszony, warto przypomnieć dotychczasowe „sukcesy” polityki prywatyzacyjnej. Słowo „prywatyzacja” jest jednym z tych pojęć z polskiego słownika, które wzbudzają dużą niechęć. Według badań CBOS, od 1990 r. Polacy systematycznie coraz gorzej oceniali proces prywatyzacji. O ile na początku zmiany systemowej większość osób zgodnie z nową ideologią i pod naciskiem oficjalnej propagandy uznawała prywatyzację za korzystną dla stanu polskiej gospodarki, o tyle wraz z upływem czasu i poznawaniem na własnej skórze „dobrodziejstw” prywatyzacji rosła liczba negatywnych ocen

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.