Fotoobsesja

Fotoobsesja

Fotografują wszyscy, wszędzie i wszystko. Aparat fotograficzny stał się nowym atrybutem Polaka Jeszcze w latach 90. aparat był zabawką dla wtajemniczonych, niewielu potrafiło się nim sprawnie posługiwać. Przysłona, odpowiednie światło, odpowiedni czas i właściwy kadr brzmiały jak słowa zaklęcia do magicznego świata fotografii. Wtajemniczeni spędzali całe godziny w ciemni wśród kuwet z wywoływaczami i utrwalaczami, by zobaczyć, co zarejestrowali na filmie. Wielu zwykłych śmiertelników marzyło, by posiąść umiejętności fotografika czy fotoreportera. Dziś fotografowanie ze skomplikowanego zajęcia przeobraziło się w czynność wykonywaną niemalże przez każde dziecko. Aparat to nie tylko profesjonalny sprzęt z wyrafinowaną elektroniką i optyką, ale też urządzenie, które znajdziemy w prawie każdym telefonie komórkowym. Polacy Japończykami Europy Prawdziwa rewolucja rozpoczęła się w 2004 r., kiedy na dobre na nasz rynek wkroczyły cyfrówki, a analogowy aparat poszedł w odstawkę. Ludzie zaczęli kupować nowe, zgrabne zabawki, które gwarantowały ogromną ilość zdjęć i – co najważniejsze – natychmiastowy podgląd fotografowanego cuda. Ogarnęło nas cyfrowe szaleństwo. Zaczęto kupować aparaty na wszelkie możliwe okazje, a przy tym te okazje fotografować. Skoro nie trzeba się ograniczać w ilości robionych zdjęć, trzeba z tego korzystać! I zaczęliśmy korzystać… Przechadzamy się „ze sprzętem”, uwieczniając każdy napotkany kościół (a jakże), pomnik lub inną przykuwającą uwagę budowlę. Ustawiamy żonę/męża/dzieci/kochanka na tle morza, zachodu słońca, supersamochodu czy wspaniałego hotelu, krzycząc „uśmiech” lub z angielska cheese. Wiedziemy prym w ilości robionych zdjęć. Mówi się nawet, że staliśmy się Japończykami Europy. – Tak, myślę, że wyróżniamy się na tle innych nacji, jeśli chodzi o ilość robionych zdjęć – mówi psycholog prof. Zbigniew Nęcki. – Włosi, Amerykanie czy Anglicy rzadziej niż my sięgają po aparat. Choć fakt, Japończycy przebijają wszystkich. Osiągnęliśmy pewną finansową stabilizację i coraz więcej podróżujemy. Zachłysnęliśmy się Europą i światem, co też wiąże się z tym, że musiała nam trochę woda sodowa uderzyć do głowy. Fotografowanie jednak to czynność bardzo pozytywna, poprzez podróżowanie gromadzimy doświadczenia, które uwieczniamy na zdjęciach. Są one dla nas formą autobiografii, a także formą refleksji. Fotografowanie się Polaków wynika z dwóch czynników – głodu wiedzy + histerycznej osobowości, która wymaga przesadnego dokumentowania. Jednak z czasem z tego snobizmu rodzi się bardzo pozytywne zjawisko – poprzez podróże nabywamy cenne doświadczenia, którymi dzielimy się z innymi – wyjaśnia prof. Nęcki. Odkąd każdy pstryka, zmieniła się nieco mentalność Polaka podróżnika. Miejsce, które odwiedzamy, znalazło się na dalszym planie, najważniejszym planem stał się ten, który obejmuje nas. Biegniemy z aparatem, by zrobić zdjęcie „na tle”, zapominając później na to „tło” popatrzeć. – To fotografowanie wszystkiego wynika z naszych kompleksów – medioznawca prof. Maciej Mrozowski znacznie krytyczniej odnosi się do powszechnego pstrykania. – Chcemy się wszystkim pochwalić. Właśnie dojrzała pierwsza fala Polaków turystów dorobkiewiczów. Zachłysnęliśmy się tą fotografią jako nowym, powszechnie dostępnym medium. Aparat stał się narzędziem zawłaszczania świata, jest symbolem manipulowania władzą nad światem. Fotografowanie to – nie obrażając rodaków-fotografów – trochę taka „zabawa dla naiwniaków”. Wydaje nam się, że poprzez sfotografowanie się na tle jakiejś budowli częściowo nią zawładniemy. „Tu ja i Luwr, tu ja i katedra…” itd. Slide show u cioci na imieninach Coraz większa pojemność kart pamięci do aparatów i coraz bardziej przystępne ich ceny sprawiają, że jednorazowo możemy zrobić nawet ponad 1000 zdjęć. Nie ograniczamy się więc w ilości i powtarzalności ujęć. Efekt jest taki, że po podróży mamy tysiące zdjęć (najczęściej w laptopie), którymi zadręczamy przy każdej okazji rodzinę i znajomych. – Zdjęcia są dowodem tego, że jesteśmy „światowcami” – dodaje prof. Nęcki. – Ból jest taki, że aparaty mają ogromną ilość zdjęć, którą możemy wykorzystać. Co także wiąże się z tym, że zmuszamy innych do oglądania naszych zdjęć. I to niestety wszystkich, czyli jak się dziecko poślizgnęło, ubrudziło jedzeniem itd. Jeśli autor nie zauważa, że jest nudziarzem, grozi to zamęczaniem wszystkich dookoła. Dobrze jest, jeśli traktujemy fotografie jako zbiór

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 31/2009

Kategorie: Kraj