19 lat temu jeden skok do wody złamał Monice kręgosłup i życie 34-letnia Monika Budzyńska z Włocławka napisała do sądu formalne podanie o eutanazję. W tajemnicy przed najbliższymi, czyli mamą i siostrą. Dołączyła dokumentację medyczną 19 lat bezwładnego leżenia. Co z niej zrozumieli sądowi urzędnicy? Czy próbowali sobie wyobrazić, jak wygląda życie młodej kobiety, która nie może poruszyć ani ręką, ani nogą? Czy pomyśleli o jej ciele zdeformowanym przez blizny po odleżynach z gronkowcem? Nie wiadomo. Na pewno doszukali się braków w przesłanej dokumentacji. I zaciekawili się, kto podpisał podanie, skoro Monika ma bezwładne ręce. Dlatego pisemnie wezwali obywatelkę Budzyńską do uzupełnienia brakujących dokumentów. Pismo z sądu bardzo zaintrygowało mamę pani Moniki, Barbarę Budzyńską. Mimo protestów córki otworzyła kopertę i dowiedziała się o wszystkim. – Chcesz się zabić, córciu? Przecież my cię kochamy! – pytała z płaczem. – Dopiero ta reakcja mamy mnie otrzeźwiła. Zrozumiałam, że to, co chciałam zrobić, zabiłoby i ją – przyznaje pani Monika i woła: – Podaj mi, mamuś, trochę wody, bo od gadania zaschło mi w ustach. I pani Barbara natychmiast przybiega z kuchni i z wprawą podaje pół szklanki wody mineralnej z gumową rurką. A córka pije łapczywie. Jeszcze przed chwilą leżała na łóżku opatulona po samą brodę. Spod kołdry widać było tylko piwne oczy, usta i krótkie ciemne włosy z blond pasemkami. Dziwny widok, gdy za oknem termometr wskazuje 32 stopnie C w cieniu. A drzwi balkonowe są szeroko otwarte. Ale w tym mieszkaniu na włocławskim osiedlu to codzienność. – Po myciu zawsze jest mi zimno – tłumaczy pani Monika. – Jestem sparaliżowana, ale czuję całym ciałem i zimno, i ciepło. Ale dotyk tylko na twarzy, na szyi i trochę na ramionach. Piersi zupełnie nie czuję, tak jak pleców, brzucha, rąk i nóg – wylicza z żalem. Skok z pomostu Ostatni raz czuła piersi, plecy, ręce i nogi 19 lat temu. 8 maja 1990 r. był pięknym słonecznym dniem. Niespełna 15-letnia Monika miała wtedy pójść na religię na 17.00. Ale pogoda była tak cudna, a tuż obok jezioro Czarne. A ona kochała wodę. Pływała jak ryba. Kąpała się nawet wtedy, gdy innym było za zimno. I zamiast na katechezę poszła nad jezioro. Na brzegu było wielu plażowiczów. O 17.00 stanęła na pomoście i skoczyła jak tysiące razy przedtem. Nie na tę stronę, gdzie było głęboko, ale na drugą – tam woda sięgała ledwo do pasa. – Nic by się nie stało, gdybym wybiła się odpowiednio i wężowo, pod ostrym kątem wślizgnęła do wody, ale ja odbiłam się pionowo, tak jak lubię – oczy pani Moniki błyszczą, w wyobraźni stoi na pomoście i cieszy się wspomnieniem ostatniej szczęśliwej chwili nad wodą. Może ostatniej szczęśliwej chwili w życiu… Runęła w płytką wodę tak, że głową z wielką siłą uderzyła w dno. Dziwne, ale nie straciła przytomności. I pamięta wszystko dokładnie: ból, strach i swoje bezwładne ciało i że mogła poruszać tylko lewą ręką. – Ale czas się jakby rozciągnął. Wydawało mi się, że całą wieczność leżę w wodzie, a pomoc nie nadchodzi – wspomina. W rzeczywistości wyciągnęli ją natychmiast i na sygnale zawieźli do włocławskiego szpitala. Pamięta badania, prześwietlenia i wiercenie otworów w głowie, żeby założyć wyciąg czaszkowy. I głosy pielęgniarek: – Taka młoda i zmarnowała sobie życie. Zapytała lekarza wprost: – Czy będę jeździć na wózku? Długo milczał, ale w końcu odpowiedział: – Tak. Monika Budzyńska: – Nawet nie płakałam, dopóki już na ortopedii nie zobaczyłam rodziców. Wtedy zaczęłam wyć. Odleżyny z gronkowcem Miała od września rozpocząć naukę w technikum budowlanym. Miała – ona, jedynaczka – być podporą na starość swoich rodziców. Miała być szczęśliwa. Wszystkie plany rozsypały się w jednej chwili. Wydawało się, że już nic gorszego 15-letniej dziewczynie przydarzyć się nie może. Wyciąg czaszkowy zainstalowano nieprawidłowo. W rezultacie po trzech dniach spadła dźwignia i wyciąg się zerwał… Rodzice, którzy przyszli w odwiedziny, zobaczyli nieprzytomną Monikę. Narobili rabanu. Dopiero wtedy pielęgniarki i lekarze zwrócili uwagę na umierającą dziewczynę. Natychmiast zawieźli ją na oddział intensywnej terapii. Była w fatalnym stanie. Nie oddychała samodzielnie. A gdy odzyskała przytomność, okazało się, że nie może mówić. I straciła