20/2012

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Opinie

Lobbyści Kościoła katolickiego

Posłowie prawicy, reprezentując w Sejmie Kościół, a nie ogół obywateli, dokonują stopniowego demontażu demokracji liberalnej W radiu TOK FM zapytano posła PiS, czy byłby skłonny poprzeć postulat grupy osób, która domaga się utworzenia na cmentarzach tzw. łąk pamięci, na których można by rozsypywać prochy zmarłych, jeśli taka byłaby ich ostatnia wola. Poseł trochę kluczył, ale wreszcie stanowczo stwierdził, że nie poparłby takiego projektu, bo jest on sprzeczny z katolicką zasadą szacunku dla ludzkich szczątków. O tym, w jakich okolicznościach szacunek ten jest okazywany, decyduje więc, zdaniem posła, obrządek religijny, a nie uszanowanie woli zmarłego. Reakcję posła można uznać za typową dla obyczajów większości przedstawicieli naszego parlamentu. W demokratycznym państwie pierwszą reakcją posła na postulat obywateli w jakiejś sprawie powinna być skłonność do jego spełnienia, jeśli nie ma przeciwwskazań konstytucyjnych ani ekonomicznych i jeśli jest pewność, że nie będzie to w jakiś sposób ograniczać swobód innych obywateli. Tymczasem u nas posłowie prawicy reagują inaczej: mianowicie interesuje ich, czy postulat ten jest zgodny z zasadami religii katolickiej. Nie ma przy tym znaczenia, że jego przyjęcie do niczego katolików nie zmusza, a jedynie pozwala innym obywatelom postępować zgodnie z własnymi przekonaniami. Poseł prawicy zaprotestuje przeciwko wszystkiemu,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Liczenie strat – polemika z Eugeniuszem Janułą

Ilu radzieckich żołnierzy zginęło w operacji berlińskiej W interesującym skądinąd artykule Eugeniusza Januły o „wyścigu” trzech radzieckich marszałków do Berlina w ostatnich tygodniach II wojny światowej („Przegląd” nr 19) znalazły się informacje o wątpliwej ścisłości. Autor nie informuje o źródłach, ale odnosi się wrażenie, że korzysta z różnych, bardziej i mniej wiarygodnych. Z przekonaniem pisze np. o marsz. Koniewie: „był to skryty wróg Żukowa”. Raczej legenda i plotka niż prawda. Obaj marszałkowie zawdzięczali sobie życie. Po niepowodzeniach dowodzonego przez Koniewa Frontu Kalinińskiego jesienią 1941 r. Stalin wytypował go na kozła ofiarnego i zamierzał postawić przed sądem polowym. Uratowała wtedy Koniewa interwencja Żukowa. Sześć lat później Koniew się zrewanżował. W 1947 r. radziecki dyktator, opętany strachem przed „bonapartyzmem”, chciał oddać Żukowa w ręce siepaczy Berii. Poprzedził to „naradą”, w której obok Berii i Mołotowa uczestniczyło kilku marszałków. Beria przedstawił „akt oskarżenia” z jednoznacznym wnioskiem. Koniew zdecydowanie i z wielką odwagą cywilną wystąpił w obronie Żukowa. Stalin zawahał się i marszałek ocalał. Został jedynie zesłany na podrzędne stanowisko. Nie wydaje się zatem, aby stosunki obu marszałków były wrogie. Uchylona klauzula tajności Ale to drobiazg. Istotniejsze wątpliwości budzą przytaczane przez autora dane o stratach radzieckich w bitwie o Berlin.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Widzą tylko czarną dziurę

Prawica wydała trzy nowe miesięczniki, które, pisząc o PRL, atakują III RP Walka o pamięć narodową wkroczyła w decydującą fazę. W kwietniu prawica wypuściła na rynek aż trzy miesięczniki poświęcone najnowszej historii Polski. Przy bierności lewicy mają one szansę wyznaczyć kierunek interpretacji przeszłości na wiele lat. Wśród nowych miesięczników historycznych największym, bo 60-tysięcznym, nakładem może się poszczycić „Uważam Rze Historia”. Jego redaktorem naczelnym został Paweł Lisicki, ten sam, który wcześniej dowodził „Rzeczpospolitą”, a teraz steruje okrętem flagowym polskiej prawicy, jakim jest tygodnik „Uważam Rze”. „Stałą przypadłością III Rzeczypospolitej był przez wiele lat niechętny stosunek jej elit do przeszłości”, stwierdza we wstępniaku Lisicki. Dość dziwna to teza, zważywszy na liczbę wydanych książek czy wyemitowanych programów historycznych w ostatnich dwóch dekadach. Nie wspominając już o samych historykach, z których wielu stało się medialnymi celebrytami, wyrokującymi nie tylko o przeszłości, ale i o współczesności. Dalej redaktor naczelny uskarża się na stan świadomości historycznej rodaków. Jego zdaniem „formalne odzyskanie niepodległości po 1989 r.” nie doprowadziło do przebudzenia narodowego Polaków i odzyskania przez nich dumy narodowej. Winnych tego zaniedbania Lisicki naturalnie widzi wśród postkomunistów i liberałów z dawnej „Solidarności”. Dopiero prezydentura

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Oglądam, więc płacę?

Największy grzech Donalda Tuska, czyli dlaczego tak mało ludzi płaci abonament radiowo-telewizyjny Być może w 2008 r. premier nie miał jeszcze świadomości, jak niszczącą siłą dysponują media, zwłaszcza telewizja, gdy coś się pali, a dodatkowo dolewa się oliwy do ognia. Jego słowa brzmiały dokładnie tak: „Abonament radiowo-telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi; dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie prezydenta i opozycji dla jego zniesienia”. Od tej pory minęło pięć lat, abonamentu formalnie nie zniesiono, premier próbował nawet odwoływać te niefortunne słowa, ale społeczeństwo zareagowało jednoznacznie – zwątpiło w celowość opłacania mediów publicznych, prezentujących – przyznajmy uczciwie – raczej marną ofertę. Raz zasiane wątpliwości co do sensu płacenia „haraczu” zakiełkowały obficie. Wpływy z abonamentu zaczęły sukcesywnie spadać. W 2007 r. było to jeszcze 887 mln zł, w 2010 r. – 537 mln zł, w 2011 r. – ok. 470 mln. Oszacowane zaległości Polaków to ponad 2 mld zł. Zgodnie z ordynacją podatkową zaległości abonamentowe przedawniają się po pięciu latach, więc właśnie anulowano część długu tych, którzy przestali płacić od razu po „historycznej” wypowiedzi Donalda Tuska. Panie premierze, jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Spodziewajcie się po mnie wszystkiego

Nowe wcielenie Sachy Barona Cohena to Dyktator wzorowany na postaci Kaddafiego Słynący z nieprzewidywalnego zachowania brytyjski komik Sacha Baron Cohen, mimo zakazu organizatorów tegorocznej oscarowej gali, pojawił się na czerwonym dywanie w stroju gen. Aladeena, bohatera filmu „Dyktator” w reżyserii etatowego współpracownika Cohena, Larry’ego Charlesa. Wzorowany na postaci Muammara Kaddafiego przywódca fikcyjnej Republiki Wadiya pozdrowił reporterów gromkim: „Witajcie, śmierć Zachodowi!”, trzymając urnę z „prochami” Kim Dzong Ila, które – zgodnie z ostatnią wolą zmarłego przywódcy Korei Północnej – miały zostać rozsypane… na piersiach hollywoodzkiej gwiazdy Halle Berry. Ostatecznie brodaty tyran „przypadkiem” obsypał zawartością naczynia dziennikarza stacji E!, zapewniając darmową reklamę kontrowersyjnej produkcji, w której pojawią się Ben Kingsley, John C. Reilly oraz Megan Fox. „Dyktator” (w polskich kinach od 18 maja) to realizowana w sewilsko-nowojorskich plenerach opowieść o perypetiach tytułowego satrapy, który podczas pobytu w USA traci cenny dobytek (oraz imponujący zarost) i trafia na ulice Nowego Jorku. Na swojej drodze zagubiony despota spotyka rzecz jasna Amerykanów skonsternowanych jego poczynaniami oraz wypowiedziami. Pikanterii owej „niezwykłej historii dyktatora, który heroicznie ryzykował własne życie po to, by demokracja nigdy nie zawitała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Ślimaki z Kajetan

Na otwarciu Światowego Centrum Słuchu mieliśmy okazję się przekonać, że określenie „światowe” wcale nie jest na wyrost Kosztem 130 mln zł powstał w Kajetanach pod Warszawą najnowocześniejszy ośrodek walki z głuchotą, firmowany nazwiskiem jednego z najwybitniejszych otolaryngologów na świecie, prof. Henryka Skarżyńskiego. Światowe Centrum Słuchu jest placówką podległą Instytutowi Fizjologii i Patologii Słuchu, którym również kieruje profesor. Lista osiągnięć prof. Skarżyńskiego jest długa. Obejmuje m.in. pierwsze w Polsce wszczepienie implantu ślimakowego, implantu do pnia mózgu, implantu słuchowego do ucha środkowego; pierwsze w świecie wszczepienie implantu ślimakowego pacjentowi z częściową głuchotą czy bilateralne wszczepienie implantów do pnia mózgu, a także opracowanie klasyfikacji oceny wad wrodzonych ucha zewnętrznego. Równie imponująca jest lista nagród i wyróżnień – medycznych, naukowych, biznesowych. W 2000 r. prof. Skarżyński był też laureatem pierwszej edycji Busoli „Przeglądu”. Są i odznaczenia państwowe, łącznie z przyznanym 3 maja Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Kim jest człowiek, który to wszystko zbudował? Ślimaki – Kiedy pierwszy raz weszłam do jego biura, poczułam się jak w sklepie z zabawkami – wspomina znajoma profesora. – Plastikowe, drewniane, dmuchane, metalowe, rzeźbione, odlewane, lepione, pieczone, z drogich i niedrogich metali, zdalnie sterowane

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Polały się łzy me czyste, rzęsiste…

…czyli czy na maturze jest za dużo Mickiewicza? Tegoroczne typy maturalne: przede wszystkim „Wesele” Wyspiańskiego, którego w historii nowej matury jeszcze nie było. Wspominano też o Szymborskiej, chociaż ten typ mógł być zbyt oczywisty, zważywszy na niedawną śmierć poetki. Zamiast tego: „Ludzie bezdomni” Żeromskiego i „Dziady. Część III” Mickiewicza. W ten sposób wieszcz narodowy dokonał zajazdu na arkusze maturalne po raz piąty w ośmioletniej historii nowej matury. Po raz szósty, jeśli liczyć rok 2007, kiedy abiturienci na poziomie rozszerzonym dostali wiersz Tomasza Różyckiego, który trzeba było zanalizować pod kątem odniesień do „Pana Tadeusza”. Jak dwa równe na swych słońcach Bogi Radosława Wesołowskiego, tegorocznego maturzystę z Kwidzyna, wzburzyła egzaminacyjna monokultura. Napisał na blogu: „Załóżmy, że w głowach przygotowujących arkusze z języka polskiego tkwi fałszywe przekonanie o wyższości romantyzmu nad innymi epokami. Ale romantyzm to nie tylko Mickiewicz. Jest Słowacki i jego »Kordian«, w kanonie występują wspaniałe wiersze Cypriana Norwida, a także »Cierpienia młodego Wertera« Goethego. Dlaczego CKE utwierdza młodych ludzi w przekonaniu, że romantyzm ma się kojarzyć tylko i wyłącznie z Mickiewiczem?”. Słowacki na maturze był raz, w 2005 r. Norwid, Krasiński i Goethe się nie załapali. – Na maturze z biologii nie pisze się cały czas o tkankach,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Winni, ale niewinni

Sąd uznał, że obrona praw lokatorów to ważny interes społeczny – Warto było siedzieć na ławie oskarżonych, żeby usłyszeć uzasadnienie wyroku – mówił, wychodząc z sądu, Marek Jasiński, który rok temu został oskarżony przez policję o zorganizowanie nielegalnej manifestacji i zakłócanie porządku, a teraz uniewinniony. – Włóczymy się po sądach od lat, ale po raz pierwszy Temida pokazała nam ludzkie oblicze. Zostaliśmy uniewinnieni, bo sąd dostrzegł w naszym działaniu ważny interes społeczny. Brzeskiej nikt nie pomógł Nielegalna manifestacja, która zaprowadziła na ławę oskarżonych Marka Jasińskiego, a pół roku później Jakuba Gawlikowskiego, odbyła się 9 marca zeszłego roku. Dwa dni wcześniej zidentyfikowano spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, znanej i cenionej działaczki lokatorskiej. To był szok dla wszystkich jej przyjaciół. Ale także strach. Podczas manifestacji odważnie krzyczeli: „Wszystkich nas nie spalicie!”, jednak każdy zadawał sobie w duchu pytanie, kto będzie następny. – Chcieliśmy pokazać, że dzika reprywatyzacja, za którą odpowiedzialne są władze stolicy, zbiera śmiertelne żniwo – tłumaczył Jasiński dziennikarzom przed gmachem sądu. Zebrali się wtedy pod praskim ratuszem spontanicznie. Bez gniewu czy agresji, ale z wielkim smutkiem i jeszcze większym żalem. Bo nikt nie pomógł Joli. Nikt jej nie obronił.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dom zachodzącego słońca

Imigranci przychodzą tutaj wieczorem. O zmroku nie rzucają się w oczy. Dla nielegalnych rozgłos oznacza deportację Thi Thi przyjechała do Polski dwa lata temu, jak mówi, ze środkowego Wietnamu. I tyle. Dodaje, że ma 37 lat, ale trudno uwierzyć, że ta drobna kobieta o dziecięcym głosie w Wietnamie zostawiła męża i dwóch synów – 16- i dziewięciolatka. Raz w tygodniu pisze do nich listy, dzwoni bardzo rzadko, bo rozmowy przez telefon komórkowy są dla niej zbyt drogie. W Polsce Thi opiekuje się dziećmi swoich rodaków, jest gospodynią domową bez etatu. Mówi, że najbardziej zachwyca ją przyjazny klimat i że „Polska jest bardzo ładna, wszędzie jest tak czysto, a ludzie są nastawieni bardzo przyjaźnie”. Polaków przyjaciół jeszcze nie ma, najczęściej przebywa wśród swoich. Zajęta pracą nie miała okazji, żeby zobaczyć coś więcej poza Warszawą. Plany na przyszłość? Bardzo chce ściągnąć tutaj dzieci i na razie zostać, ale jeszcze nie wie, czy na zawsze. Jak donosi ostatnio Instytut Spraw Publicznych, Wietnamczycy z powodu kryzysu opuszczają Polskę, a ich miejsce zajmują bardziej przedsiębiorczy Chińczycy. Imigranci stanowią w Polsce nie więcej niż 1% ludności. W porównaniu z krajami UE to bardzo niewiele, ale przybyszów z całego świata z roku na rok jest coraz więcej.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Prokurator miażdży Breivika

Inga Engh umiejętnie demaskuje kłamstwa masowego mordercy Anders Breivik, który zabił w Norwegii 77 osób, chciał, aby zapamiętano go jako wojownika walczącego z marksizmem, inwazją islamu i wielokulturowością. Twierdził, że jest templariuszem, obrońcą białej rasy. Podczas procesu, który od 16 kwietnia toczy się w Oslo, prokurator Inga Bejer Engh udaremniła te plany. Wzięła sprawcę w krzyżowy ogień pytań, zdemaskowała go jako kłamcę, nieudacznika z ogromnym ego, pełnego kompleksów żałosnego człowieczka. 22 lipca 2011 r. Breivik wysłał na wiele różnych adresów mejlowych na całym świecie swoje przesłanie nienawiści, liczące 1,5 tys. stron. Miał nadzieję, że ten „manifest diabła”, jak nazwała go później norweska prasa, stanie się Biblią dla ultranacjonalistów w całej Europie. Kilka godzin później zdetonował w dzielnicy rządowej bombę, która zabiła osiem osób. Potem urządził masakrę na wyspie Utøya, gdzie zorganizowano letni obóz dla młodzieży związanej z socjaldemokratyczną Partią Pracy. Policja przybyła za późno, całą akcję prowadzono nieudolnie. Breivik miał czas, aby z zimną krwią zabić 69 młodych ludzi. Feralnego dnia 41-letnia prokurator Inga Engh, matka dwóch małych chłopców, robiła pranie w swoim stołecznym mieszkaniu, gdy usłyszała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.