47/2014

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Obserwacje

Luksusowe hotele, kasyna i księżniczka – rozmowa z Jarosławem Sokołowskim „Masą”

Czyli gangsterska turystyka (…) Porozmawiajmy o gangsterskiej turystyce, bo była chyba dość ważną składową waszego życia. W serialu dokumentalnym „Alfabet polskiej mafii” widzowie mogli oglądać kadry z waszego wypadu do Turcji. Lubiliście plaże, jachty, baseny z barami… – A kto nie lubi? Chociaż fakt, nie wszyscy. Wielu starych, wywodzących się z PRL-owskiej recydywy – w tym Ryszard P. „Krzyś” czy Janusz P. „Parasol” – miało w głębokim poważaniu światowe życie i preferowało prostsze rozrywki. (…) Ale była grupa chłopaków, takich jak ja, Wojtek P., Leszek D. „Wańka”, Stefan P. czy jego przyboczny o ksywce Małolat, których ciągnęło do świata. Wiesz, takiego jak z serialu „Dynastia”, eleganckiego, pełnego blichtru i przepychu. To właśnie Małolat (nie mylić z Pawłem M. z grupy Pershinga o takim samym pseudonimie) namówił mnie na pierwszy spektakularny wyjazd wakacyjny. Był początek lat 90., dla Polaków szczytem marzeń był wypad na Hel albo na Węgry… …a wy kopnęliście się do Turcji? – Nie zgadłeś. Małolat wyciągnął mnie na Seszele. Oczywiście, w ekipie nie mogło zabraknąć znanego sybaryty Wojtka P. Wzięliśmy najdroższy hotel na wyspie Mahe, Hiltona, w którym rezydowały wyższe sfery. Pamiętam, że kiedy poszliśmy na kolację, zamurowało nas. My byliśmy ubrani w luźne T-shirty

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Media do wynajęcia – rozmowa z prof. Januszem W. Adamowskim

Poczet dziennikarzy polskich: najmimordy, media killerzy, spryciarze, charty… Prof. Janusz W. Adamowski – medioznawca, profesor nauk humanistycznych, od 2008 r. dziekan Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Autor m.in. prac „Rosyjskie media i dziennikarstwo czasów przełomu (1985-1997)”; „Narodziny czwartej władzy. Geneza i rozwój brytyjskiego systemu medialnego”; „Czwarty stan. Media masowe w pejzażu społecznym Wielkiej Brytanii”. Czy w polskich mediach jest tak, że kto ma pieniądze, ten ma władzę? Tak się porobiło? – W pewnym sensie chyba tak. Nawiasem mówiąc, zawsze uważałem, że gdy mówimy „czwarta władza”, powinniśmy myśleć o właścicielach mediów. Nie o dziennikarzach? – Nie! Bardzo często, jakkolwiek brutalnie by to zabrzmiało, jesteście państwo długopisami, klawiaturami do wynajęcia. Mało który dziennikarz ma na tyle znaczącą pozycję, żeby mógł się postawić. Proszę popatrzeć na historię – panią Olejnik i pana Lisa też można wyrzucić z firmy. Jednym ruchem, o tak! Ta sytuacja dotyczy także mediów publicznych? – Chyba też… Może to znów zabrzmi brutalnie, ale w mediach publicznych również ważne są pieniądze. Widać to wyraźnie w telewizji. Kiedy pojawiają się minusy, zaczyna się konkurowanie, zupełnie niepotrzebne, z mediami komercyjnymi. O reklamy, o pieniądze. Przepraszam bardzo, ale gdzie tu jest instytucja publiczna? Ścigają

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Człowiek z SZSP – rozmowa z prof. Jackiem Raciborskim

Okrągły Stół to ten moment, kiedy Kwaśniewski naprawdę rośnie, kiedy staje się jedną z najważniejszych postaci w tym procesie Pamięta pan pierwsze spotkanie z Aleksandrem Kwaśniewskim? – O tak! To był luty lub styczeń 1980 r., byłem wtedy kierownikiem studenckiego klubu Sigma na Uniwersytecie Warszawskim i koordynowałem prace nad spektaklem/happeningiem stanowiącym rekonstrukcję X Zjazdu RKP(b), później WKP(b), tzw. zjazdu kronsztadzkiego. Na tym zjeździe doszło do wielkiego konfliktu między frakcjami w partii bolszewików, m.in. o stosunek partii komunistycznej do związków zawodowych, o samą koncepcję związków, o demokrację wewnątrzpartyjną. Z przygotowań do tej rekonstrukcji i z samego spektaklu, który odbył się w marcu 1980 r., Piotr Bikont zrobił film dyplomowy. Wspominam ten spektakl, bo pokazuje on pewien klimat, jaki w tamtym czasie zrodził się w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich. Kwaśniewski był wtedy kierownikiem wydziału kultury lub zastępcą kierownika, a więc działał w sferze, w której często kontestowano ówczesny ład polityczny. I dostał polecenie od Gabrielskiego, by nam pomógł. Ale coś zawalił, już wtedy miał opinię luzaka. I tak się poznaliście? – Nigdy nie należałem do jego grupy, ale znałem go jako naczelnego tygodnika „ITD”, do którego zdarzało mi się pisać, a potem naczelnego „Sztandaru Młodych”, a on znał mnie. Jako naczelny musiał już być

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

IPN-owska profanacja w KL Gross-Rosen

Wystawa w obozie koncentracyjnym to relatywizacja faszyzmu, nazizmu i hitleryzmu Istnieje charakter czarny, charakter słaby, charakter nieugięty, zwierzęcy, dziecinny, bydlęcy, tępy, fałszywy, błazeński, matacki, despotyczny. Marek Aureliusz, „Rozmyślania” Odwiedziłem ostatnio muzeum obozu koncentracyjnego Gross-Rosen w Rogoźnicy k. Jawora. Obóz jak obóz – klasyczny wytwór faszystowsko-nazistowskiego sposobu organizacji, myślenia, patrzenia na świat i innego (a także niemieckiego) porządku, perfekcyjnej organizacji, umiłowania ładu i dyscypliny charakterystycznego dla systemów totalitarnych. W KL Gross-Rosen zginęło, zmarło z wycieńczenia, zostało zamordowanych ponad 40 tys. ludzi z całej Europy. Najliczniejszą grupę stanowili Żydzi, potem – Polacy i Rosjanie. Byli też Czesi, Belgowie, Francuzi, Węgrzy… Wśród Rosjan jeńcy wojenni, których mimo obowiązujących konwencji kierowano nie do oflagów czy stalagów, lecz do obozów koncentracyjnych. Prawie żaden nie przeżył obozu Gross-Rosen. W tak tragicznym miejscu, gdzie zwiedzającemu powinny towarzyszyć cisza, zaduma i refleksja nad zagrożeniami, jakie niesie każdy totalitaryzm (państwowy, religijny, ideologiczny, kulturowy, ekonomiczny itd.), niedopuszczalna jest jakakolwiek propaganda, indoktrynacja czy manipulacja: faktem, obrazem, słowem, gestem, symbolem. Te megacmentarze, te pola śmierci mogą być tylko miejscem prezentacji faktów. Dlatego poświęcenie całej sali, tuż przy bramie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Co nam zostało z tych winiet? – rozmowa z Markiem Polem

1,5 mld zł za zbudowanie bramek na autostradach to był niepotrzebny wydatek Marek Pol – przewodniczący Rady Krajowej Unii Pracy, były wicepremier i były minister infrastruktury   Kiedy w czasie wakacji zatkały się na bramkach polskie autostrady, ktoś sobie przypomniał, że dużo wcześniej proponował pan wprowadzenie w Polsce winiet. Czy jest jeszcze możliwy powrót do tej koncepcji? – Oczywiście jest możliwy, bo np. Niemcy rozważają wprowadzenie takiego rozwiązania, a kilka innych krajów wciąż stosuje winiety: Czechy, Austria, Słowenia, Szwajcaria itd. Pytanie brzmi, czy dziś nie ma nieco lepszej formuły poboru opłat. W ostatnich latach nastąpił znaczny postęp technologiczny i ludzie płacą np. przez komórkę za parkowanie, kupują w ten sposób bilety komunikacji albo regulują inne rachunki. Płacą też przez internet, więc czemu nie mieliby płacić w ten sposób za autostrady? Trzeba wymyślić sposób kontroli, kto zapłacił, a kto nie. – To kwestia weryfikacji elektronicznej, np. poprzez zeskanowanie tablic rejestracyjnych, co mogłyby robić specjalne urządzenia na bramownicach, przez które przejeżdżają auta. Oczywiście zawsze się znajdzie jakiś procent ludzi, którzy nie zapłacą i zechcą przemknąć się tymi drogami za darmo, ale tych system weryfikacji powinien szybko zidentyfikować. Podobny problem byłby przy winietach.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Poseł Żalek ukradł zdjęcie?

Jacek Żalek nazwał fotoreportera Leona Stankiewicza naciągaczem i oszustem Jacka Żalka, posła Polski Razem, kłopoty nie omijają. Jeszcze kurz nie opadł po pirackim rajdzie na drodze Warszawa-Białystok, podczas którego nie chciał się zatrzymać na żądanie drogówki i okazać dokumentów, zasłaniając się immunitetem poselskim, a już czeka go ciężka batalia sądowa z fotoreporterem. Ten bowiem twierdzi, że poseł nie zapłacił za zdjęcie, które bez zgody autora wykorzystał w kampanii wyborczej w 2011 r. Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku toczy się rozprawa z powództwa fotoreportera Leona Stankiewicza przeciwko Jackowi Żalkowi. Chodzi o zapłatę kilkudziesięciu tysięcy złotych za prawa autorskie i złamanie prawa prasowego przez posła. W kwocie zawiera się ponad 13 tys. zł roszczenia za wykonane zdjęcie i 9810 zł nawiązki na hospicjum. – W 2007 r. zrobiłem pamiątkową fotkę, na której poseł Jacek Żalek stoi pośrodku, trzymając się za ręce z późniejszym prezydentem RP Bronisławem Komorowskim i przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Jerzym Buzkiem. Zdjęcie na płytce miało zastrzeżenie autorskie, więc nie mogło być w żadnej postaci wykorzystywane przez posła – mówi rozgoryczony Leon Stankiewicz. W 2011 r. Jacek Żalek startował w wyborach do Sejmu z listy Platformy Obywatelskiej. W czasie kampanii zdjęcie wykorzystywał na billboardach, plakatach i ulotkach. Zresztą kampania miała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Barcelona chce rozwodu

Referendum nie było wiążące, ale miliony Katalończyków opowiedziały się za niepodległością W tym referendum od początku jasne były dwie rzeczy: że wygrają zwolennicy niepodległości i że nie będzie ono wiążące. 9 listopada Katalończycy odpowiadali na również dwa pytania: „Czy chce pan/pani, żeby Katalonia była państwem?”, a jeśli tak, to „Czy chce pan/pani, żeby była niepodległa?”. Wynik nikogo nie zaskoczył – ok. 80% głosujących opowiedziało się za pełną niepodległością Katalonii, a dalsze 10% za niepodległością przy zachowaniu bliskich związków z Hiszpanią. W „nielegalnym” referendum wzięła udział jedna trzecia uprawnionych do głosowania. Rząd w Madrycie i część sprzyjających mu mediów szybko podchwyciły ten wątek i ogłosiły porażkę niepodległościowców. Premier Mariano Rajoy w agresywnym tonie obwieścił, że katalońskie głosowanie nie było aktem demokratycznym, tylko pokazem politycznej propagandy. Katalończycy, którzy poszli do urn, uczestniczyli w fikcji mającej zamaskować słabość ruchu niepodległościowego. Tym samym premier uznał z góry, że dwie trzecie Katalończyków, którzy nie wzięli udziału w referendum, jest przeciw niepodległości. – To nieprawda – ripostuje Alejandro Raga Vázquez. Alejandro jest młodym intelektualistą. Oprawki okularów, broda oraz niedbała, choć nie niechlujna fryzura nie pozostawiają w tej kwestii wątpliwości. Vázquez angażuje się w inicjatywy niepodległościowe i ekologiczne: młodzieżówka Zielonych Katalonii, porozumienie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Polak, Turek – dwa bratanki?

Nasza gospodarka będzie potrzebowała siły roboczej z zewnątrz. Jej źródłem może być Turcja Mamy za sobą sześć wieków relacji polsko-tureckich. Były to lata górne i chmurne. Rodzi się oczywiste pytanie: czy te 600 minionych lat może mieć wpływ na przyszłe stosunki między Polską a Turcją? Doświadczeni futurolodzy mówią, że w sytuacji teraźniejszej zawsze tkwią elementy z przeszłości, a każda wiarygodna prognoza musi uwzględniać minione doświadczenia. Nie ma zatem powodu, by w XXI w. stosunki polsko-tureckie charakteryzowały się przewagą konfliktów nad współpracą. Tym bardziej jako pozbawioną podstaw fantazję polityczną należy traktować przewidywania poważnego skądinąd publicysty George’a Friedmana, że w 2052 r. dojdzie do wojny między Polską i Turcją. Jak przystało na Amerykanina, uważa on, że ostatecznie głównym zwycięzcą w tej wojnie będą Stany Zjednoczone1. Mimo że pod względem obszaru i liczby ludności Turcja jest ponaddwukrotnie większa od Polski, oba kraje mają w wielu dziedzinach zbliżone wskaźniki. Przykładowo: bezpośrednie inwestycje zagraniczne – 8,9 mln dol. Polska i 9,1 mln dol. Turcja; stopa bezrobocia – odpowiednio 9,7% i 8,8%; liczba godzin przepracowanych rocznie przez osoby zatrudnione – 1937 i 1877; podatki od towarów i usług – 11,7% i 12,4% PKB;

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Ambitne wańki-wstańki osiągają najwięcej – rozmowa z Tomaszem Bagińskim

Jeśli ktoś ma odrobinę samozaparcia, jest w stanie nauczyć się wszystkiego Tomasz Bagiński – reżyser i animator, nominowany do Oscara za film „Katedra”, autor popularnej w internecie „Ambicji” W internecie święci triumfy twój najnowszy filmik „Ambicja”. Można go odczytać jako fantastyczną wizję powstania wszechświata. – Przed wrzuceniem go do sieci strasznie się denerwowaliśmy, jak zostanie przyjęty przez widzów. Obawy były niesłuszne. Na dwóch głównych portalach jest już ponad milion odsłon. Zbieramy też dobre recenzje. Filmik trwa jedynie 6,40 min. Czy to tylko zwiastun pełnego metrażu? – Dostałem kilka takich propozycji. Jeszcze nie podjąłem decyzji. Filmik jest elementem kampanii marketingowej towarzyszącej historycznemu lądowaniu sondy Rosetta na komecie. W środę, 12 listopada, po raz pierwszy w historii kosmonautyki sonda została umieszczona na ciele niebieskim, które jest w ciągłym ruchu – porusza się z prędkością ok. 50 tys. km/godz. Nie dość, że trzeba dogonić kometę, ustawić się na jej orbicie, to jeszcze niezwykle precyzyjnie wycelować i wylądować. Kometa ma 1,5 km średnicy. W skali kosmosu to ciało o wiele mniejsze niż łebek zapałki. Produkcja została zrealizowana na zlecenie Europejskiej Agencji Kosmicznej, o której niewielu słyszało. Kosmonautyka kojarzy się przede wszystkim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Co dwa dni nowa ustawa

Z namnażaniem się prawa nie radzą sobie nie tylko laicy, ale nawet zawodowi prawnicy Inflacja prawa to potoczna nazwa zjawiska w procesie legislacyjnym polegającego na tworzeniu nadmiernej i niewspółmiernej do potrzeb liczby przepisów prawnych. W ubiegłym roku polski Dziennik Ustaw miał 1742 pozycje, a co dwa dni w życie wchodziła nowa ustawa. Z takim namnażaniem się prawa nie radzą sobie nie tylko laicy, ale nawet zawodowi prawnicy.  Dla porównania: w 1919 r. Dziennik Ustaw kraju, który dopiero co odzyskał niepodległość i musiał uregulować wszystko, miał 523 pozycje. Średnio każdego dnia w Polsce pojawiają się cztery akty prawne. Wiele z nich to rozporządzenia, które regulują rzeczy tak istotne, jak dokładny wzór formularza dla wycieczek w Unii Europejskiej. Został on poddany regulacji 10 października br. i określono, że taka lista musi zawierać imię, nazwisko, miejsce i datę urodzenia oraz obywatelstwo. Inne dotyczą spraw ważnych i zmieniają ustawy, które zmieniały inne zmienione wcześniej ustawy. 30 maja 2014 r. (ale też 23 czerwca i 21 lutego 2014 r. oraz 6 grudnia 2013 r.) uchwalono np. „ustawę o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz ustawy o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw”. Poważnie. Częste jest też nowelizowanie aktów prawnych, które jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.