Luksusowe hotele, kasyna i księżniczka – rozmowa z Jarosławem Sokołowskim „Masą”

Luksusowe hotele, kasyna i księżniczka – rozmowa z Jarosławem Sokołowskim „Masą”

Czyli gangsterska turystyka (…) Porozmawiajmy o gangsterskiej turystyce, bo była chyba dość ważną składową waszego życia. W serialu dokumentalnym „Alfabet polskiej mafii” widzowie mogli oglądać kadry z waszego wypadu do Turcji. Lubiliście plaże, jachty, baseny z barami… – A kto nie lubi? Chociaż fakt, nie wszyscy. Wielu starych, wywodzących się z PRL-owskiej recydywy – w tym Ryszard P. „Krzyś” czy Janusz P. „Parasol” – miało w głębokim poważaniu światowe życie i preferowało prostsze rozrywki. (…) Ale była grupa chłopaków, takich jak ja, Wojtek P., Leszek D. „Wańka”, Stefan P. czy jego przyboczny o ksywce Małolat, których ciągnęło do świata. Wiesz, takiego jak z serialu „Dynastia”, eleganckiego, pełnego blichtru i przepychu. To właśnie Małolat (nie mylić z Pawłem M. z grupy Pershinga o takim samym pseudonimie) namówił mnie na pierwszy spektakularny wyjazd wakacyjny. Był początek lat 90., dla Polaków szczytem marzeń był wypad na Hel albo na Węgry… …a wy kopnęliście się do Turcji? – Nie zgadłeś. Małolat wyciągnął mnie na Seszele. Oczywiście, w ekipie nie mogło zabraknąć znanego sybaryty Wojtka P. Wzięliśmy najdroższy hotel na wyspie Mahe, Hiltona, w którym rezydowały wyższe sfery. Pamiętam, że kiedy poszliśmy na kolację, zamurowało nas. My byliśmy ubrani w luźne T-shirty i koszulki polo, a cała reszta w gajery i smokingi. Zupełnie jak na premierze w jakiejś pieprzonej operze. Czuliśmy się nieswojo, ale co było robić? Dołączyliśmy do sztywniaków, opędzlowaliśmy żarcie i zmyliśmy się. Najzabawniejsze było to, że kilku gości, których widywaliśmy na kolacjach, wieczorami można było oglądać w telewizyjnych filmach. To na Seszelach jest jakaś kinematografia? – Nie żartuj. To były hollywoodzkie gwiazdy. Aktorzy z córkami. A przynajmniej z babkami wyglądającymi na córki. Ten hotel słynął z najlepszego towarzystwa. Oczywiście, swoje kosztował – za tygodniowy pobyt trzeba było zapłacić około 20 kawałków papieru. Ale wart był swojej ceny. O ile mnie pamięć nie myli, to był ulubiony hotel Iana Fleminga, twórcy Jamesa Bonda. Czyli płynnie przechodzimy do dziewczyny Bonda, a raczej dziewczyn Masy na Seszelach? – Wprawdzie jeździliśmy tam z naszymi żonami i oficjalnymi partnerkami, ale zawsze rezerwowaliśmy jeden, dwa dodatkowe pokoje, żeby można było bez skrępowania wymieniać się doświadczeniami erotycznymi z miejscowymi paniami. (…) Na takich wyjazdach było jedno założenie: puścić tyle kasy, ile się da. No, może nie aż tak jak ruscy gangsterzy, którzy szukają jak najdroższych okazji, bo kupić taniej to nie honor, ale nie oszczędzaliśmy na niczym. Zawsze wynajmowaliśmy najdroższe jachty z załogą, dżipy, samoloty do podziwiania widoków, generalnie wszystko, co było w ofercie danego miejsca. A jak czegoś nie było, to ściągaliśmy to z jakiegoś innego miejsca. Za dopłatą, rzecz jasna. Wszystko na zasadzie: król przyjechał, złotem płaci. Zdarzało się, że siadaliśmy we trzech przy barze i puszczaliśmy ponad tysiąc dolarów za kilka kolejek błękitnego Johnniego Walkera. Żeby było jasne: do czerwonego czy nawet czarnego nigdy się nie zniżaliśmy. (…) Czy idea dodatkowych pokoi dotyczyła wyłącznie Seszeli? – Idea dodatkowych pokoi dotyczyła każdego hotelu, do jakiego trafialiśmy w każdym miejscu na ziemi. Czy to z żonami, czy bez nich. (…) Oczywiście były też inne obowiązkowe atrakcje, bez względu na szerokość geograficzną. Na przykład kokaina. Bo oczywiście polski gangster nie mógł się różnić od swojego amerykańskiego odpowiednika… – Ciesz się, że wąchałem najszlachetniejszą kokę, a nie rozpuszczalnik, albo że nie szprycowałem się krajową odmianą heroiny, czyli kompotem, bo miałbyś przed sobą wrak człowieka, z którym raczej nie napisałbyś książki. A jak widzisz, trzymam się całkiem nieźle. (…) Skąd braliście narkotyki podczas wyjazdów? – Jak się chce, to nigdy nie stanowi problemu. Wystarczyło namierzyć jakiegoś lokalnego mustafę, czyli bossa półświatka, zrobić na nim odpowiednie wrażenie i już był towar. A my nigdy nie ukrywaliśmy, że jesteśmy przy forsie – obwieszeni złotymi łańcuchami i sypiący banknotami na lewo i prawo sprawialiśmy wrażenie dobrych klientów. (…) W Turcji wystarczyło pójść na bazar, żeby zasięgnąć informacji o tamtejszym rynku narkotyków. Sprzedawca oblukał nas od góry do dołu i nie miał wątpliwości, że to nie żadna prowokacja. Ale nie wszędzie było aż tak łatwo. Na przykład gdzie nie było? – Na Dominikanie. Kiedy byliśmy tam po raz pierwszy, w połowie lat

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 47/2014

Kategorie: Obserwacje