29/2015
Czy Stefan Chwin słusznie nazywa PiS prawicową lewicą katolicką?
Prof. Magdalena Środa, filozofka, UW Coś jest na rzeczy, ale nie do końca. Nie ma żadnych wątpliwości, że to partia katolicka, a nawet przykościelna. PiS szykuje się do wprowadzenia w Polsce ustroju opartego na fundamentalizmie religijnym. To również partia populistyczna, co bywa mylone z lewicowością. Obiecuje ludziom wielkoduszną politykę socjalną, choć nie mówi, że takie obietnice albo są nie do zrealizowania, albo zapłacimy za nie z naszych podatków. Jednak dla mnie lewica to nie socjalny populizm. To również nowoczesność, wolność, a przede wszystkim równość w wielu dziedzinach życia. No i laickość, a więc troska o życie doczesne, a nie wieczne. Nie ufałabym więc takim partiom. Prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, Akademia Ignatianum Prof. Chwin powiedział w zasadzie prawdę. PiS przywiązuje dużą wagę do spraw socjalnych i nie jest taką partią, jaką stała się PO – formacją bankierów, przemysłowców i menedżerów pracujących w korporacjach – która reprezentuje 5% najbogatszych ludzi. W tym sensie PiS okazało się bardziej lewicowe, a jego katolicki charakter i pewien konserwatyzm też jest zauważalny. Używając retoryki podobnej do tej, którą posłużył się prof. Chwin, można PO nazwać partią skrajnie prawicową i antykatolicką. Prof. Mirosław Karwat, politolog, UW PiS ma pragmatyczną orientację, która przejawia się w haśle: dla każdego coś miłego. Po lewicowe hasła sięgała także PO, Tusk wspominał nawet
Eksperci i biurokraci na usługach państwa stanu wyjątkowego
Kiedy aparat partyjny NSDAP chciał oczyścić zdrową tkankę narodową z Żydów, komunistów, gejów, Cyganów i całej reszty podejrzanej szumowiny, na początku próbował poprzez tajną policję organizować „spontaniczne” lincze i „oburzenie” rodaków o szczególnym „wyrobieniu narodowym”. Okazało się to niezbyt efektywne. W czasie dobrze zaplanowanej i zorganizowanej nocy kryształowej – jak odnotowywali aktywiści partyjni NSDAP – zginęło w całym kraju „tylko” 100 Żydów. Co więcej, wielu zwykłych Niemców – co stwierdzali ze smutkiem partyjni eksperci – było oburzonych bandyckimi wybrykami młodych faszystów, którzy napadali na ich sąsiadów. Aby „wyeliminować” 6 mln Żydów, noc kryształowa musiałaby się odbywać każdego dnia przez prawie 200 lat. Partia wyciągnęła z tego wnioski i zostawiła to trudne zadanie biurokracji i „ekspertom”. Ci podeszli do sprawy nowocześnie i metodycznie. Najpierw trzeba było naznaczyć na poziomie opinii publicznej tych, których chce się wyeliminować. Później odizolować ich od reszty zdrowej tkanki społecznej. Tak, żeby nie mogli liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Nawet jeśli większość nie popierała polityki NSDAP, pod wpływem strachu wolała milczeć. A na pewno nie przychodziło do głowy całej „porządnej reszcie” budowanie społecznego oporu wobec represji spotykających tych, którzy „widocznie na to zasłużyli”. Kolejny krok
Czy homopartnerskie związki są na pewno wbrew naturze?
Jestem biologiem. Jako profesor nauk przyrodniczych z niepokojem słucham, że homopartnerskie związki są wbrew naturze. Czy na pewno? W skali mikro – oczywiście tak. Rozród jest podstawową funkcją każdego bytu. Żaden gatunek nie mógłby istnieć bez rozrodu. Ale w skali makro? Każdy gatunek żyje w jakimś środowisku i jego liczebność musi być dostosowana do ekologicznej pojemności tego środowiska. W przyrodzie możemy znaleźć wiele przykładów samoregulacji wielkości populacji w stosunku do środowiska. • U wielu ptaków liczba jaj związana jest wyraźnie z corocznym zagęszczeniem populacji. Przy jej dużej liczebności w gniazdach pojawia się po kilka jaj. Przy małej – ta sama samica znosi ich kilkanaście. • W morzach – jeśli śledzi jest dużo, ikrę składają na dnie warstwami, jedna na drugiej. Szansę przeżycia, szansę wylęgu mają tylko jajeczka położone najwyżej. Niższe giną zaduszone przez złożone nad nimi. Wiemy, że liczba ludzi na naszym globie ciągle rośnie. Przypuszcza się, że zbliżamy się do granicy, po przekroczeniu której Ziemia nie będzie w stanie wykarmić nas wszystkich. Co wtedy? Czy wyłączenie z rozrodu pewnej liczby potencjalnych rodziców nie jest u nas przejawem takiej właśnie samoregulacji? Znam przynajmniej jeden powód, aby przypuszczać, że związki homopartnerskie tworzą
Cena niewdzięczności
Niemcy, które w wyniku działań Armii Czerwonej straciły część terytorium, dbają o jej pomniki, Polska zawdzięcza jej przesunięcie na zachód, ale pomniki usuwa Przy moście w 18-tysięcznych Słubicach stoi słup graniczny z godłem, napisem: Polska i kolejnym numerem – 490. Wygląda jak atrapa lub zabytkowa atrakcja dla turystów. Przechodząc z jednego brzegu Odry na drugi, odnosi się wrażenie, że most łączy dwie części tego samego miasta. Tak rzeczywiście było przez niemal 700 lat, gdy na prawym brzegu Odry znajdowało się przedmieście Frankfurtu – Dammvorstadt. Od 1945 r. są tu polskie Słubice. Przypominać o tym ma słup graniczny, który jakby polemizuje z umieszczonym po niemieckiej stronie napisem w dwóch językach: Keine Grenzen (Żadnych granic). Mylącym, bo układ z Schengen znosi kontrolę osób przekraczających granicę, ale nie same granice. Poczdamska prowizorka Polska po 1989 r. dbała o słupy graniczne nad Odrą znacznie bardziej niż Niemcy po zjednoczeniu. W 2012 r. okazało się, że tylko 18 z 464 słupów w Brandenburgii (w tym kraju związkowym leży Frankfurt) jest w dobrym stanie. To pewnie przypadek, jednak polska troska o znaki wskazujące granicę nad Odrą jest zrozumiała. Przez dziesięciolecia powątpiewano w jej trwałość. Pierwsza polska administracja w Słubicach pojawiła się wkrótce po zajęciu