29/2015

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Przebłyski

Balt i Rozenek na końcu ogona

Czy z lewicą może być jeszcze gorzej? Oj, może, może. I nawet są już takie miejsca, gdzie poparcie dla lewicy jest niewiele większe od zera. Jakieś przykłady? Proszę bardzo. Weźmy Śląsk. Dawny bastion lewicy. A dziś? W plebiscycie „Dziennika Zachodniego” wyborcy oceniali pracę 65 parlamentarzystów z tego regionu. Wygrał senator Jarosław Lasecki (PO), który dostał 21 410 głosów pozytywnych i 1096 negatywnych. A lewicowi herosi? Zbyszek Zaborowski był 32. z 317 (!) głosami za i 122 przeciw. Lider śląskiego SLD i wiceprezes tej partii Marek Balt (na zdjęciu) zajął 61. (!) miejsce i dostał całe 23 głosy poparcia (i 241 przeciw). Jeszcze gorzej wypadł Andrzej Rozenek (teraz biało-czerwony), który zajął 63. miejsce (na 65) i dostał 51 głosów poparcia i 419 negatywnych. I pomyśleć, że tacy ludkowie chcą w Polsce rządzić. A do władzy chcą dojść po plecach wyborców. Za głupich ich mają, czy co?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy od czytelników nr 29/2015

Potrzebny przeciąg na lewicy Redaktor Jerzy Domański pisze w komentarzu (PRZEGLĄD nr 28), że na listach lewicy powinny się znaleźć osoby cieszące się zaufaniem. Trudno z tym się nie zgodzić. Tymczasem, gdy uważnie się wsłuchać w wypowiedzi wielu frontmenów SLD, wyraźnie widać, że ich lewicowa troska koncentruje się głównie na tym, co zrobić, żeby znowu dostać się do Sejmu. Jakoś nie porywa mnie zjednoczeniowy entuzjazm Krzysztofa Gawkowskiego czy pani Pauliny Piechny-Więckiewicz. A gdy kilka dni temu zobaczyłem dwie panie nad tekstem o niemal pewnym zjednoczeniu, przypomniała mi się opowiastka Tadeusza Konwickiego o „ciotkach rewolucji”. Na razie wszystko wskazuje na to, że jeśli na listach nie będzie kogoś, kogo znam i lubię, to w dniu październikowych wyborów będę miał wolne… Ryszard Domin • Problem polega na tym, że jeżeli oddanie jedynek osobom spoza aparatu partyjnego, ale z wiedzą i doświadczeniem w swoich dziedzinach, miałoby wyglądać tak jak wystawienie pani dr Magdaleny Ogórek jako kandydatki na prezydenta RP, to nie jestem pewien, czy to taki dobry pomysł. Ponadto obawiam się, że obecny projekt zjednoczenia lewicy pod parasolem OPZZ skończy się porażką, ponieważ poszczególne ugrupowania zamiast współpracować, będą walczyć o promocję swoich kandydatów nawet z innymi przedstawicielami tej samej listy. Choć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Na scenie Toskanii

Część wielkiej rewolucji cywilizacyjnej, która ciągle trwa, to też turystyka na ogromną skalę i to, jak zmienia ona tych, którzy zwiedzają i są zwiedzani. Modne i powszechne stały się w Polsce tanie loty w świat, na weekend lub na kilka dni. To szybko uzależnia. Znam ludzi, którzy tak fruwają co miesiąc i nie potrafią już żyć inaczej. Jest coś karkołomnego w takich wyprawach na chwilę, gdyż prześladuje nas myśl, że należy zobaczyć i posmakować jak najwięcej, a czasu tak mało. Podobny pośpiech cechuje umierających, to łakomstwo ostateczne. Co miało być relaksem, staje się stresem. Dlatego teraz mocne postanowienie: żadnych muzeów, chociaż kocham malarstwo. Być w Pizie i nie zobaczyć Krzywej Wieży – to też nam się udało! I właśnie w Pizie pożyczyliśmy na lotnisku malutkiego peugeota. Nostalgiczne uczucie, że znowu jestem młody i jadę przez Europę swoim małym fiatem, ale już bez gorzkiego przekonania, że jestem gorszy, gdyż przybyłem z chorego miejsca Europy. Teraz wprost przeciwnie, nieustannie się złoszczę na włoski bałagan i zwyczaje, na stacje benzynowe rzadkie i martwe. U nas pulsują życiem. Myślałem, że tam ciągle ta cholerna sjesta, a okazało się, że są samoobsługowe. Jakiś Włoch, który pomagał nam po raz pierwszy zatankować, śmiał się: no tak, już macie problem z włoskim bałaganem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zajazd na PIW

Minister skarbu Andrzej Czerwiński i minister kultury Małgorzata Omilanowska pokazali czytelnikom środkowy palecPaństwowy Instytut Wydawniczy pozostawał w likwidacji od 2012 r. W poniedziałek, 6 lipca br., pod nieobecność dotychczasowego dyrektora i likwidatora Rafała Skąpskiego, do siedziby wydawnictwa przy ul. Foksal 17 w Warszawie wkroczył nowy likwidator wyznaczony przez ministra skarbu. Zaplombował gabinet dyrektora, przejął dokumentację. Najprawdopodobniej oznacza to koniec oficyny bardzo zasłużonej dla polskiej kultury. Jak na ironię wszystko to odbywa się niemal na 70-lecie istnienia PIW. Książki PIW w każdej biblioteczce Działający od 1946 r. Państwowy Instytut Wydawniczy to coś więcej niż zwykłe wydawnictwo. To prawdziwa literacka skarbnica. Oficyna ma na koncie m.in. wydanie dzieł zebranych Prusa, Sienkiewicza, Dostojewskiego i Conrada. Przez lata logo PIW na obwolutach dawało czytelnikom gwarancję doskonałego przygotowania edytorskiego książek klasycznych i współczesnych. O dorobku wydawnictwa niech świadczy to, że obecnie jest ono właścicielem 8 tys. praw autorskich i wydawniczych. – Książki wydane przez PIW znajdziemy w biblioteczce każdego inteligenckiego domu w Polsce. Są świetnie edytowane, rzetelnie przygotowywane i opatrywane ilustracjami najwybitniejszych polskich grafików i rysowników – podkreśla Przemysław Pawlak ze Społecznego Komitetu Ratowania PIW, który kieruje zbieraniem podpisów pod petycją w obronie oficyny. To dlatego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Politycy mają nas za idiotów?

Polskie społeczeństwo jest politycznie bierne. Elity mogą robić, co chcą Dr Zbigniew Drąg – socjolog, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w badaniu procesów makrostrukturalnych oraz socjologii elit, demokracji i propagandy. Od dawna chcę zadać to pytanie i wreszcie jest okazja. Czy politycy mają nas za idiotów? – Politycy przede wszystkim dbają o swój interes. Tak jak media. Ludzie są emocjonalni i na tym się gra. Ale pytanie postawione w taki sposób zawiera ocenę. Tę mogę mieć jako obywatel, natomiast mówię jako socjolog, więc wolałbym próbować wyjaśniać sprawy, a nie oceniać. Trudno uniknąć takiej oceny, gdy włączy się – coraz rzadziej na szczęście – telewizję. Forma rozmowy, którą nas tam raczą, nie jest przeznaczona dla ludzi inteligentnych. To bójka. – Jest tak nie bez powodu. Polacy nie są społeczeństwem obywatelskim. Do różnych organizacji należy zaledwie 10% Polaków. Ludzie nie są przyzwyczajeni do dyskusji. Wolą przyjąć proste schematy, które podsuwają im politycy i media. Owe schematy są oparte na emocjach. Pozbawione informacji. Uważam, że to elity rządzą, a społeczeństwo jest politycznie bierne. Elity mogą robić, co chcą, przynajmniej dopóki nie przekroczą pewnych granic. A nie przekracza się ich tak długo, jak długo możemy decydować o sobie, o swoim losie jako

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Co na to premier Kopacz?

Wstyd i bezradność. Ale też wściekłość i kompletny brak zaufania do ludzi, którzy pełniąc ważne funkcje publiczne, mogą postępować tak arogancko. I bezczelnie. W ten sposób postępowanie władz opisuje kilka tysięcy ludzi próbujących uratować Państwowy Instytut Wydawniczy. Uratować przed bezmyślnymi albo perfidnie interesownymi działaniami. Trzy osoby trzeba tu wymienić i wezwać do zajęcia stanowiska. Andrzeja Czerwińskiego, ministra skarbu, bo to jego resort podejmuje w sprawie PIW kolejne kuriozalne decyzje. Małgorzatę Omilanowską, minister kultury, bo wydawać by się mogło, że osoba, która podjęła się kierowania takim resortem, pierwsza położy się plackiem na Foksal i obroni PIW przed barbarzyńcami. I Grzegorza Gaudena, dyrektora Instytutu Książki, którego dość powszechnie wskazuje się jako główną sprężynę działań podejmowanych przez Ministerstwo Skarbu Państwa. A głównym powodem zainteresowania Gaudena PIW ma być nie jego ogromna spuścizna wydawnicza, ale warta miliony piękna kamienica przy Foksal. Sam Instytut Książki jedzie na wielkich stratach, które jakoś politykom PO w tym przypadku nie przeszkadzają. Próbowaliśmy znaleźć ludzi kultury zadowolonych z Instytutu Książki, ale ci znani albo nie chcą nic mówić, albo mówią wręcz źle. Zupełnie inaczej luminarze kultury oceniają PIW i jego właśnie odwołanego zarządcę, czyli Rafała Skąpskiego. Pani minister Omilanowskiej życzę,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Open’er szuka nowej drogi

Festiwal zmienia charakter, staje się oknem wystawowym polskiej muzyki Dla polskich festiwali muzycznych – szczególnie tych, które celowały w największe światowe gwiazdy – nastały trudne czasy. Problemy nie ominęły gdyńskiego Open’era, jednej z największych i najpopularniejszych imprez tego typu w Polsce. Już w zeszłym roku, po 13. edycji, można było pomyśleć, że nad festiwalem zbierają się czarne chmury. Widać jednak, że jego twórcy wyciągnęli wnioski z ubiegłorocznych doświadczeń i wprowadzili program zaradczy. Otwarte pozostaje pytanie, czy działania te pozwolą Open’erowi zachować mocarstwowy status. Zmiany, zmiany, zmiany W tym roku organizatorom przede wszystkim udało się poprawić frekwencję. W 2014 r. pustka była wręcz dojmująca. Rzucała się w oczy zarówno na koncertach, jak i w strefach z jedzeniem i napojami. Jedynie koncert Jacka White’a zgromadził tłumy. Na tym tle Open’er 2015 wypadł o wiele lepiej, a to dzięki ofercie muzycznej, która wyraźnie była adresowana głównie do nastolatków oraz ludzi ze świeżutkimi dowodami osobistymi. Nadreprezentacja tej grupy była widoczna gołym okiem. Co przygnało ich na festiwal? – Years & Years, Disclosure, Elliphant, Hozier i Major Lazer – wymieniali ulubionych wykonawców. Czyli organizatorzy idealnie wpasowali się w bieżące muzyczne trendy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Studiowanie bez wytchnienia

Młodzi, a już entuzjaści pracy. W wiecznej pogoni za sukcesem Michał Maciejewski, absolwent Politechniki Łódzkiej na kierunku automatyka i robotyka, został najlepszym studentem RP – zdobył Studenckiego Nobla. Kiedy wychodził po odbiór nagrody, był cały czerwony. Nieśmiało pozował do zdjęć ze sponsorami. Na co dzień jednak jest pewny siebie. Jeździ z konferencji na konferencję – ma ich na koncie kilkanaście. Ostatnio udało mu się skonstruować robota przypominającego człowieka. To jego szczególna duma. Po Studenckim Noblu o Michale zrobiło się głośno. Najczęściej pisano: „Odpowiada za ochronę słynnego Wielkiego Zderzacza Hadronów”. Sam stworzył ilustrację, na której symbolicznie przedstawił swoje dokonania. Piątka pod mikroskopem oznacza tyle prac badawczych, szesnastka pod biretem – tyle stypendiów. Podczas studiów zdobył 40 nagród, ale szczegółów nie podaje. To 10 stron A4, więc za dużo, by mówić. Filip Ignatowicz, student malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, nie chce, aby nazywać go kujonem. Co z tego, że zgarnął kilkanaście stypendiów, był swego czasu najlepszym studentem Pomorza. Uhonorowali go i minister kultury, i uczelnia. Prawie sto wystaw, na których pokazywał swoje prace, kilkadziesiąt nagród, spektakle teatralne, filmowe. Przyznaje, że jest zabiegany, ale jest artystą. Artyście wolno. Nie dzieli dnia na czas na pracę i czas wolny. Utrzymuje,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Przyczynek do dyskusji na temat nauki polskiej

Nie będę już wracał do spraw powszechnie znanych. Akademicką debatę zastąpiła akademicka biurokracja i buchalteria. To już wiemy. Wiemy to my, środowisko naukowe. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wciąż nie wie i wiedzieć nie chce. Co więcej, wymyśla w tym zakresie stale coś nowego. Na potrzeby ministerstwa i Państwowej Komisji Akredytacyjnej, tzw. PAK-i, tworzone są na uczelniach setki dokumentów, do których nikt nigdy nie zajrzy. Rozbudowywane są rozmaite fikcje: „systemy kontroli kształcenia” i „systemy kontroli systemów kontroli kształcenia”, o które swego czasu na kontrolowanym wydziale prawa jeden z wizytatorów PAK-i, skądinąd specjalista od inseminacji, natarczywie się dopominał. Uważał, że trzeba mieć system kontroli systemu kontroli, czyli taki metasystem. Może jest on niezbędny w hodowli byków, ale w kształceniu prawników? Zamiast rozważać poważne kwestie naukowe, profesorowie muszą się zastanawiać, jak oddzielić „wiedzę” od „umiejętności” w przypadku studiów humanistycznych czy prawniczych, bo wypełniając sylabus, muszą dokonać takiego rozróżnienia. Chyba się nie nadaję na profesora, bo mimo że uczę studentów od ponad 40 lat, do dziś nie wiem, gdzie się kończy prawnicza „wiedza”, a gdzie zaczyna prawnicza „umiejętność”. W Krakowie to rozróżnienie jest szczególnie trudne, bo już w XIX w. powołano tu Akademię Umiejętności, przez umiejętności ewidentnie rozumiejąc wiedzę, a nie sprawność

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Jest lek na wirusa HCV

Przełom w leczeniu wirusowego zapalenia wątroby typu C To dobra wiadomość dla zakażonych wirusem HCV. W Polsce styczność z nim miało 730 tys. osób, a zakażonych jest 230-240 tys. (w Europie liczba zakażonych sięga 9 mln). Osób świadomych tego, że mają wirusa, jest jednak w Polsce znacznie mniej – zaledwie ok. 50 tys. – ponieważ tylko część zakażonych została zdiagnozowana. Dzieje się tak dlatego, że HCV bardzo długo – nawet 20 lat i więcej – nie daje objawów. W tym okresie człowiek nie jest świadomy zakażenia, nie wie też, że zaraża bliskich. W 90% przypadków wirus jest wykrywany przy okazji np. badań w szpitalu. Tymczasem zakażenie HCV ma bardzo groźne skutki. Wywołuje bowiem zapalenie wątroby typu C, które nieleczone powoduje włóknienie wątroby, co prowadzi do jej marskości albo nowotworu, a w konsekwencji do śmierci chorego. W 60% przypadków to właśnie wirusowe zapalenie wątroby typu C (WZW C) jest przyczyną nowotworu wątroby oraz przeszczepu tego narządu. Pożegnanie z interferonem Nie istnieje szczepionka na wirusa HCV. Jedyną drogą powrotu do zdrowia jest więc jego eliminacja z organizmu. Do tej pory zakażonym podawano interferon, lek o 40-procentowej skuteczności, nazywany przez pacjentów chemią, ponieważ wywołuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.