Wyhodowałam narkomana

Nauczyłam się z tym żyć, bo przyjęłam zasadę: tego, co ci się przytrafia, nie cofniesz. Ale możesz próbować to zmienić Ona: Grażyna Sz., matka. Po studiach wyższych, psychologicznych. On: Kamil, syn, dwudziestolatek z czteroletnim stażem narkomana. Po odwyku w Otwocku. Ona: prawdziwa “cool matka”, tolerancyjna, wyznająca zasadę: “dziecko na piedestał”. On: rozwydrzony nastolatek, który miał wszystko. Ona: w młodości temat “dragi” przerabiała na własnej skórze. Ale – jak mówi – z próby “wyszła cało”. On miał pecha. O tym, że syn jest narkomanem, poinformował ją telefonicznie żeński głos z Monaru cztery lata temu. Kamil miał 16 lat, ćpał od dwóch. Niemalże pod jej nosem. Nie zauważyła. Od czterech lat uczęszcza na terapię dla rodziców dzieci uzależnionych. Marzy, by w przyszłości prowadzić podobne zajęcia. O sobie mówi: odniosłam sukces, choć w dużej mierze byłam poza grą. To Kamil chciał się leczyć. Po cichu dziękuje Bogu, że Dworzec Centralny kojarzy jej się z podróżami. Lekcja pierwsza: teoria Czy można normalnie funkcjonować ze świadomością, że twoje dziecko jest ćpunem? Odpowiedź: można. Pod jednym warunkiem: musisz przestawić się z opcji: szalona, wszechogarniająca miłość na opcję: lecznicza obojętność. Do tego – zdaniem Grażyny – trudno dojść samemu. Takiego podejścia uczą w czasie terapii, gdy wybijają z głowy techniki wychowawcze oparte na dogadzaniu: “kochaj i daj”, “kochaj i zrób” na rzecz: “kochaj, ale bądź twarda”. Wcześniej trzeba opanować umiejętność odrzucania myśli o własnej winie. Przynajmniej na pokaz. Potem udawać tak długo, aż się uwierzy, że to, co nas spotyka, ma jakiś sens. – Kamil pierwszy raz sięgnął po narkotyki, mając 14 lat. Zaczęło się od podpalania trawki na przerwach w szkole. Potem przyszła kolej na grzybki halucynogenne, amfetaminę i modną, zwłaszcza na dyskotekach extasy. Te wszystkie eksperymenty całkowicie uchodziły mojej uwadze. Co prawda, syn coraz częściej miewał depresje, huśtawki nastrojów, np. obwiniał mnie za swoje niepowodzenia, potem płakał i przepraszał. Prosił, żebym go nie winiła ani nie karała, bo jest mu ciężko. I tak w kółko. Ponieważ od małego był dzieckiem niespokojnym, nadpobudliwym, nie wzbudziło to mojej podejrzliwości. Zrzucałam to na konto trudnego dorastania. Szybko nauczył się mną manipulować. Im częściej płakał i bywał rozdrażniony, tym bardziej ja robiłam się spolegliwa i wyrozumiała. Tym sposobem syn ustawił mnie tak, że dwa lata ćpał, a ja nie miałam o tym pojęcia. Któregoś dnia wezwano mnie do Monaru. Pojechaliśmy razem z mężem. “Państwa syn jest narkomanem” – usłyszeliśmy. Dla nas zabrzmiało to jak wyrok. Kamil miał wtedy 17 lat. Tam też powiedziano nam, że jedynym ratunkiem dla niego jest ośrodek. Moja pierwsza reakcja: co oni opowiadają? Przecież znam swoje mądre, kochane dziecko i ono nigdy… Na zewnątrz siły opierałam się tej myśli, ale gdzieś podświadomie czaił się lęk: a jeśli to prawda, to co zrobię… Mąż natomiast stanowczo ją odrzucił. W ogóle nie mieściło mu się to w głowie. Potem, po drugiej wizycie u specjalistów, gdy powtórzono to samo co w Monarze, tyle że tym razem w poradni uzależnień, przyszedł do mnie, rozłożył ręce i powiedział, że nie wie, co robić. I że daje mi wolną rękę, jeśli ja wiem. Pierwsze poważne załamanie nerwowe przeżyłam w poradni uzależnień na Dzielnej w Warszawie. Po rozmowie z panią psycholog. Przyjęła mnie z drwiną, mówiąc mi wprost, że dziwi się mojemu zdumieniu, skoro przez 17 lat “hodowałam narkomana”. Dokładnie tak to ujęła. Wyszłam zdruzgotana. W pierwszej chwili odebrało mi to motywację do działania. No, bo skoro hodowałam, to znaczy sama sobie jestem winna, w związku z czym każdy mój krok tylko pogorszy sytuację – takie myśli biegały mi po głowie. Po bezradności przyszła kolej na negację. Nie, to nieprawda. Tylko, że ten bunt przypominał raczej cichy pisk niemocy… “Wyhodowałaś narkomana”. To najgorsze, co rodzic może usłyszeć. I w co zacznie wierzyć. Tak, jak byśmy z góry chcieli skrzywdzić nasze dzieci. Z diagnozy pani psycholog leczyłam się potem kilka miesięcy na terapii dla rodziców narkomanów. Tam uświadamiano nam, że nasze obwinianie jest częścią choroby naszych dzieci. Nosi nawet fachową nazwę: “syndromu współuzależnienia”. I że trzeba się z tego leczyć. Powtarzano nam: jeśli popełniliście błąd, zrobiliście to nieświadomie. To był cytat

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 41/2000

Kategorie: Społeczeństwo