Internetowa rewolucja w amerykańskim szkolnictwie wyższym? Korespondencja z Chicago W roku 2011 Sebastian Thrun, profesor z Uniwersytetu Stanforda, doszedł do wniosku, że przyszłość szkolnictwa wyższego opierać się będzie głównie na internecie. Ogłosił więc zapisy na bezpłatny akademicki kurs online (Wprowadzenie do sztucznej inteligencji). W krótkim czasie napłynęło 160 tys. zgłoszeń ze 190 krajów (w tym tak odległych jak Azerbejdżan). Przyjęto wszystkich. Wykłady Thruna zostały przetłumaczone przez wolontariuszy i są dostępne w 44 językach. Bezpłatne kursy przez internet oferujące programy akademickie, massive open online courses (MOOCs), rozwijają się lawinowo. Powstały już uniwersytety internetowe, takie jak Udacity (założony przez Sebastiana Thruna), Coursera czy edX. MOOCs stanowią w tej chwili konkurencję już nie tylko dla tradycyjnych uniwersytetów, ale w ogóle dla systemu edukacji. Oferują wszystkim zarejestrowanym kursy za darmo. Wszystkim, czyli również obcokrajowcom, seniorom, a nawet dzieciom. Każdy jest tu równy i każdego stać na naukę. Jedyny warunek to dostęp do internetu. Zajęcia już trwają. Obecnie w USA powstają lawinowo inne propozycje online, często przy współudziale już istniejących uniwersytetów. Niektóre klasy, jak w przypadku Thruna, mają ponad 100 tys. uczniów. Gdy Andrew Ng, współzałożyciel Coursery, rozpoczął wykłady dla 100 tys. studentów, powiedział, że gdyby miał uczyć w tradycyjnej szkole wyższej, zajęłoby mu to 250 lat. To nowe zjawisko zaniepokoiło tradycyjną akademię. Uniwersytety proponują więc hybrydowe rozwiązania w istniejącej już strukturze. Uniwersytet stanowy w Indianie pozostawił studentom wybór między wersją online a tradycyjną. Uniwersytet w San Francisco pomimo sporego zadłużenia pożyczył niemal 7 mln dol., aby rozwinąć nauczanie przez internet. Z kursów online oferowanych przez instytucje szkolnictwa wyższego korzysta dzisiaj aż 30% studentów – o 10% więcej niż w 2002 r. W roku 2011, w semestrze jesiennym aż 6 mln amerykańskich studentów uczyło się w co najmniej jednej internetowej klasie. Wiele uniwersytetów, próbując przyciągnąć (i zatrzymać) studentów, proponuje studiowanie poza murami uczelni. Ale te zmiany mogą się okazać niewystarczające, gdyż za naukę nadal trzeba płacić. Bezpłatne kursy online mają wiele zalet. Studenci mogą się zapisywać masowo, nie ma limitów liczbowych, klasy nigdy nie są przepełnione, wykłady można „cofać” zgodnie z potrzebami, a do egzaminów przystępuje się w dogodnym terminie. Studia trwają znacznie krócej (nawet dwa lata). Zamiast twardego krzesła jest wygodny domowy fotel. Nie trzeba nigdzie dojeżdżać ani płacić za parking. Oferta studiowania różnych przedmiotów w wielu językach jest znacznie bogatsza od propozycji tradycyjnych uczelni. Darmowe kursy online na poziomie akademickim na razie nie wypracowują zysku. Ale przy tak ogromnej liczbie chętnych nawet niewielka opłata za ukończenie kursu bądź za rejestrację wystarczy, aby wygenerować znaczący dochód. Ich rozwój jest nieunikniony. Natomiast przyszłość tradycyjnej uczelni rysuje się w barwach znacznie ciemniejszych. Demokratyzacja edukacji Szkolnictwo wyższe w internecie istnieje w USA od wielu lat (np. na uniwersytecie w Phoenix w Arizonie czy na DeVry), ale dyplom tradycyjnej uczelni miał zawsze większą wartość. Teraz jednak, gdy wykładowcy prestiżowych placówek decydują się na prowadzenie zajęć przez internet, zdobywana w ten sposób wiedza może nabrać znaczenia. Na razie nadal obowiązuje przekonanie, że nauka w zamkniętych salach, z jednym wykładowcą za katedrą, jest najwartościowsza. To zapatrywanie mogą zmienić pracodawcy. Jeżeli uznają, że wykształcenie tradycyjne jakościowo nie różni się od internetowego – rozpocznie się prawdziwe tornado w systemie edukacji wyższej. Struktura instytucji wyższego wykształcenia w USA jest poważnie zagrożona przez globalizację i internet – zjawiska sprzyjające masowej edukacji. Szybko zmieniające się tendencje na rynku pracy wytworzyły w społeczeństwie ogromną potrzebę tanich i efektywnych kursów akademickich, które będą uwzględniać potrzeby rynku i różnorodne sytuacje studentów. Typowy uniwersytet z czteroletnim programem studiów, z salami wykładowymi, wyznaczonymi terminami egzaminów, profesorem i kilkudziesięcioma słuchaczami to już archaiczny schemat nauczania i nie da się go długo utrzymać. Zmiany, które już się dokonują w amerykańskim szkolnictwie wyższym, są związane nie tylko z rozwojem technologii i informatyki – to również wynik parcia społeczeństwa do demokratyzowania edukacji. Ten trend jest widoczny także poza USA. Światowy dorobek naukowy należy bowiem
Tagi:
Dariusz Wiśniewski