Wyklęci, przeklęci, zaklęci

Wyklęci, przeklęci, zaklęci

Filmy o „żołnierzach wyklętych” kręcimy już 70 lat

Media trąbią, że w kinie nadchodzi moda na „żołnierzy wyklętych”. Bzdura! Ta moda trwa nieprzerwanie od „Zakazanych piosenek”. Agitki, rozprawy polityczne, dramaty psychologiczne, elegie kombatanckie, ballady ludowe, kryminały, sensacje, obyczajówy – do wyboru, do koloru. Nakręcono tego z pół setki. Ale jeśli dla kogoś „prawdziwe polskie kino” zaczyna się od „Historii Roja”, to już nic nie można poradzić.

Ten zapluty Świderski

Zaczęło się od szczucia, bo czego było się spodziewać po czasach wczesnego Bieruta? „Partia bronić będzie realizmu socjalistycznego, mimo że może on powodować schematyzm, z czego nie należy robić problemu”, dekretował w roku 1949 Jakub Berman (zwierzchnik bezpieki). I nikt nie robił problemów, gdy niejaki Bogdan Hamera, przedwojenny komunista, powojenny aparatczyk, dał produkcyjniaka „Na przykład Plewa” (1950, Nagroda Państwowa), w następnym sezonie przerobionego na film „Pierwsze dni”. „Zaplute karły reakcji” są tu reprezentowane przez Jana Świderskiego w pełni męskiej urody. Wyleguje się na daczy (roznegliżowana wydra tuż obok), popija drinka i szczuje niedobitki dawnej partyzantki na „lud pracujący” w pobliskiej fabryce. Lud reprezentują Jan Ciecierski, który dopiero za pięć lat będzie Starym Matysiakiem, i Hanka Bielicka, której nikt by nie poznał, bo smukła jak brzózka. Świderskiego czeka oczywiście szybka „czapa”, bo KBW wtedy się nie patyczkował.

Świderski jako „zapluty” przydał się jeszcze trzy lata później, kiedy to Tadeusz Konwicki tragicznie rozminął się z duchem czasu. Napisał scenariusz filmu „Kariera” o tym, jak były partyzant – rzeczony Świderski – wraca po wojnie do Polski, by z polecenia amerykańskiej centrali odbudować siatkę szpiegowską. Miało pójść jak z płatka, a tu agent z miejsca zarabia w dziób od proletariatu. Zastraszony adwokacina go spławia, a tylko młody bęcwał i bumelant ciągnie od niego forsę. Choć do kapowania na „władzę ludową” wcale mu się nie spieszy. Konwicki zamyślił, że w tej sytuacji Świderski spuści szpiegowski łeb i pójdzie w dal – kompletnie wyobcowany. Ale były wytyczne, aby w finale agent został zaaresztowany przez UB. Kropka nad i.

To się ciągnęło. Czasem zabawnie. Ot, ogiery wracają z „punktu kopulacyjnego” i padają bez życia. Bynajmniej nie z wyczerpania. W stadninie przyczaił się były szlachciura, który robotę w reakcyjnej bandzie zamienił na fuchę truciciela („Pościg”, 1953). Jednak Stanisław Zaczyk, „asystent hodowlany”, wraz z szefem powiatowego UB (Tadeuszem Schmidtem) utrącają go bez problemu. Schmidt był tu co najmniej tak przystojny jak Igor Śmiałowski, który pułkownika UB zagrał w knocie „Niedaleko Warszawy” (1954) nakręconym do tekstu samego Adama Ważyka. Niedawny rotmistrz, a obecny agent amerykański, odstawiany przez Ludwika Benoit, wypadł w tym filmie tak nieprzekonująco, że – jak pisał Wiech – ludzie po seansach brali się do bicia koników, którzy wcisnęli im bilety na taki chłam.

Szeryf z połoniny

Po Październiku „wyklętych” na ekranie przybyło, ale ich rehabilitacja szła jak po grudzie. Z przyczyn politycznych? Niekoniecznie. Bo bandy zdziczałych partyzantów były jak znalazł dla producentów rodzimych „easternów”. Taki Aleksander Ścibor-Rylski natłukł tego jak diabeł gwoździ. Bieszczady? Proszę bardzo – Bruno O’Ya gania po połoninach bandę Moronia („Wilcze echa”, 1968), a w finale odjeżdża konno ku zachodzącemu słońcu z Ireną Karel u boku. Jeszcze bliżej westernu był Ryszard Filipski („Południk zero”, 1970, reżyseria Waldemar Podgórski, scenariusz ciągle Ścibor-Rylski), który wiosną ‘45 operował na Mazurach. Miasteczko opanowuje banda rabusiów z wyjątkowo brutalnym Jerzym Bińczyckim, a „namiestnik” władzy ludowej na te tereny ma tylko broń krótką i dwóch niepewnych pomagierów.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 11/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. lordjohn
    lordjohn 21 marca, 2016, 07:11

    Tekst odbieram jako satyrę. Oczywiście, było pełno schematycznych filmów negujących oczywiste fakty i propagujących nachalnie linię PZPR. Ale nikt nigdy potem nie nakręcił ( w warunkach PRLu) bardziej prawdziwych i dających do myślenia filmów niż „Popiół i diament” oraz „Kanał’. Obecne produkcje filmowe to chała propagandowa do sześcianu, mająca indoktrynować głupią niedouczoną młodzież w jedynie słusznej aktualnej linii propagandowej. Jestem synem majora AK (który siedział i w sowieckim i w polskim więzieniu po 1945 roku) i porucznik AK (czasu wojny, nie z fałszywych „awansów” powojennych) i dobrze wiem z Ich opowiadań, jak było naprawdę. W latach 1945-1950 trwała w Polsce WOJNA DOMOWA, bardzo okrutna i niesprawiedliwa z OBU STRON. Po OBU STRONACH ginęli niewinni ludzie i PO OBU STRONACH działali sadyści i zbrodniarze. Ocena tamtych strasznych czasów powinna być wyważona i sprawiedliwa. Wtedy ma szansę być pożyteczną nauką dla przyszłych pokoleń.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • RRR
      RRR 10 marca, 2020, 22:19

      Wreszcie naprawdę rzetelny i obiektywny komentarz o tamtych czasach. ja jestem synem „utrwalacza’ Paranoją może jest ze mój ojciec były funkcjonariusz UB bardzo przyjaxnił się z byłym dowódcą zgrupowania WIN.obaj byli w ZBOWIDZIE Oaj prowadzili ciekawe dyskusje i rzeczywiście to co mówisz byli ludzie idei po jednej i drugiej stronie i były kreatury i tu i tam. ONI dawno sie pjednali(mam na myśli ojca i jego przyjaciela) Popieram TO BYŁAWOJNA DOMOWA.Obecnie zamiast jatrzenia nalezy rozpocżąc pojednanie pokoleń. uznac ten okres za wojnę domową i czcić ofiary które padły po jednej i drugiej stronie a naczelnym hasłem powinna być przestroga „OBY NIGDY WIECEJ POLAK NIE STRZELAŁ DO POLAKA”

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy