Wypędzeni to ofiary nazizmu

Wypędzeni to ofiary nazizmu

Jedynym miejscem upamiętnienia wojennych krzywd Niemców może być muzeum zbrodni nazistowskich Głośni rzecznicy utworzenia w Berlinie centrum wypędzonych w istocie rzeczy już osiągnęli swój cel – uczynili ze swej inicjatywy temat szerokiej, tak wewnątrz RFN, jak i poza jej granicami, debaty o „zbrodniach dokonanych na Niemcach”. Bo w istocie rzeczy niewielka to różnica, która ostatecznie koncepcja zwycięży. Jeśli owo centrum zostanie usytuowane w stolicy RFN, to rzecz jasna źle, bowiem z wyłączną prezentacją ofiar niemieckich, jednostronnie ujętych i zinterpretowanych, wyolbrzymionych; jeśli zaś gdzie indziej, to też niedużo lepiej, bowiem związane musiałoby to być ze zrelatywizowaniem na tle „krzywd niemieckich” zbrodni dokonanych przez Niemców na innych nacjach. Istotę rzeczy najlepiej scharakteryzował jeden z czytelników dziennika „Die Welt”, pisząc: „Niemcy nie byli dotąd w stanie w pełni ogarnąć swojej roli jako ofiary, ponieważ ich przytłaczająca większość w ogóle nie wie, jak najstraszliwsze zbrodnie (furchterlichste Verbrechen) zostały popełnione na Niemcach. Była i jest sprzeniewierzana w naszym kraju przy udziale mediów sprawa tego, co przecierpieli Niemcy w okolicznościach II wojny światowej, (…) wycięto w pień wszystkich, którzy zwracali uwagę na zbrodnie dokonane na Niemcach albo którzy pragnęli je pokazać. Jak żaden inny kraj na tej ziemi Niemcy przyznali się do historycznej winy i nieprzerwanie żyją dalej w stanie niezapominania. Kraje jak Polska, Czechy czy Jugosławia zaś przeciwnie, nawet nie rozpoczęły ukazywać własnej winy, nie przyznają się do niej…”. Widzi się więc sprawę „wypędzonych” nie jako coś wyizolowanego, ale w szerszym ujęciu – ogólnoświatowych rozliczeń krzywd. I jako wielką, godną upamiętnienia zbrodnię, której ofiarą byli Niemcy (nieomal na miarę Holokaustu!), i zarazem jako fakt uzasadniający uwzględnienie Niemców w długim szeregu ofiar II wojny światowej, razem z ofiarami ich, Niemców. Co istotniejsze, uznano, że po latach wymuszonej powściągliwości i ostrożności w podejmowaniu kwestii własnych krzywd nadszedł już czas głośnego artykułowania „pełnej prawdy”. Sprawa wypędzonych traktowana jest jako temat przewodni przybierającego na sile procesu upominania się o równe miejsce w wyliczeniach ofiar wojny. Rzecznicy tego – a są oni we wszystkich ugrupowaniach politycznych RFN – udają, że nie pojmują prostych, logicznych relacji pomiędzy tym, co było przyczyną zła, a co jego skutkiem, tym samym świadomie ignorując oczywistość, że nie ma – nie może być nigdy! – równości pomiędzy Niemcami jako sprawcami wszelkiego zła wynikającego z istnienia państwa Hitlera i rozpętanej przez niego wojny, a ofiarami nazistów; nawet jeśli niemieccy sprawcy także „cierpieli”, to przecież z własnej winy. Nic nie przeszkadza, by Niemcy dostrzegali i upamiętniali fakty autentycznych, związanych z wojną krzywd swoich obywateli. Taka pamięć jest nawet pożądana – jako memento: nie powtarzać starych błędów! Ale odpowiednim, jedynym z możliwych, miejscem dla tego może być muzeum zbrodni nazistowskich. Tam mógłby zostać ukazany dramat Niemców w swojej masie opowiadających się za Hitlerem, który przetworzył owo poparcie w decydujący czynnik powodzenia swoich zbrodniczych celów, triumfalnych podbojów i świętowania zwycięstw, programów eksterminacyjnych, by wreszcie na końcu, po czasie triumfów, sprowadzić na nich nieszczęście totalnej klęski, utratę ziem, przesiedlenia. Tylko w takim ujęciu można ukazać „cierpienia wypędzenia” jako zawinioną przez samych Niemców akceptację swego państwa zbrodni. A wszystko to zgodnie z wykładnią: gdyby Niemcy nie podjęli zaborczych wojen, by rozszerzyć swoją „przestrzeń życiową”, nie utopili w morzu krwi innych narodów – ba, świata – nie byłoby późniejszej klęski, okrojenia terytorialnego jako konsekwencji przegranej Hitlera, którego sami nie potrafili (bo nie chcieli tego) w odpowiednim czasie okiełznać. Trwa więc w RFN proces łagodzenia kantów złej przeszłości poprzez coraz głośniejsze wołanie o zbrodniach dokonanych na Niemcach przez innych. Ileż już napisano i powiedziano o ofiarach „barbarzyńskich bombardowań” miast niemieckich przez Brytyjczyków i Amerykanów. O złym losie jeńców Wehrmachtu (i SS też, co zrozumiałe), o kobietach gwałconych przez żołnierzy radzieckich, o krzywdzie Niemców sudeckich, o zatopieniu „Wilhelma Gustloffa” z tysiącami uchodźców na pokładzie, o niemieckich ofiarach „krwawej niedzieli” w Bydgoszczy, o polskich obozach dla podejrzanych Niemców tuż po wojnie… A wszystko przy równoczesnym wyolbrzymianiu ponad rzeczywisty wymiar obrazu wewnętrznego oporu wobec Hitlera, wyszukiwaniu i popularyzowaniu coraz

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Historia