Wyrok na „Neptuna”?

Wyrok na „Neptuna”?

Na nieszczęściu pięciu poparzonych kobiet chcą skorzystać przeciwnicy polskich aparatów do naświetlań 27 lutego tego roku w Białostockim Ośrodku Onkologicznym pięć pacjentek leczonych promieniami za pomocą polskiego aparatu „Neptun 10p” otrzymało zbyt dużą dawkę promieniowania. Do dziś trwa leczenie niegojących się ran. Na nieszczęściu pięciu poparzonych kobiet chcą skorzystać przeciwnicy polskich aparatów. * * * Wyrok w tej sprawie jeszcze nie zapadł. Prokurator rejonowy w Białymstoku, którego podwładny prowadzi sprawę, ma nadzieję, że dochodzenie zostanie wkrótce zamknięte. Zarzuty są skierowane przeciwko jednemu człowiekowi. „Nie rozpatrujemy przestępstw maszyn”, powiedział. Prokuratura nie podzieliła więc opinii kierownictwa BOO, że winien jest aparat „Neptun 10p”. A taką diagnozę powieliły media. Wpływowa „Gazeta Wyborcza” i prasa miejscowa nie mają co do tego wątpliwości. W sukurs przyszedł im prof. Mirosław Nesterowicz, specjalista prawa medycznego. W liście do „GW” (2.11.2001 r.) orzekł, iż stosowany tu „Neptun 10p”, „stary, awaryjny, nadaje się już tylko na złom”, że „winni są lekarze, którzy dopuścili do użytku sprzęt medyczny, narażający pacjentów na możliwość uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia”. Z tą opinią nie zgodził się prof. dr hab. Michał Waligórski, kierownik Zakładu Fizyki Medycznej Centrum Onkologii w Krakowie. „Skąd specjalista prawa medycznego czerpie wiedzę na temat stanu technicznego aparatury stosowanej w radioterapii?”, pytał w liście do „GW”. List ten jednak nigdy nie został wydrukowany. Bo gazety zgodnie twierdzą, iż szefowie innych ośrodków radioterapii mają o „Neptunach” takie samo zdanie, tylko nie chcą wypowiadać go oficjalnie, pod własnym nazwiskiem. Zatem niestosownie brzmi uwaga prof. Waligórskiego, iż winni są ministrowie zdrowia, którzy przez 15 lat od uchwalenia ustawy Prawo Atomowe nie byli w stanie wydać tzw. delegacji do ustawy, która regulowałaby bezpieczne wykorzystanie promieniowania jonizującego do celów medycznych. Gdyby tak się stało, zapewne nie doszłoby do błędów, które zdarzyły się w Białymstoku. Raport końcowy przygotowany m.in. przez specjalistów z Państwowej Agencji Atomistyki nie pozostawia wątpliwości. Przy „Neptunie” majstrowały osoby do tego niepowołane. W raporcie czytamy: „Stwierdzono wymontowanie niektórych podzespołów aparatu w okresie od listopadowego przeglądu (wykonanego w 2000 r. przez pracowników producenta – Zakładu Aparatury Jądrowej IPJ w Świerku – przyp. J.Ł.), w tym podzespołów odpowiedzialnych za tryb jego uruchomienia.” I dalej: „Postępowanie w sytuacji awarii nie było właściwe. Pomimo (…) palącej się stale sygnalizacji „błąd dawki” kontynuowano leczenie, zamiast wyłączyć aparat, przerwać leczenie do czasu jego naprawy”. Inżynier Jacek Pracz, dyrektor Zakładu Aparatury Jądrowej IPJ w Świerku, gdzie produkuje się aparaty „Neptun 10p”, twierdzi, że nigdy wcześniej nie słyszał o przypadku, żeby naświetlanie „Neptunem” komuś zaszkodziło. Jest głęboko przekonany, że białostocki wypadek to wynik nieodpowiedzialności obsługi, a nie wina samego aparatu. – Prawda, że ma on już 17 lat, a my przewidujemy, że „Neptuny” w ciągu dziesięciu lat pracy mogą zostać całkowicie wyeksploatowane. Nie znaczy to jednak, że po tym czasie cała kosztowna aparatura powinna znaleźć się na śmietniku. Po generalnym remoncie – za połowę ceny nowego aparatu – dajemy jej dziesięć nowych lat życia. Aparat działający w Białymstoku został wyprodukowany w 1983 r., ale w 1993 r. przeszedł generalny remont w naszym zakładzie. Gdyby nie błędy Białostockiego Ośrodka Onkologicznego, całej sprawy po prostu by nie było. Po tym wszystkim dyrekcja BOO i Sejmik Województwa Podlaskiego zwrócili się do ministra zdrowia o pieniądze na zakup nowego aparatu. Liczyli na 6 mln zł, co „umożliwiłoby zakup aparatu do radioterapii o wyższym, europejskim standardzie”, powiedziała miejscowej gazecie tamtejsza specjalistka. Ale dostali tylko 2 mln zł. I znowu muszą zadowolić się „Neptunem”. Polskiego aparatu broni prof. Tadeusz Koszarowski, główny współautor polskiego planu zwalczania chorób nowotworowych i niekwestionowany autorytet w tej dziedzinie. – Ogólnopolski Program Zwalczania Chorób Nowotworowych powstał w latach 70. – wspomina prof. Koszarowski. – W ramach tego programu kupiliśmy od Francuzów licencję na aparaturę do naświetlań. Wiem, że wyprodukowane w Polsce akceleratory utrzymywały wszelkie normy światowe. Są efektywne i absolutnie bezpieczne. W latach 70. znaczna część produkcji szła za granicę, gdzie – o ile wiem – do dziś pracuje wiele aparatów. Szczegóły kontraktu z Francuzami najlepiej zna dyrektor Jacek Pracz. – Aby program mógł wejść w życie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 48/2001

Kategorie: Kraj