Wyrwać z biedy
Działacze Związku Byłych Pracowników PGR pomagają dać renty socjalne starszym ludziom, młodszym stworzyć miejsca pracy Pracownicy PGR-ów to pierwsza grupa zawodowa złożona na ołtarzu transformacji. PGR-y zlikwidowano, a o ludziach zapomniano. Z początkiem lat 90. ponad 300 tys. pracowników, a z rodzinami co najmniej milion osób znalazło się bez środków do życia. Proponowano im najwyżej pomoc humanitarną. Żaden kolejny rząd nie był w stanie wprowadzić rozwiązań systemowych, ani też chyba o nie się nie starał. Ludzie z PGR-ów, biedni, przegrani, nie potrafili się zorganizować, by walczyć o swoje. Dopiero w 1998 roku powstał Związek Byłych Pracowników PGR, który ma coraz większą siłę przebicia. Stara się on współpracować z centralnymi władzami państwa, ale jak dotąd tylko Kancelaria Prezydenta jest mu przychylna. W Sejmie nie udało się np. przekonać posłów, że pracownicy PGR-ów powinni mieć – tak jak wszyscy inni pracownicy prywatyzowanych przedsiębiorstw – prawo do darmowych 15% akcji. Związek byłych PGR-owców bardzo sobie chwali współpracę z Agencją Własności Rolnej Skarbu Państwa, dzięki czemu przed byłymi pracownikami i ich dziećmi pojawia się jakieś “światełko w tunelu”. Sztafeta bezinteresowności Na pomysł założenia tego związku biednych wpadł Wiesław Pietrzak, senator z SLD: – Kiedy w ramach kampanii wyborczej w 1997 r. jeździłem po dawnym województwie suwalskim, ludzie mówili: “My możemy głosować na pana, ale jak nam pan pomoże?”. Wtedy zobaczyłem nieszczęścia, biedę, apatię ludzi, którzy nie widzieli żadnego wyjścia z sytuacji, za którą byli odpowiedzialni tylko w niewielkim stopniu. Sytuacja jest specyficzna – osiedla PGR-owskie stoją w polu, daleko od ośrodków miejskich. Trudno stamtąd dokądkolwiek dojechać i jeśli PGR padł, to szanse na pracę w okolicy są praktycznie żadne. Bardziej operatywni, wykształceni poradzili sobie. Ale był to minimalny odsetek. Duża grupa tych ludzi nie mogła i nie może sobie sama poradzić. Zacząłem myśleć, co można zrobić. Pytałem: czy macie swoje przedstawicielstwo? Przecież ktoś się powinien o was upominać. Pokazywać, jak żyjecie. Odpowiadali, że związki zawodowe się rozleciały i kto ma się o nich upominać? Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, żeby zintegrować tę grupę społeczną. Zaraziłem tą myślą początkowo kilku ludzi i tak powstał Związek. Miało to być stowarzyszenie działające na terenie Suwalszczyzny, ale jak się rozeszła wiadomość – zacząłem dostawać listy z całego kraju. Wtedy wprowadziliśmy organizację ogólnopolską. Udało mi się zebrać ludzi, którzy chcieli i potrafili działać i doprowadziliśmy do pierwszego Zjazdu. Ponieważ nigdy nie byłem pracownikiem PGR-ów, to uważałem, że niehonorowo byłoby ubiegać się o jakieś funkcje w Związku. Zachęciłem pana posła Pilarczyka, bo wiedziałem, że wywodzi się z tego środowiska, że zna to środowisko, ma autorytet i potrafi wiele zdziałać… I tak to poszło. Jerzy Pilarczyk, poseł, pierwszy prezes ZBPPGR, mówi: – Jako poseł lewicy czułem się zobowiązany do aktywnego włączenia się do tej działalności. Tym bardziej że całe moje życie byłem związany z pracą w PGR-ach. Od studiów do początku mojej działalności politycznej, a dokładnie do zniszczenia PGR-ów. Znałem PGR-y w okresie rozkwitu. A dziś ci ludzie nie mają nadziei na lepsze życie. Co gorsze – już rośnie drugie pokolenie biedy popegeerowskiej. Musimy pomóc tym ludziom w znalezieniu jakiejś przyszłości. Dogadaliśmy się z Agencją Własności Rolnej Skarbu Państwa, która z mocy ustawy przejęła majątek PGR-ów. Wspólnie z Agencją interweniujemy w najcięższych przypadkach, ale przede wszystkim myślimy o znalezieniu rozwiązania systemowego. Jednego rozwiązania nie da się zastosować wszędzie. Starszym trzeba dać renty socjalne, młodszym stworzyć miejsca pracy. Może to być spółdzielnia wikliniarska lub inna spółdzielczość wytwórcza. Ale też – stoi osiedle popegeerowskie, a w pobliżu setki hektarów leżą ugorem. Może by wydzielić działki socjalne, na których ludzie mogliby wyprodukować żywność dla siebie, a może coś jeszcze i na sprzedaż. Działki przyzagrodowe radzieckich kołchoźników żywiły pół kraju. Oczywiście – jest to sposób w okresie, kiedy panuje totalna bieda. A dziś we wsiach popegeerowskich mamy podobną sytuację. Możliwości pójścia do Ośrodka Pomocy Społecznej i otrzymania pieniędzy są ograniczone. Można więc dać po kilka hektarów, a zamiast zapomogi – kredyt nieoprocentowany na nasiona, nawozy, wynajęcie traktora. Żeby ruszyć. Po kilkunastu miesiącach można część plonów









