Miarą rozwoju cywilizacji jest troska o najsłabszych Grzegorz Bierecki, prezes Kasy Krajowej SKOK Rozmawiają Jerzy Domański i Marek Czarkowski Jest pan twórcą Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych w Polsce. Człowiekiem, który odniósł sukces nie tylko w kraju, ale i za granicą. Ostatnio na kongresie Światowej Rady Unii Kredytowych w Glasgow został pan wybrany na pierwszego wiceprzewodniczącego. Zdecydował się pan ubiegać o miejsce w Senacie. Dlaczego? – To prawda. SKOK-i okazały się naszym wspólnym sukcesem. Dziś należy do nich ponad 2 mln członków, ich aktywa zaś przekroczyły 13 mld zł. Polska jest stawiana za wzór. Nasze doświadczenia służą wielu krajom, m.in.: Białorusinom, Ukraińcom, mieszkańcom Mołdawii. SKOK-i dowiodły, że własnym wysiłkiem, bez wsparcia środków publicznych, a czasem wbrew niektórym politykom, Polacy potrafią zadziwić świat. Wierzę, że jeśli nikt nie będzie przeszkadzał, możemy się rozwijać znacznie szybciej niż dziś. Uważam ruch spółdzielczy za jeden z ważnych motorów postępu. To także tendencja światowa. W krajach szczególnie dotkniętych kryzysem finansowym wielu zaczyna to pojmować. Dlaczego kandyduję? Ponieważ wierzę, że mogę wykorzystać w Senacie swoją wiedzę i doświadczenie. Z pożytkiem dla mieszkańców mojego okręgu wyborczego i dla Polaków. Cóż takiego atrakcyjnego jest w spółdzielczości? Dla wielu jest ona przeżytkiem minionej epoki. – Z pewnością idea spółdzielczości została po roku 1945 wypaczona. Zwłaszcza na wsi, gdzie spółdzielnie rolnicze działały jak źle zarządzane przedsiębiorstwa państwowe. Dziś jest inaczej. Spółki prywatne nie zawsze okazują się zbawieniem. Ludzie poszukują innych rozwiązań. Wielką zaletą demokracji jest różnorodność. Zaczynamy dostrzegać, że każdy zbiorowy wysiłek wymaga zaufania. Proszę pamiętać, częściej współpracujemy ze sobą, niż walczymy. Powierzając swoje ciężko zarobione pieniądze instytucjom finansowym, jesteśmy przekonani, że będą one tam bezpieczne. Budując spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, nieraz widziałem w oczach nieznanych mi osób entuzjazm i wiarę, że oto wspólnym wysiłkiem tworzymy coś ważnego. Nie dla siebie, lecz dla innych. Taka też powinna być polityka. Nawet imponujący wzrost produktu krajowego brutto jest bez znaczenia, jeśli owoce wspólnej pracy dzielone są niesprawiedliwie lub transferowane za granicę. W Polsce strukturalne bezrobocie od lat oscyluje wokół 10-11%. Wśród osób między 18. a 30. rokiem życia jest ono jeszcze większe. Czy absolwent wyższej uczelni, który dziś znajdzie nisko płatną pracę w firmie ochroniarskiej, może się uważać za szczęściarza? Nie. Jeśli tego nie zmienimy, w przyszłości czeka nas poważny kryzys społeczny. Czy sądzi pan, że będący u władzy politycy tego nie dostrzegają? – Z pewnością dostrzegają, lecz brakuje im pomysłów. Poza tym podejmują decyzje w oderwaniu od realiów, w pustce moralnej. Dlaczego premier, przeprowadzając redukcję wydatków np. w obszarze socjalnym, niemal szczyci się swoją „zdolnością do podejmowania trudnych decyzji” i „odwagą wyboru”? Jakże marne to pocieszenie dla osób potrzebujących wsparcia. A już z pewnością decyzje te nie są ani „odważne”, ani tym bardziej „trudne” dla najbogatszych. Czym tu się chwalić? Że zdajemy ból innym? Że odbieramy im nadzieję? We własnym, dobrze pojętym interesie musimy to zmienić. I możemy. Na spotkaniach z wyborcami apeluję – 9 października trzeba iść i głosować. Z tymi, którzy nie głosują, nikt się nie liczy. Piękne słowa, lecz czy kryją się za nimi konkrety? Co ma pan dziś ludziom do zaoferowania? – Jeśli wolność będziemy rozumieli wyłącznie jako „niezbędny warunek prowadzenia bezpiecznych operacji finansowych”, jak pisał kiedyś markiz Nicolas de Condorcet – przegraliśmy. Jaka jest odpowiedź premiera na pytanie: „Jak żyć?”. O czym dziś mówią rządzący i ich sympatycy? Wedle nich o wszystkim decydują „rynki”. Wystarczy kupować i sprzedawać, by dokonywać najlepszego z możliwych wyborów i być szczęśliwym oraz bogatym. Czym to się kończy, przekonaliśmy się w 2008 r. Mnie, podobnie jak większości Polaków, chodzi także o wartości, o altruizm, poświęcenie, dobro wspólne, kolektywny cel. O to wszystko, co czyni z nas społeczeństwo, a nie grupę zatomizowanych jednostek. Ci, którzy pamiętają sierpień 1980 r. w Gdańsku, bez względu na późniejsze podziały, wspominają niezwykłe uczucie jedności, chwilę, gdy staliśmy się wspólnotą. Nie uda się rozwiązać żadnego z problemów









