Wyzwolenie czy okupacja?

Wyzwolenie czy okupacja?

Stutysięczna armia Stanów Zjednoczonych ugrzęźnie w Iraku na wiele lat Runęły posągi tyrana, domniemana „twierdza Bagdad” okazała się „miastem otwartym”. Reżim Saddama Husajna po 24 latach wreszcie został obalony. Setki mieszkańców irackiej stolicy witały żołnierzy Stanów Zjednoczonych jak wyzwolicieli. Jeszcze liczniejsze tłumy rzuciły się, aby łupić gmachy państwowe i prywatne sklepy, a nawet ambasady, szpitale i domy sąsiadów. Ci, którym amerykańskie bomby zabiły najbliższych, przeklinali przywódcę z Waszyngtonu. „Powiedzcie, że jeśli Bush przyjedzie do Bagdadu, zostanie zabity! Powiedzcie to w Ameryce i w Wielkiej Brytanii, powiedzcie to wszystkim!”, krzyczał do zachodnich reporterów starszy mężczyzna stojący przed ruinami swego domu. Szybki upadek Bagdadu zdumiał świat i zaszokował arabską opinię publiczną. Pięciomilionowa metropolia, dawna stolica kalifów władających imperium arabskim sięgającym od granic Indii po Hiszpanię, została wzięta niemal z marszu siłami zaledwie trzech amerykańskich dywizji. Z pewnością do tego sukcesu przyczyniło się absolutne panowanie w powietrzu i druzgocząca przewaga ogniowa sprzymierzonych. Pułki doborowej Gwardii Republikańskiej, wysunięte zbyt daleko na przedpole stolicy, trzymały się twardo, lecz w końcu zostały zmasakrowane nieustannymi nalotami. Podobno z 2,5 tys. czołgów armii irackiej ocalało tylko 19. Bagdad nie stał się „Stalingradem Mezopotamii” także z innych przyczyn. Mieszkańcy nie mieli zamiaru umierać za dyktatora w beznadziejnej walce. Gwardziści i fedaini Saddama, związani nie ze swym społeczeństwem, ale z reżimem, w obliczu nadchodzącej klęski stawili słaby opór. Najbardziej wytrwale walczyli ochotnicy z krajów arabskich. Kiedy umilkły strzały, żalili się zachodnim dziennikarzom przed hotelem Palestina: „Zostawiliśmy żony i dzieci, aby bronić Irakijczyków, a oni teraz mówią, żebyśmy sobie poszli. Pomóżcie nam wrócić do domów”. Funkcjonariusze reżimu, jeszcze kilka godzin wcześniej butnie grożący „najeźdźcom” zagładą, zniknęli w ciągu jednej nocy. Według amerykańskich służb specjalnych, prawdopodobnie uczynili to na rozkaz. Nie wiadomo, gdzie się ukryli – może uszli do Syrii, może do Tikritu, rodzinnego miasta Saddama Husajna, 150 km od Bagdadu, aby tam stoczyć ostatni bój. W piątek, 11 kwietnia, wciąż nieznany był los dyktatora. Być może Saddam zginął od amerykańskich bomb, może kryje się w którymś z niezliczonych tuneli pod wielkim miastem, a może zbiera gdzieś koło Tikritu swe ostatnie bataliony. Nie można wykluczyć, że tyran znad Tygrysu zniknie bez śladu i podobnie jak Osama bin Laden stanie się fantomem, nie wiadomo – żywym czy martwym, ale przecież trwożącym stolice Zachodu. Pewne jest jedno – reżim Saddama Husajna, kiedyś dobry sojusznik USA, uzbrojony przez Francję i Rosję, produkujący gazy bojowe dzięki niemieckiej technologii, przestał istnieć w 21. dniu wojny, aczkolwiek siły koalicji muszą stłumić jeszcze niejedno ognisko oporu. Marines stojący pod pałacami obalonego dyktatora cieszą się, że już wkrótce powrócą do domu. Zapewne jednak czeka ich gorzkie rozczarowanie. Jeszcze przed wojną pisaliśmy w „Przeglądzie”, że usunięcie Saddama Husajna okaże się dla Waszyngtonu stosunkowo łatwym przedsięwzięciem. Prawdziwe trudności zaczną się później. USA stanęły obecnie przed zadaniem, które być może przerasta możliwości nawet supermocarstwa – zamierzają przez długi czas kontrolować rozległy kraj o całkowicie odmiennej kulturze, religii i cywilizacji, bez żadnych tradycji demokratycznych, zamieszkany przez zwaśnione grupy etniczne, religijne i klany plemienne. Większość Irakijczyków z zadowoleniem przyjęła upadek reżimu, nie znaczy to jednak, że obywatele pragną, aby ich ojczyzna stała się protektoratem Stanów Zjednoczonych. Zadania stojące przed zwycięską koalicją są ogromne. Państwa okupacyjne muszą położyć kres anarchii, poskromić rabusiów i bandytów oraz rozprawić się z niedobitkami reżimu. Miasta Iraku pilnie potrzebują wody, żywności i lekarstw. Przed wojną 60% społeczeństwa kraju nad Tygrysem mogło przeżyć tylko dzięki pomocy państwa. Teraz pomoc tę powinny zapewnić mocarstwa okupacyjne. Stany Zjednoczone muszą zorganizować administrację kraju, a w końcu powołać jakiś w miarę reprezentatywny rząd w Bagdadzie, który zyska przynajmniej częściowe uznanie międzynarodowe. Tworzeniem tymczasowej administracji kierować będzie 64-letni emerytowany generał US Army, Jay Garner, oficjalnie dyrektor Biura Odbudowy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2003, 2003

Kategorie: Świat