Wzlot i upadek prezydenta Bytomia

Wzlot i upadek prezydenta Bytomia

Przez sześć lat Piotr Koj korzystał z dorobku poprzednika. Po referendum musiał odejść W listopadzie 2006 r. działacz Platformy Obywatelskiej Piotr Koj wygrał w Bytomiu bezpośrednie wybory prezydenta miasta, posługując się hasłem: „Zmienię Bytom”. W czerwcu 2012 r. komitet inicjujący referendum w sprawie odwołania Piotra Koja z funkcji prezydenta na swoich plakatach wypisał hasło: „Ratujmy Bytom”. Po prawie sześciu latach zmieniania Bytomia trzeba było zacząć go ratować. W referendum wzięło udział 29.309 uprawnionych, o 7474 więcej, niż wynosi wymagany próg frekwencji, niezbędny do ważności głosowania w sprawie odwołania prezydenta Bytomia. Za odwołaniem głosowało 97,33%. Jak do tego doszło? Jednego wyjaśnienia nie ma, ale spróbujmy do niego się zbliżyć. Początek, czyli sami swoi Zanim Piotr Koj wygrał wybory prezydenckie w Bytomiu, był dyrektorem szkoły niepublicznej i niczym się niewyróżniającym radnym miejskim w kadencji 2002-2006. Wielkich sukcesów politycznych przed wyborami roku 2006 nie odniósł. W wyborach bezpośrednich w 2002 r. odpadł w pierwszej turze, a później kierowany przez niego klub radnych rozpadł się po niecałych dwóch latach działania. Te słabości okazały się jednak zaletami. Wybory w 2006 r. położyły w Bytomiu kres 12-letnim rządom Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Lewicowy prezydent Krzysztof Wójcik nie potrafił wygrać trzeciej kadencji. Mieszkańcy Bytomia byli też znużeni drążącym miasto przez cały okres rządów SLD ostrym konfliktem między lewicą a radykalną prawicową opozycją, dowodzoną przez byłego prezesa Głównego Urzędu Ceł i byłego prezydenta Bytomia Janusza Paczochę, w Bytomiu pioniersko wdrażającego pomysły, które w skali kraju zostały rozwinięte później przez Antoniego Macierewicza. W roku 2006 wybory wygrał ten trzeci, kandydat PO – Piotr Koj. Fakt, że Piotr Koj i jego kolega Jacek Brzezinka (obecny poseł PO) znaleźli się w szeregach Platformy, był sporym zaskoczeniem dla obserwatorów lokalnej sceny politycznej. Obaj należeli do kręgów kierowniczych Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej (Koj był nawet przez pewien czas naczelnikiem ZHR), a to środowisko prawie w całości zameldowało się w szeregach Prawa i Sprawiedliwości. Prawdopodobnie ten zaskakujący wybór polityczny był podyktowany względami towarzyskimi. Koj i Brzezinka zaczynali przygodę z polityką pod skrzydłami wspomnianego wcześniej Janusza Paczochy, a PiS w Bytomiu tworzył poseł Wojciech Szarama, prywatnie wróg Paczochy. Po wyborach powstała w radzie miejskiej koalicja radnych PO i PiS, popierająca Koja. Dokooptowano do niej nawet lokalnych działaczy Ligi Polskich Rodzin. Ówczesny szef bytomskiego koła LPR został mianowany (z naruszeniem przepisów) kierownikiem urzędu stanu cywilnego. Prezydent Koj nie ukrywał, że USC to polityczny łup dla LPR. Sukces wyborczy podziałał na Piotra Koja jak narkotyk. Zachowywał się nie jak polityk, który wygrał lokalne wybory, ale jak człowiek, który w 2006 r. obalił rządy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Bytomiu. Swoje zwycięstwo porównywał z wyborami roku 1989. W codziennej działalności objawiało się to na różne sposoby. Nowo mianowany naczelnik wydziału kontroli publicznie odgrażał się, że wsadzi byłego prezydenta Wójcika do kryminału. Gdy jednak nikogo nie udało się uwięzić, naczelnik został przeniesiony na kierownicze stanowisko do miejskiego zarządu dróg i mostów, gdzie rozpoczął prywatną wojnę z bytomskim przedsiębiorcą, którego firma od lat sprzątała i odśnieżała miasto. Skończyło się to długotrwałym procesem sądowym, w wyniku którego w 2011 r. miasto musiało wypłacić przedsiębiorcy prawie milion złotych. Koj zrezygnował z zaawansowanych starań o fundusze europejskie na budowę hali sportowo-widowiskowej na 3 tys. widzów. Według nowego prezydenta, hala nie była w Bytomiu potrzebna, bo… jest duże bezrobocie. Po roku zmienił zdanie i wybudował niewielką halę sportową na tysiąc widzów, finansując ją w całości z kredytu. Gdy dodać do tego anegdotyczną wręcz niechęć Piotra Koja do jakiejkolwiek krytyki, nawet jeśli płynęła ze środowiska mu przychylnego, to obraz mamy pełny. Miesiąc miodowy skończył się po dwóch latach rozpadem koalicji PO-PiS w radzie miejskiej. Dlaczego do tego doszło, do dzisiaj nie bardzo wiadomo. A skoro w polityce nie wiadomo, o co chodzi, zapewne chodzi o stołki. Na miejsce PiS na pozostałe dwa lata kadencji do nowej koalicji PO dokooptowała radnych Stowarzyszenia Wspólny Bytom, którzy najwyraźniej mieli mniejsze aspiracje.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 27/2012

Kategorie: Kraj