Zabójcy z pociągu

Zabójcy z pociągu

Mężczyźni, którzy dla uczczenia urodzin zabili dziewczynę, uchodzili za drobnych przestępców. Nikt nie sądził, że mogą zamordować To była szybka akcja, rodem z filmu sensacyjnego. Siedzący na dworcowej ławce 23-letni Dariusz M. nie zauważył, że wokół zagęścił się tłum młodych mężczyzn. Nim się zorientował, że nie są to zwykli pasażerowie, było już za późno – na sygnał rzucili się na niego, obalili na ziemię i skuli kajdankami. Nie obyło się przy tym bez brutalnej wymiany ciosów. M., mimo oczywistej przewagi sił, stawiał się zatrzymującym. – Kilkadziesiąt minut wcześniej otrzymaliśmy informacje, że na Dworcu Głównym przebywa osoba podejrzana o udział w brutalnym zabójstwie – mówi Liliana Kruś-Kwiatkowska, rzecznika Komendy Miejskiej Policji w Toruniu. – Na miejscu byli już prowadzący sprawę zabójstwa funkcjonariusze policji z Łowicza, dyskretnie obserwujący mężczyznę. W zatrzymaniu pomogli im policjanci z naszej komendy oraz znajdujący się akurat na dworcu patrol żandarmerii wojskowej. Równie liczna była ekipa, która kilka godzin później – w sobotę, 10 lipca, nad ranem – pojawiła się na niewielkim osiedlu w podtoruńskiej Nieszawie. W tym przypadku jednak nie było potrzeby stosowania przemocy. 22-letni Artur F. bez oporów oddał się w ręce policji. – Czekał na gliny – mówi Arek, chłopak z sąsiedztwa. – Przez cały poprzedni tydzień nie wychodził z domu. Słuchał tylko muzyki i co chwila wyglądał przez okno. Jakiś taki nieswój, wystraszony. Prezent urodzinowy Osiem dni wcześniej Artur i Dariusz wsiedli w Toruniu do pociągu jadącego w stronę Warszawy. Młodszy miał właśnie urodziny, które postanowili specjalnie uczcić. Nie wiadomo kiedy podjęli decyzję, że najlepszym prezentem będzie… zabójstwo przypadkowo wybranej ofiary. – Artur kilka dni wcześniej chodził po osiedlu i opowiadał, że wybiera się do Zakopanego. I że po drodze zrobi coś, co pozwoli mu być „ojcem chrzestnym”. Takim jak w filmie – wspomina w rozmowie ze mną sąsiad Arek. – Weszli do przedziału, w którym siedziała 21-letnia dziewczyna – relacjonuje Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. – Podali się za studentów, zaczęli z nią rozmawiać. Po kilku minutach specjalnym kluczem zamknęli przedział, zasłonili okna i pobili dziewczynę. Zabrali jej pierścionek, telefon, 100 zł. Później wyprowadzili do toalety. By nie krzyczała, usta wypchali jej papierowymi ręcznikami. Zaczęli dusić. Najpewniej żyła jeszcze, gdy wyrzucili ją z pędzącego pociągu w podłowickich Zdunach… Ania Dybowska mieszkała w niewielkim Jarkowie pod Kołobrzegiem. W czwartek, 1 lipca, o godz. 22 wsiadła w Kołobrzegu do pociągu pośpiesznego, jadącego do stolicy. Na dworzec odprowadził ją ojciec, życząc na pożegnanie dużo szczęścia. Następnego dnia Ania miała zdawać egzaminy wstępne do warszawskiej akademii medycznej. W piątek nad ranem leżące przy torach ciało zauważył konduktor z innego składu. Było straszliwie zmasakrowane – wyrzucona z pociągu Ania uderzyła w betonowy słup trakcyjny. Wyrośnięty głupek Kim byli ludzie, którzy dokonali tak przerażającej zbrodni? – Artura F. nie nazwałbym inaczej niż drobnym przestępcą – mówi Mirosław Michalak z Komendy Powiatowej Policji w Aleksandrowie Kujawskim. – Po pijaku lubił się bić z byle powodu, choć częściej jedynie wygrażał swoim oponentom. Bez żadnej stałej pracy, chwytał się sezonowych robót. Ale kasy potrzebował przez cały rok. Znaliśmy go głównie z drobnych kradzieży – a to wędkę komuś ukradł, a to rower sąsiadowi podprowadził z piwnicy. Wiedzieliśmy również, że bez skrupułów wytarmosiłby małolata dla komórki czy paru groszy na wino. W relacjach, które pojawiły się w mediach, mówiono, że F. pochodzi z patologicznej rodziny. Sąsiedzi Artura zdecydowanie temu zaprzeczają. Chłopak wychowywał się co prawda bez ojca, który przed laty opuścił Nieszawę i zamieszkał na południu Polski. Głową rodziny została babka, ponieważ głuchoniema matka nie mogła podołać temu zadaniu. Jednak w mieszkaniu F. nigdy nie było żadnej meliny. Nigdy też żadna z kobiet nie była posądzana o najdrobniejsze choćby wykroczenie czy przestępstwo. – Problemem był Artur, a jakiś czas temu także jego starszy brat, Sebastian – opowiada sąsiad, pan Marek. – Ale Sebastian po odsiedzeniu kary za pobicie ustatkował się. Odszedł z domu, założył rodzinę, pracuje. Wiem, że babka starała się trzymać Artura

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 30/2004

Kategorie: Kraj