Zabytki w pokrzywach

Zabytki w pokrzywach

W Dylewie pod auspicjami Ministerstwa Kultury wydobyto z popiołów dzieła znanego włoskiego rzeźbiarza Adolfa Wildta Wąską, błotnistą ścieżką, która kiedyś była zapewne parkową aleją, przedzieramy się w stronę kamiennej groty. W jej centralnej części, tam, gdzie niegdyś znajdowała się fontanna, zachowały się wkomponowane w kamień dwie rzeźby – maski płaczącego i śmiejącego się człowieka. Dzieła sztuki są systematycznie dewastowane przez okolicznych mieszkańców, którzy upodobali sobie grotę jako miejsce towarzyskich spotkań i pijackich libacji. – To aż nieprawdopodobne, aby prace wielkiego artysty, jednego z największych rzeźbiarzy włoskich przełomu wieków, Adolfa Wildta, nagradzane na konkursach i poszukiwane przez kolekcjonerów, poniewierały się gdzieś w błocie i krzakach na głuchej, popegeerowskiej prowincji – mówi archeolog z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Tomasz Mikocki, wciąż zadziwiony własnym odkryciem. Wędrujemy po zapuszczonym parku w Dylewie, gdzie przypadkowo natknięto się na zaginione dzieła rzeźbiarza. Park ten przez prawie sto lat należał do słynącego z artystycznego mecenatu i antycznych fascynacji rodu von Rose. To jeden z przedstawicieli tej rodziny, Franz Rose, odkrył dla świata nieznanego jeszcze wówczas pochodzącego ze Szwajcarii mediolańskiego artystę. – O, to jest efekt zabaw z petardą, a tu ktoś musiał ostatnio rozbić butelkę, bo tego szkła wcześniej nie było – mówi profesor, przesuwając dłonią po najnowszych zniszczeniach na rzeźbach. Wyszczerbionymi ceglanymi schodkami wspinamy się na wierzch groty. Kiedyś mieściła się tu mała świątynia, nazywana potocznie pawilonem. Stąd roztaczał się najpiękniejszy widok na park i pałac. Teraz nie widać nic, oprócz kupy śmieci i walających się butelek. Brnąc po pas w pokrzywach, docieramy do jednego z parkowych stawów położonych wśród starych drzew. Na drugą jego stronę prowadzi żeliwny mostek, artystycznie zawieszony nad wodą. Niestety, przejść nim nie sposób, bo skradziono wszystkie poręcze, a nawet metalowe listwy z poszycia. Na kolejnym stawie – wyspa ogrodnika, tak nazywają ją miejscowi. Jeszcze nie tak dawno wspierała się tam na kamiennym postumencie marmurowa głowa Larassa – architekta tutejszych ogrodów. To było jedno z najpiękniejszych dzieł Wildta, pełne wyrazu, nagrodzone w 1903 r. na wystawie w Dreźnie. Potem ktoś zrzucił rzeźbę z podstawy i obtłukł. Przez kolejne lata okaleczona głowa leżała w błocie i pewnie leżałaby tak do dziś, gdyby nie medialny szum wokół znaleziska w Dylewie, który zaaktywizował złodziei. Zjawili się tu niecały rok temu, w biały dzień. Nie zachowując nawet pozorów ostrożności, wjechali ciężarówką do parku i skradli ważące półtorej tony dzieło. Podły los spotkał też inną głowę wyrzeźbioną przez Wildta. Przedstawiała ona mecenasa artysty, Franza Rose i stanowiła jedną całość z kamiennym sfinksem. Miejscowi jednak jakimś cudem odłupali ją od rzeźby i utopili w pobliskim stawie. Inną, marmurową podobiznę Franza Rose ustawiono dla bezpieczeństwa w przedsionku pobliskiego kościoła. – Może to trochę nieadekwatne miejsce dla niej, bo Rose był luteraninem, a na dodatek masonem, ale przynajmniej mamy gwarancję, że nikt jej tam nie uszkodzi – śmieje się prof. Mikocki. Dylewskie Pompeje Na ślad znaleziska w Dylewie prof. Mikocki natknął się przypadkowo, gdy badał historię antycznego sarkofagu, który jakimś cudem trafił do Muzeum Narodowego w Warszawie. Sarkofag miał nowożytny relief, autorstwa najprawdopodobniej Wildta. Jak się później okazało, stał on niegdyś w holu dylewskiego pałacu, spalonego w 1945 r. przez Rosjan. Jego losy nasunęły przypuszczenie, iż w tej miejscowości może znajdować się więcej przedmiotów z antycznej kolekcji rodu von Rose. Jakież było zdumienie archeologa, gdy po kilku wizytach w Dylewie najpierw odkrył w zapuszczonym parku marmurową głowę Larassa, potem inne dzieła Wildta, a następnie szopę pełną antycznych i stylizowanych na antyk dzieł. – Ten schowek wskazał mi tutejszy chłopak – opowiada Tomasz Mikocki. – Pewnego razu zapytał po prostu, czy nie interesują mnie rzymskie głowy i zaprowadził w to miejsce. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, myślałem, że śnię. W opuszczonej komórce, wśród potłuczonych rupieci znalazłem perełki, w tym dwie zaginione rzeźby Wildta. Jak się później okazało, rzeczy te wykopano w 1990 r., gdy rozbudowywano szkołę mieszczącą się w ocalałych z pałacu obiektach. Część przedmiotów rozebrali miejscowi, inne, ich zdaniem mniej atrakcyjne, zrzucono

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 32/2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Helena Leman