Zachwyt i rozpacz Piotrusia Pani

Zachwyt i rozpacz Piotrusia Pani

Szymborska naprawdę samą siebie napisała. Jeżeli miała do powiedzenia coś ważnego, to pisała o tym wiersz Michał Rusinek – wieloletni sekretarz Wisławy Szymborskiej Potrafisz już mówić o Wisławie Szymborskiej w czasie przeszłym? – Wciąż się mylę. Ale też ona ciągle do mnie mówi. Choćby w ten sposób, że znalazłem niedawno w jej mieszkaniu taki XIX-wieczny neseserek z naklejoną kartką, na której pani Wisława poinstruowała: „Proszę oddać zawartość Bibliotece Kórnickiej”. Albo na jakimś olejnym obrazie, wyjętym z ram i zrolowanym, trafiłem na napis: „Oddać rodzinie…” – i tu nazwisko. Czyli Wisława Szymborska zorganizowała ci, poza realizacją testamentu i zakładaniem fundacji, dodatkowe zajęcia? – Tak. I pewnie jeszcze mnie spotkają takie różne przygody. Odkryłeś wśród jej rzeczy coś, czego byś się nie spodziewał? – Właściwie większych zaskoczeń nie ma, choć znalazłem jej mityczny pierwszy tomik wierszy. Mityczny w tym sensie, że w 1949 r. został zatrzymany przez cenzurę. Szymborska twierdziła, że go nie ma. Ale Adam Włodek, jej były mąż, który miał naturę archiwisty, pozbierał ten tomik – przepisał go na maszynie, dołączył do niego notkę biograficzną i bodajże w 1970 r. podarował pani Wisławie. Znalazł się tam dopisek, że tomik ten sporządzono w dwóch egzemplarzach. Jeden zachował dla siebie. Będziemy się zastanawiać, czy dawać go do druku, czy tylko do wglądu specjalistom. Zobaczymy. W wierszu „Każdemu kiedyś”1 z najnowszego tomiku Wisława Szymborska napisała o śmierci: „Ciężko nam uznać, że to fakt banalny, / włączony w bieg wydarzeń, / zgodny z procedurą”. Jej się udało własną śmierć potraktować jak fakt banalny? – To chyba nie jest tak. Ona chciała tego, czego właściwie wszyscy chcemy, tylko się do tego za bardzo nie przyznajemy: żeby to się odbyło szybko, skoro i tak musi się odbyć. Szymborska wiedziała, na co choruje, i liczyła na to, że ta choroba tak właśnie z nią postąpi. Ale się nie udało. Organizm pani Wisławy był na tyle silny, że wytrzymał dłużej, i te ostatnie tygodnie były umieraniem, z czego ona sobie do końca nie zdawała sprawy. Miała chyba ciągle nadzieję, że z tego wyjdzie. Ona była bardzo odporna na ból. To w dzisiejszych czasach – czasach kultu tabletki przeciwbólowej – nie do pomyślenia. Ja też zawsze noszę ich zapas w torebce. – No właśnie. Tymczasem ona tego nie potrzebowała. Była przez całe życie zdrowym człowiekiem, co przy tej ilości papierosów, które wypaliła – a przez 70 lat paliła regularnie – właściwie jest jakimś cudem natury i demoralizującym przykładem. Kiedy trafiła do szpitala, to mówiła, że chciałaby, owszem, coś jeszcze napisać, ale też powtarzała, że miała ciekawe i długie życie, nie dramatyzowała. Podczas jednej z naszych ostatnich rozmów pytałem, jak się czuje. Odpowiedziała: „Wie pan, czuję się tak nieglaźnie”. Tego słowa czasem używała. Ale czy jej śmierć była faktem banalnym? Z pewnością nie. Ona po prostu tak umarła, jak żyła. Słuchając opowieści o Wisławie Szymborskiej, zastanawiam się, czy my sami nie zapędziliśmy się w kozi róg. Do znudzenia powtarzamy, że ona była urocza, ciepła, ironiczna. Może w ten sposób coś ważnego o niej przegapiamy? – Myślę, że tu słychać jej chichot, a przynajmniej widać uśmiech, bo ona dosyć precyzyjnie pracowała nad tym, by wokół siebie stworzyć kokon z tego poczucia humoru, anegdot, uroku, co pozwalało jej się schować jako człowiekowi. Szymborskiej nie zależało na tym, by być wszędzie obecną. Stąd też brało się to jej niewystępowanie publicznie. Natomiast myślę, że jeżeli spojrzymy bardziej przenikliwym wzrokiem, to potrafimy dostrzec ją pod tym wszystkim. Ona naprawdę samą siebie napisała. Jeżeli miała do powiedzenia coś ważnego, to pisała o tym wiersz. Ja wiem, że odsyłanie do jej poezji jest banalne, ale głównie tam można znaleźć ślady tego, co było dla niej naprawdę istotne. Szymborska sama zresztą mówiła, że jej znaki szczególne to zachwyt i rozpacz. Oczywiście zachwyt jest dla wielu czytelników bardziej atrakcyjny. Bo lepiej przyswajalny. Kiedy czytam jej wiersze, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Szymborska „czuła” życie w dojmujący sposób, że odkryła o nim niejedną napastliwą prawdę. Kiedy tak się postrzega rzeczywistość, to w którymś momencie trzeba zacząć się śmiać,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2015, 2015

Kategorie: Kultura